Marceli wrzucił właśnie na fb linka do rodzaju manifestu 'generacji Y'. Bardzo ładny rysunek rozpoczynający tekst, swoją drogą. Tekst gdzieś tam obok tego co teraz czytam, więc kilka uwag na marginesie.
Generalnie, tekst jest o tym, że ponieważ System 'Pokolenia Y' nie chce i nie ma im nic (poza śmieciową pracą - czasami) do zaoferowania, to oni też Systemowi nie mają zamiaru nic oferować. Nie jest to jednak nihilizm, tekst opisuje dwie strategie oporu (raczej się uzupełniające, niż konkurencyjne, zresztą - konkurencja dla 'Pokolenia Y' wydaje się bardzo brzydkim słowem/pojęciem) - jedna to 'życie w niszy', próba wykształcenia swojej własnej, prywatnej 'strefy autonomicznej'. W tekście jest bardziej mowa o wymiarze emocjonalnego zaczepienia (w pop-kulturze), wskazująca na fakt (oczywisty przecież od Eliadego), że nawet nomadyczna egzystencja potrzebuje jakiś stałych elementów; ale owe nisze mogą być sposobem na życie - freelancing, małe własne firemki, również spółdzielnie etc. To nic co dawałoby nadzieję (no może nadzieję, ale nic więcej...) na 'godne życie', na zarobki pozwalające kupić SUVa, MacBooka i pojechać na wakacje do Chorwacji. Gdy nie ma się bogatych rodziców, można być tylko bieda-hipsterem (ja do hipsterów nic nie mam, więc to nie jest złośliwość).
Drugą strategią oporu jest sieciowość. O tym sporo mówiła na przykład Joanna Erbel przy okazji dyskusji o poliamorii. Ja z poliamorią nie mam problemu jaki zdają się mieć niektórzy na lewicy (że mają problem polscy prawicowcy to oczywiste - oni mają generalnie same problemy). Uważam to za bardzo interesującą propozycję, bardzo dobrze wpisującą się w sieciowość jako strategię przetrwania. Jako przedstawiciel starszego pokolenia, pracujący na etacie w zhierarchizowanej instytucji, mogę się jedynie przyglądać poliamorii z zewnątrz, nie roszczę sobie pretensji by być w tej sprawie ekspertem, ale - podkreślę - intelektualnie to jest bardzo interesująca idea.
Sieciowość czyli radykalne odrzucenie hierarchii, odrzucenie zastanych struktur - ale niekoniecznie odrzucenie struktury jako takiej, jednak jeśli struktura to budowana 'przez nas, na naszych warunkach'. Tu trochę wracamy do starego dobrego Jacka Kuronia z jego (pewnie zbyt często) cytowanym hasłem "Nie palcie komitetów, zakładajcie własne". Nawet jeśli strategie Pokolenia Y są naiwne i nieefektywne (ale tego _jeszcze_ nie możemy być pewni!) to są one konkretnymi propozycjami, są pozytywnymi projektami próbującymi wyjść poza koszmar TINA. O potrzebie pomyślenia alternatywy mówią dziś chyba wszyscy, powinniśmy więc się kolektywnie cieszyć, że są tacy, którzy nie tylko o nich myślą, ale również testują je na sobie. Pytanie o alternatywę i pytanie o autonomię to również problemy, które mnie bardzo zajmują (mój tekst na konferencję w Wiedniu również tych problemów dotyczy).
[Tu jest również dobre miejsce, by zareklamować projekt Petrosa - naszego drogiego polskiego anarchopozytywisty.]
O poza-systemowych źródłach ruchu oburzonych pisał na przykład Carlos Taibo (bardzo ciekawy tekst o autonomii z dużym cytatem z innego tekstu Taibo tutaj):
"When I speak of alternative social movements I am thinking of those who have wrought these changes in cities: of the self-managed and occupied social centres, of the feminism, environmentalism and pacifism that have not been integrated into the system..."
I dalej:
"In general terms, and in the light of their declared commitment to grassroots democracy and self-management, we can safely describe these people as libertarians" (podkreślenie moje).
To jest bardzo ciekawa i trochę zaskakująca konkluzja - a więc nie lewica, lecz ultrawolnościowa prawica? We wspomnianym powyżej tekście, również mocne jest odwołanie do wolności i do protestów przy okazji ACTA, które wyprowadziły na ulice młodych ludzi z różnych (wydawać by się mogło) stron politycznej barykady. Wygląda więc na to, że 'Pokolenia Y' to zbuntowane i dojrzałe do ojco-bójstwa dzieci Korwina.
Każda próba zdefiniowania podziału lewica-prawica kogoś wkurza i nikogo nie satysfakcjonuje, ale jeśli prostacko przyjąć, że dla lewicy najważniejsza jest równość, a dla prawicy wolność, to Pokolenia Y dokonało pełnej integracji lewicy z prawicą (podobnie jak protesty ACTA pozwoliły obok siebie stanąć anarchistom, socjalistom, korwinistom i nacjonalistom). Czy gdybym nadmienił, że faszyzm (włoski) miał właśnie takie ambicje - by przekroczyć podział lewica-prawica - to naraziłbym się na oskarżenia o podsuwanie niebezpiecznych, złych skojarzeń? O tym, że idea autonomii może łączyć 'lewaków' z 'faszystami' wspominałem już niedawno na 'starym' blogu. Jednak 'Pokolenie Y' oczywiście nie ma nic wspólnego z faszyzmem (również włoskim), to raczej powtarzająca się nadzieja by odrzucić stare, niewydolne formy jest podobna. Rozwiązania są zupełnie inne.
Dyskusja o autonomii i sieciowości to nie są jednak jedynie (mniej lub bardziej) ezoteryczne rozważania lewackich (czy czasem - prawackich) intelektualistów. To jest główny nurt geografii ekonomicznej, zajmującej się klastrami czy dzielnicami przemysłowymi. Udo Staber w (starym już - z 2001 roku) tekście 'The Structure of Networks in Industrial Districts' sformułował bardzo ciekawy argument przeciwko autarkii (ale również przeciwko 'niezakorzenionej sieciowości'):
"Under certain conditions, the fragmentation of economic activities into specialized units creates benefits that are extrenal to the individual firm and internal to the economic system, in which the firm participate".
W tym tekście na przykładach (m.in. Zagłębia Ruhry czy szwajcarskiej Jury) pokazuje on jak zbytnia 'wsobność' prowadzi do zagłady. Jednak jego argument jest ważny przede wszystkim dlatego, że wymusza dokładne precyzowanie aktywności 'do wewnątrz' oraz owej 'nadwyżki', która występuje zawsze (?). W dyskusji o autonomii i sieciowości najważniejsze więc jest precyzyjna definicja interfejsu, tej granicy/instytucji która oddziela i łączy to co na zewnątrz i w środku. Każdy proces, każda aktywność nie może być więc traktowana jako całość, lecz analizowana / rozbijana na to co 'wsobne' i to co 'nadwyżkowe'.
Autonomia jako jakaś idealna antysystemowość oczywiście nie istnieje, więcej, siłą autonomii jest to co odróżnia ją od autarkii. Przyjęcie konsekwentnie hipotezy Stabera powoduje, że powinniśmy używać pojęcia 'autonomia' trochę inaczej niż przywykliśmy to czynić, nie jako pewnego bytu czy miejsca, lecz jako instrumentu tworzącego alternatywne struktury. Za autonomiczny proces powinniśmy uznawać nie tylko to co jest poza obowiązującym systemem, lecz również (a może przede wszystkim?) to co dotyczy naszej relacji z tym systemem. Mielibyśmy więc do czynienia z - w gruncie rzeczy - odwróceniem znaczenia pojęcia autonomii.
Jakaś relacja (na przykład relacja pracy - moje uczenie studentów) ma charakter autonomiczny, ma elementy 'wsobne' (to co dotyczy moich obowiązków w pracy, wynikających z umowy) oraz ma elementy 'nadwyżki', które przekraczają logikę relacji ja-uniwersytet. Znalezienie zastosowania tej nadwyżki (jak pisze Staber, będącej częścią innej, szerszej, a ja bym dodał - alternatywnej! - struktury) jest fundamentalnym momentem umożliwiającym zmianę.
Rewolucja jest możliwa i Pokolenie Y może - chcąc nie chcąc, pewnie nie do końca świadomie - pracować nad jej urzeczywistnieniem. Powinno jednak (no tak - i teraz nadszedł właśnie ten moment, w którym stary zgred mówi młodym co mają robić...) naprawdę uwierzyć, że inny świat jest możliwy i zacząć go budować. Nie wystarczy schronić się we własnej norce przed tym złym światem, który istnieje tu i teraz. Własna norka jest złudzeniem - zły świat podgląda nas i gdy przyjdzie czas przyjdzie i nas zje. Chyba, że my go w tym wyprzedzimy...