Co jednak, jeśli ta obrona jest skazana na niepowodzenie i szybkim marszem zbliżamy się do (nie do końca takiego, jakie sobie Bierdiajew wymarzył) 'nowego Średniowiecza'? Co jeśli idei jednostki już się po prostu nie da obronić? Albo inaczej - gdy obrona 'idei jednostki' przynosi tejże jednostce więcej szkód niż pożytku?
Pozostaje pytanie - co ją zastąpi... Czy będzie to koszmar 'totalitarnego kapitalizmu', w którym jedynym sposobem istnienia człowieka jest bycie zadłużonym? Czy jakaś nowa wersja faszystowskiego (bo komunizm nam w dzisiejszej Europie nie 'grozi') zglajchszaltowania? Czy też jesteśmy w stanie pomyśleć inny, alternatywny model, który ochroni to co z nowożytności warto przenieść dalej - przede wszystkim naszą osobową prywatność?
W dzisiejszym świecie potężnych globalnych korporacji i starających się im podlizać rządów, idea jednostki jako pewnej integralnej i autonomicznej całości wydaje się po prostu głupstwem. Na jakiej podstawie liberałowie uważają, że jednostka ma jakiekolwiek szansę w starciu z instytucją? Ta iluzja jednostkowej wolności i podmiotowości jest oczywiście niebezpieczna, tym bardziej jest więc podtrzymywana przez wszystkich tych, którym jest to na rękę. Alternatywą nie jest dziś jednak 'masa', choćby dlatego, że bardzo trudno wyobrazić sobie w jaki sposób mogłaby ona wygrać starcie z korpo-państwem. Oczywiście przyznaję, że ulegam tu wizji tłumu, którą narzucił Le Bon, a którą starają się odrzucić zwolennicy samo-organizujących się asamblaży, lecz Occupy! mnie raczej zbliża do Le Bona niż do DeLandy. Tak jak jednak bliżej mi do schmittianskiego partyzanta niż deleuzjanskiego nomady, tak też (jak pewnie czytelnicy moich tekstów wiedzą) na asamblaże patrzę w wielką nieufnością. Figura partyzanta (tak, nie czuję się do końca komfortowo powołując się na Schmitta) wydaje się bardzo użyteczna i ciekawa, pokazuje bowiem symbiotyczną relację pomiędzy instytucjami a bojownikami o lepszy świat (bardzo ciekawym przykładem - z mojej działki - był proces 'oddolnego' budowania kościołów w Polsce w latach 80tych); jednak w poszukiwaniu tego lepszego świata (co też nie jest żadnym sekretem) z nadzieją patrzę na Ernsta Jungera. Jego 'Totalna Mobilizacja dla Pokoju' wyznacza - moim zdaniem - kierunek, którym warto podążać. Przede wszystkim dlatego, że (przynajmniej w moim Jungera odczytaniu) nie mamy tu do czynienia z poddaną totalizującej obróbce masą, lecz ze swego rodzaju 'wielowymiarowym podmiotem', pozwalającym jednocześnie być częścią większej całości oraz ochronić własną intymność.
Myślę, że nie mamy wyjścia i jeśli chcemy przetrwać nadchodzący czas, musimy poszukiwać sposobów 'bycia razem'. Liberalizm ze wszystkim co nam przynosi jest bardziej trucizną, niż lekarstwem. Personalizm (choćby i 2.0) wydaje się lepszą opcją.