Notka WO oraz dyskusje wokół statusu Jasia Kapeli, który obraził się bo go 'razemowcy' na swój kongres nie zaprosili pokazuje potencjalną słabość politycznego zaangażowania prekariatu (fakt że WO jest etatowcem tu ma drugorzędne znaczenie). Praca w fabryce czy w dużym zakładzie pracy nie wymaga, byśmy swoich kolegów i koleżanki lubili. To w dzisiejszych korporacjach potrzebne są wspólne imprezy integrujące - kopalnie miały swoje orkiestry i kluby sportowe. Relacje międzyludzkie w kapitalizmie fordystowskim mogły być zapośredniczane przez organizacje i wspólne działanie, relacje międzyludzkie budowane przez pracujących nad projektami prekariuszy bardzo często wymagają budowanie bardzo bliskich, wręcz intymnych relacji międzyludzkich. Bardzo łatwo to co społeczne i polityczne staje się tym co prywatne. Paradoksalnie, sieć, która miała nam dawać swobodę i wolność, staje się emocjonalnie wyczerpującą pajęczyną, która zmusza nas by wielokrotnie przekraczać granice oddzielającą współpracownika - definiowanego poprzez to co robi - od osoby - definiowanej poprzez to kim jest. To jest - jak sądzę - największe organizacyjne wyzwanie dla Razem i każdej lewicowej inicjatywy organizującej prekariat. Moja rada - nie mam pojęcia czy dobra - dotyczyłaby budowania mocnej instytucji, takiej, która jest w stanie stworzyć przestrzeń pomiędzy działaczkami i działaczami partii, pozwalając im ze sobą efektywnie pracować, równocześnie nie zmuszając ich by się ze sobą przyjaźnili. Jeśli do pracy dochodzi przyjaźń - świetnie, ale jeśli będziemy od wszystkich działaczy czy pracowników wymagali by stali się wielką kochającą rodziną, będziemy tworzyli sektę, która oczywiście prędzej czy później się rozleci z hukiem.
Nie zabierajmy sobie prawa do nielubienia i do niechęci.