Rozmawialiśmy potem z K. na temat tego wywiadu, kwestii wprowadzania 'neutralnego' języka w życie kulturalne kraju oraz edukacji w języku angielskim. K. ma znacznie więcej niż ja doświadczenia z uczenia ludzi z Azji lub Bliskiego Wschodu, którzy/które przeszły przez amerykańskie szkoły. Angielskim więc posługują się bardzo biegle, jest to jednak angielszczyzna 'popularna', nie wystarczająca by formułować bardziej skomplikowane pojęcia i idee. Problem polega na tym, ze ludzie, którzy wchodzą w anglojęzyczny system edukacyjny stosunkowo wcześnie nie mają dość kompetencji we własnym języku, by na bardziej skomplikowane dyskusje i myślenie sobie pozwolić. Okazuje się więc, że żadnego języka nie znają na poziomie wystarczającym do myślenia na zaawansowanym, abstrakcyjnym poziomie (to przypomina mi trochę naszych polskich internetowych intelektualistów zafascynowanych amerykańską kulturą popularną gdy wyśmiewają się z czytelników Lacana czy Zizka. Nie dziwi potem ich wręcz esencjonalna internetowa agresja). Jest taki fragment w jednej z autobiograficznych książek Jadwigi Staniszkis, w którym opisuje ona grupkę polskiej - raczej słabo wyedukowanej - młodzieży, którą spotkała na jednej ze stacji kolejowych. Młodzi ludzie nie byli w stanie posługiwać się językiem w wystarczającym stopniu, by rozładować narastające między nimi napięcie, co musiało doprowadzić do fizycznej przemocy.
I tu dochodzimy do protestów polskich humanistów i do pytanie z tytułu tej notki.
Wydaje mi się, że w głównonurtowej dyskusji zagubił się gdzieś sens humanistyki jako takiej. O sile neoliberalnej logiki świadczy choćby tekst Michała Bilewicza, których ukazał się na lewicowym portalu, podczas gdy lepiej pasowałby do Rzeczpospolitej lub na portal Liberte! Humanistyka ma bowiem bardzo jasne zadanie - humanistyka pracuje z językiem (a przez to z kulturą). Jej zadaniem jest więc tworzyć z jednej strony medium, które pozwoli istnieć społeczeństwu, pozwoli nam się ze sobą porozumiewać; z drugiej zaś strony, pozwoli nam opisywać świat coraz bardziej przesuwając, rozszerzając granicę poznania a więc prawdziwe granice naszego świata (jeśli czegoś nie potrafimy nazwać, to to coś dla nas w zasadzie nie istnieje). Temu służą teoretyczne spekulacje, które potem mają bardzo praktyczne zastosowania. Gdy wśród architektów i urbanistów używamy podziału na przestrzeń prywatną i publiczną (podział jako defensible space theory wprowadzony do debaty publicznej przez Oscara Newmana) to używany język, używane pojęcia kształtują przestrzeń, którą projektujemy. A przecież możemy opisywać przestrzeń w inny sposób, jak choćby dzieląc ją na przestrzeń intymną i przestrzeń interakcji (co usiłowałem zaproponować jakiś czas temu). Zmiana języka, zmiana aparatu teoretycznego zmienia fizyczną przestrzeń jaką projektujemy a potem budujemy.
Wprowadzanie więc konkurencyjności jako głównego mechanizmu stymulującego intelektualną pracę humanistów miałoby katastrofalne skutki - oni nie mają konkurować o pieniądze i konfitury, lecz wypracowywać w spokoju narzędzia, którymi my, jako społeczeństwo moglibyśmy się posługiwać by nie tylko przetrwać (co proponują konserwatywni intelektualiści, chcący zamknąć polską kulturę w gettcie polskiego języka i katolickiej religii) ale by się rozwijać. Zaangażowanie społeczne, które stanowić powinno mechanizm weryfikacji jakości pracy humanistów jest tu kluczowe.
Wprowadzając bardzo prosty podział na trzy części, zaproponowałbym by akademicy 1/3 swego czasu poświęcali na badania, 1/3 na nauczanie studentów a 1/3 na 'publiczną dyseminację' swojej wiedzy. Ten trzeci element jest tu ważny - zamiast słuchać bzdur opowiadanych przez prof. Mikołejko na temat matek z wózkami (te bzdury może sobie opowiadać w czasie wolnym) chciałbym posłuchać - w mediach lub na pogadance w dzielnicowym domu kultury lub szkole - o symbolach śmierci w średniowiecznej Europie. Zmuszenie pracowników naukowych by publicznie prezentowali swą wiedzę i wyniki swoich badań byłoby częścią weryfikacji jakości ich pracy. Oczywiście nie chodzi o to, by skupiać się na łatwych i popularnych tematach, na sensacyjkach dla prasy drukowanej - stąd obowiązek spotkań w szkołach i generalnie poza mediami. Weryfikacja pracy odbywałaby się oczywiście na zasadzie peer review, ale publiczne zaangażowanie pozwoliłoby - mam nadzieję - wskazać leniwych naukowców oraz szarlatanów.
Humanistyka jest niezbędna i protesty naukowców są jak najbardziej słuszne, chodzi o to, by w bieżacej walce, nie zapomnieć o co idzie gra - o nas, jako społeczeństwo, o naszą przyszłość jako ludzi, którzy zamiast okładać się kijami lub obrzucać obelgami, będą w stanie konstruktywnie ze sobą rozmawiać by tworzyć lepszy świat.