Dziś konflikt aborcyjny uległ radykalnemu zaostrzeniu, bardzo prawdopodobne staje się wprowadzenie prawa, w wyniku którego polskie kobiety nie tylko będą cierpieć ale i umierać. Posłowie, którzy będą głosować za tą ustawą, prezydent, który ją podpiszę ale również ci wszyscy, którzy na PiS głosowali, będą mieć krew na rękach.
Dziś więc rzeczywiście polskie kobiety walczą nie tylko o uznanie swojego człowieczeństwa, ale po prostu o przeżycie (i tym razem nie jest to przesadne dramatyzowanie), przypominanie więc mojego tekstu, w którym pisałem, że spór o aborcje jest być może najważniejszym polskim sporem politycznym może wydawać się nie na miejscu. Być może jednak jest wręcz przeciwnie – może jednak warto oprócz walki, zastanowić się co owa walka oznacza i dokąd nas prowadzi. Po każdej wojnie następuje jakiś rodzaj pokoju lub zawieszenia broni.
W tekście dla Znaku pisałem, że zarówno zwolennicy zradykalizowania ustawy antyaborcyjnej jak i zwolennicy jest liberalizacji 'na powierzchni' posługują się narracją troski (o płody lub o kobiety), jednak są to narracje – przynajmniej w pewnym stopniu – fałszywe (gdyby takie nie były, kompromis antyaborcyjny wyglądałby zupełnie inaczej – tak by rzeczywiście chronić życie i zdrowie kobiet oraz płodów), w istocie za narracją troski stoi narracja dominacji i władzy. Zdecydowanie taka jest narracja większości zwolenników zaostrzenia ustawy – co precyzyjnie wypowiedział cytowany przeze w tekście dla Znaku były polityk PiS i ojciec senatora PO, Marcin Libicki, mówiąc o tym, że kobiety należy zmuszać do rodzenia.
Na fundamentalnym poziomie spór dotyczy tego jak definiujemy podmiotowość i komu jej odmawiamy – Kościół odmawia jej kobietom, zwolennicy zliberalizowania ustawy odmawiają jej płodom - moja propozycja polega na próbie zaproponowania hybrydowej / cząstkowej podmiotowości. Kobieta w ciąży byłaby więc 'kobietą+' (to jest prawdopodobnie powód, dla którego lewica zignorowała mój tekst - przy okazji pokazując, że fundament antropologiczny polskiej lewicy tkwi mocno w liberalizmie).
Nie znaczy to, że odrzucam wolność kobiety do decydowania o własnym ciele - jestem zwolennikiem rozwiązań prawnych umożliwiających 'aborcję na życzenie', ale równocześnie jestem zwolennikiem (i w tym kierunku idzie mój tekst) obudowania zniesienia ustawy antyaborcyjnej takimi rozwiązaniami prawnymi, które zachęcałyby kobiety do pozostania w stanie 'kobieta+' a potem do stawania się matkami.
W dzisiejszej notce Edwin Bendyk pisze, że zaostrzenie sporu wokół aborcji upolitycznia kobiety i ciała, sugerując, że właśnie z tej strony – upolitycznionego kobiecego ciała – przyjdzie 'rewolucja'.
Dokładnie w tym kierunku zmierzał mój stary tekst dla Znaku – system prawny, który respektuje hybrydową podmiotowość 'kobiety+' jest możliwy jedynie w przebudowanym systemie społecznym i politycznym, systemie, który jest rodzajem 'neo-matriarchatu', gdzie fakt bycia matką (również potencjalnie) pokazuje nowe możliwości budowania wspólnoty. Wspólnoty, która nie jest patriarchalną, hierarchiczną wspólnotą autorytarnych ojców, nie jest jednak również liberalną społecznością wolnych jednostek. Taki 'nowy matriarchat' staje się rzeczywiście wspólnotą opartą na trosce i miłości, na opiece ale również poczuciu przywiązania i odpowiedzialności. Konsekwencje polityczne, społeczne i gospodarcze takiego nowego matriarchatu zmierzałyby do radykalnego przedefiniowania tego jak funkcjonuje państwo - zakwestionowania kapitalizmu, prawdopodobnie przedefiniowaniu mechanizmów demokracji przedstawicielskiej.
W moim tekście postulowałem by ci, którzy rzeczywiście szczerze przejmują się ochroną życia kobiety oraz życia płodu odrzucili patriarchalną opresję oraz liberalny indywidualizm, by szukali (a przede wszystkim by szukałY) porozumienia tam, gdzie ono może zostać znalezione – w empatii i wzajemnej siostrzanej miłości oraz w doświadczeniu bycia matką/córką (czy szerzej rodzicem/dzieckiem - ale to jednak kobiety musiałyby być tu głosem wiodącym).
Dawno temu, gdy byłem jeszcze młodym (i głupim) katolickim fundamentalistą, rozmawiałem z moją (zmarła parę lat temu) babcią. Babcia przeżyła wojnę a jej życie mogłoby stać się kanwą całkiem interesującego filmu lub książki. Babcia urodziła piątkę dzieci (jedno zmarło w wieku kilku lat) opowiadała mi, że sama dokonała (co najmniej jednej) aborcji. Ponieważ była jednak osobą głęboko wierzącą, udała się do spowiedzi – gdzie ksiądz, który również przeżył wojnę, nie potraktował jej jak zbrodniarki, lecz jak kogoś, kto dokonał bardzo trudnego, tragicznego wyboru – potrzebuje więc wsparcia i pocieszenia, a nie kary. Dziś wraca do mnie wspomnienie mojej babci i tego co mi mówiła – myślę, że bardzo nam dziś brakuje głosu mądrych, doświadczonych w piekle wojny, kobiet. Kobiet, dla których aborcja nie jest pałką, którą okładają się politycy, kobiet, których życie nauczyło miłości, troski i szacunku dla drugiego człowieka. To na tych wartościach musimy budować tę lepszą, post-PiSowską Polskę.