Mimo tego, trochę jednak przykro. W końcu przez ostatnie dwa lata nie siedziałem pod kamieniem, a moje teksty, choć nie mają wsparcia jednego z największych polskich tygodników opinii jednak są czytane w podobnych kręgach jak te, które organizują to seminarium (Władza Sądzenia jest wydawana w Łodzi...).
Z drugiej jednak strony, staram się potraktować to doświadczenie jako rodzaj duchowego ćwiczenia - czyż nie o idee mi chodzi a nie o własne dobre samopoczucie?
Gdy tłumaczę studentom idee plagiatu, mówię im o dwu głównych powodach dla których plagiat jest złem - po pierwsze plagiat pokazuje niestaranność, gdy powołujemy się na coś, co usłyszeliśmy, ale zapomnieliśmy sprawdzić kto i kiedy to powiedział. Po drugie plagiat jest brakiem szacunku wobec pracy innych.
Pomiędzy plagiatem a nie uwzględnieniem w przypisach (są również autorzy czy teksty, które z różnych, często politycznych, powodów, chce się zamilczeć) jest olbrzymia przestrzeń zapożyczeń i inspiracji. To w jaki sposób definiujemy siebie jako podmiotowego autora jest decyzją zarówno etyczną jak i filozoficzną. Z tego też powodu zawsze ciekawą i wiele o nas samych mówiącą.
Ja osobiście bardzo lubię książki i teksty z dużą ilością przypisów (footnotes, nie endnotes) - zdecydowanie preferuję takie style referencjonowania tekstów, które na to pozwalają. Nie znoszę Harvardu.