Najpierw o nowym liderze brytyjskiej Partii Pracy. Zwycięstwo Jeremy'ego Corbyna jest niespodzianką, ale chyba nie powinno nią być. To jedyny z czwórki kandydatek i kandydatów, który mówił 'ludzkim głosem'. Przypomniała mi się też myśl, którą miałem, gdy oglądałem przemówienie jakiegoś młodego człowieka wiele lat temu w trakcie manifestacji studenckich przeciwko opłatom za studia - pomyślałem sobie, że pokolenie Harrego Pottera ('mówisz wybrać pomiędzy tym co słuszne a tym co łatwe', 'Dumbledore Army') nadchodzi i będzie się coraz mocniej domagało uczciwości i szacunku dla słabszych (czy generalnie - dla innego człowieka). Ta intuicja, potem zatarta przez polityczną rzeczywistość UK dziś wydaje się sprawdzać.
Chciałem tylko wyjaśnić kilka nieporozumień, które wśród polskiej lewicy zdają się być bardzo mocne - to prawda, że Jeremy określa się jako socjalista i publikuje w The Morning Star, ale postrzeganie go jako marksisty z nożem w zębach jest nieporozumieniem (w brytyjskim kontekście również określenie 'stalinista' znaczy coś zupełnie innego niż w polskim). Jego program gospodarczy jest gdzieś pomiędzy niemieckimi ordoliberałami (powojenną chadecją), starą socjaldemokracją i myślą spółdzielczą. Nie spodziewajcie się socjalistycznej rewolucji - choć w kontekście brytyjskim, rzeczywiście jego stanowisko jest dość radykalne. Podobnie stosunek do NATO i Unii Europejskiej - ani nie jest on 'radykalnym' przeciwnikiem NATO, ani nie jest anty-europejski. Jest po prostu długoletnim działaczem antywojennym, który najpierw protestował przeciwko dozbrajaniu Sadama a potem przeciwko wojnom w Iraku i Afganistanie. To jest stanowisko etyczne plus zdroworozsądkowa obserwacja, że wojny nie kończą się z ostatnim strzałem i że to jest prostacka odpowiedź na trudne, skomplikowane problemy. Jeremy jest zdecydowanym internacjonalistą a jego dystans do EU bierze się z tego czym Unia się stała - biurokratyczną maszyną działającą przeciwko swym obywatelom. Jeremy jest bowiem również radykalnym demokratą.
Na temat uchodźców nie chce dodawać nic do tego co wielu na lewicy już napisało - po tej kloace nienawiści, którą okazało się polskie społeczeństwo (oczywiście nie wszyscy Polacy) cieszę się bardzo, że w PL nie mieszkam. Nie chcę powtarzać argumentów etycznych, bo wiadomo, że do brunatnych Polaków one nie docierają, ale chciałbym przywołać wczorajszą wypowiedź Corbyna na manifestacji 'refugees welcome' w Londynie. Powiedział on, że zbrodnią jest zmarnowany potencjał tych wszystkich, którzy przez wojny i tułaczkę będą mieli i miały mniejsze (albo wręcz żadne) szanse, by zostać inzynierami, lekarzami, artystami. To jest pragmatyczny rdzeń myślenia, które nazywam radykalnym inkluzywizmem. Kapitalizm nie rozwiązuje problemów, kapitalizm czyni niektórych ludzi bogatymi. Kapitalizm jest oparty na nierównomiernej dystrybucji władzy i zasobów. Lata siedemdziesiąte były na zachodzie Europy fajne, ale były mozliwe po pierwsze ze względu na wciąż duże 'niekapitalistyczne zewnętrze', po drugie na strach kapitalistów przed ZSRR. Dziś nierówności, które kiedyś były pomiędzy krajami centrum a peryferiami, weszły mocno do samego centrum.
Ale to wszystko wiemy - tym co wydaje mi się wciąż nam się wymyka, jest obserwacja o niesprawności i niewydolności kapitalizmu. Ilość 'odpadów' (społecznych, przestrzennych i materialnych) jaką kapitalizm produkuje jest olbrzymia. I tu dochodzę do nieśmiałej propozycji dla entuzjastycznych (być może tacy są) czytelników moich tekstów i książek - czas by pokazać, że inkluzywne miasto, takie w którym nie ma odpadów, jest nie tylko mozliwe, ale i jest bardziej efektywne niż miasto neoliberalne. To nie jest nic całkowicie nowego - to jest projekt, który od kilku lat realizuje we Francji prof. Doina Petrescu (tak tak - moja nowa koleżanka z pracy ;)) a który dziś - z przyczyn politycznych - jest zagrożony. To jest - świetnie dokumentowana przez Kristien Ring (visiting professor w mojej nowej szkole) - inkluzywna architektura i urbanistyka praktykowana od wielu lat w Berlinie (swoją drogą, owa inkluzywna architektura i urbanistyka pokazuje w szerszej perspektywie ową - zaskakujące dla niektórych - gościnność Niemców wobec uchodźców z Syrii). To oczywiście są też przykłady praktykowania zasad 'industrial ecology'. To są jednak fragmenty większej całości. Czas by stworzyć nową opowieść, o mieście gościnnym, mieście w którym jest miejsce dla wszystkich. Chciałbym więc zaprosić entuzjastycznych (przynajmniej umiarkowanie) czytelników 'Radical Inclusivity' oraz 'Dziur w Całym' byśmy spróbowali takie inkluzywne miasto stworzyć. Oczywiście, potrzeba tu - niestety lub stety - chęci ze strony instytucji, ponieważ oddolne działania nie wystarczają, tu trzeba burmistrza, wójta lub prezydenta, który chciałby takie miasto budować. Więc mój apel jest skierowany z jednej strony do architektów, urbanistów, socjologów, ekonomistów i innych specjalistów; a z drugiej do przedstawicieli władz w polskich (i nie tylko) miastach.Tak jak istniał silny ruch 'Miast Ogrodów', tak jak istnieje ruch Transition Towns (oba to przykłady brytyjskie) tak marzy mi się ruch 'miast radykalnie inkluzywnych'.
Inny świat jest możliwy - on już powstaje! Włączmy się i zbudujmy go razem - zaczynając od naszych małych podwórek, od naszych miast.