contact me:
KRZYSZTOF NAWRATEK
  • Home
  • about
  • blog
  • TEXTS/RECORDINGS

744. wrażliwe serduszka mieszczańskiego centrum

1/31/2014

13 Comments

 
Gdy Katarzyna Bratkowska ogłosiła, że w Wigilię usunie ciąże, lekko się wzdrygnąłem, odruchy wtłoczone katolicko-mieszczańskim wychowaniem wciąż gdzieś tam w głębi mojego mózgu tkwią. Szybko się jednak otrząsnąłem, przyznając, że w tej wypowiedzi nie ma w zasadzie nic szokującego, a jeśli nawet, to dobrzy chrześcijanie powinni przyjąć ją jako wezwanie do pokuty i rozważań nad losem kobiet traktowanych jak żywe inkubatory, pozbawiane przez prawicę i co bardziej fanatycznych katolików człowieczeństwa. W kontraście do wypowiedzi Bratkowskiej powtarzającej, że kobiety codziennie dokonują w Polsce aborcji i nikogo to nie kłopocze bo nikt nie chce tego zobaczyć, zabrzmiały aroganckie połajanki liberalnych dziennikarek, które,  gdyby nie nieprzyjemne konotacje tego słowa, uznałbym za histeryczne*. Zniesmaczone delikatne mieszczanki ustawiły się w centrum, pomiędzy ekstremistami zmuszającymi kobiety do rodzenia, a Bratkowską, która nikogo do niczego nie chce zmuszać - również w Wigilię. Na moje oko, to pomiędzy tymi poglądami nie ma miejsca nawet na jedną, bardzo małą mieszczankę, a tu niespodziewanie tak wiele z nich chciało się tam zmieścić... 
Burza powoli zdawała się cichnąć, gdy Bratkowska poruszyła wrażliwe serduszka mieszczańskiego centrum po raz kolejny, deklarując, że komunizm to jest szlachetna idea, której ona jest zwolenniczką.
I znów zabrzmiał chór prawicy i mieszczańskiego centrum. I znów pojawił się obraz 'dwu totalitaryzmów', zrównujący nazizm i komunizm (prawica podejmuje co jakiś czas próby usankcjonowania tej symetrii, dzięki Trybunałowi Konstytucyjnemu a ku zgrozie antykomunistów, nie do końca skutecznie).
Na to oburzenie można spojrzeć z kilku perspektyw. Można się zastanawiać nad odpowiedzialnością słów i myśli za czyny i tego jak daleko ta odpowiedzialność sięga - związek Mein Kampf ze zbrodniami nazistów jest oczywisty, ale czy rzeczywiście powinniśmy też obwiniać Nietzschego? Czy rzeczywiście, jak chciałby Popper, Platona należy uważać za ojca 'komunistycznego totalitaryzmu'. Nawet jednak z tej perspektywy, lektura 'Manifestu Komunistycznego' tylko dla wyjątkowych fanatyków jest zapowiedzią Gułagów, dla mniej zacietrzewionego czytelnika / czytelniczki jest fascynującym dokumentem rodzącej się podmiotowości wyzyskiwanych i uciskanych. Krytycy Bratkowskiej są zaniepokojeni gloryfikację przemocy w Manifeście Komunistycznym - czy jednak stopień deklarowanej w Manifeście przemocy rzeczywiście różnił się od manifestów powstańczych choćby i z polskiej historii? Czy w ogóle ktokolwiek może pomyśleć emancypację, która nie jest oparta lub nie prowadzi do (jakiegoś rodzaju) przemocy? Bardzo ciekawie analizuje ten problem Etienne Balibar porównując Lenina i Gandhiego, którego "Rewolucyjna „metoda”, która w sposób decydujący przyczyniła się do stworzenia warunków niepodległości, znana na Zachodzie jako „brak-przemocy” [non-violence] albo „opór bez przemocy” [resistance non-violente], okazała się niezdolna do zapewnienia jej treści, której była nosicielką, a polityka nacjonalistyczna przekształciła się w swoje przeciwieństwo – przemoc wspólnotową [une violence communautaire], która dzisiaj, pięćdziesiąt lat później, grozi obaleniem państw i społeczeństw na subkontynencie indyjskim." Ale to dygresja. Poczytajmy raczej wspólnie Manifest Komunistyczny w poszukiwaniu zapowiedzi gułagów:
"1. Wywłaszczenie własności ziemskiej i użycie renty gruntowej na wydatki państwowe. 2. Wysoki podatek progresywny. 3. Zniesienie prawa dziedziczenia. 4. Konfiskata własności wszystkich emigrantów i buntowników. 5. Centralizacja kredytu w rękach państwa za pomocą banku narodowego o kapitale państwowym i o wyłącznym monopolu. 6. Centralizacja środków transportu w rękach państwa. 7. Zwiększenie liczby fabryk państwowych, narzędzi produkcji, udostępnienie dla uprawy i ulepszenie gruntów według jednolitego planu. 8. Jednaki przymus pracy dla wszystkich, utworzenie armii przemysłowych, zwłaszcza w rolnictwie. 9. Zespolenie rolnictwa z przemysłem, działanie w kierunku stopniowego usunięcia różnicy między miastem a wsią. 10. Publiczne bezpłatne wychowanie wszystkich dzieci. Zniesienie pracy fabrycznej dzieci w jej dzisiejszej postaci. Połączenie wychowania z produkcją materialną itd."
Jak widać z powyższego, mamy tu do czynienia z dość scentralizowaną wizją państwa, nie jest to jednak państwo ani totalitarne ani zbrodnicze. Przymus pracy nie brzmi aż tak przerażająco - choć oczywiście korwinistom przymus płacenia podatków też się jawi niemal jak zapowiedź komunizmu. Inne fragmenty 'Manifestu...' i dziś wydają się zachowywać - przynajmniej częściową - aktualność, na przykład ten o stopniowym zaniku klasy średniej.** Warto przeczytać również uważnie fragment dotyczący własności:
"Tym, co wyróżnia komunizm, jest nie zniesienie własności w ogóle lecz zniesienie własności burżuazyjnej, ale nowoczesna burżuazyjna własność prywatna jest ostatnim i najdoskonalszym wyrazem takiego wytwarzania i przywłaszczania produktów, które oparte jest na przeciwieństwach klasowych i na wyzysku jednych ludzi przez drugich. W tym sensie mogą komuniści zawrzeć swą teorię w jednym zdaniu: zniesienie własności prywatnej. Przeraża was to, że chcemy znieść własność prywatną. Ale w waszym dzisiejszym społeczeństwie własność prywatna jest zniesiona dla dziewięciu dziesiątych jego członków. Istnieje ona właśnie dzięki temu, że nie istnieje dla dziewięciu dziesiątych. Zarzucacie więc nam, że chcemy znieść własność,.której niezbędnym warunkiem jest brak własności dla olbrzymiej większości społeczeństwa. Słowem, zarzucacie nam, że chcemy znieść waszą własność. Tego istotnie chcemy. Komunizm nie odbiera nikomu władzy przywłaszczania sobie produktów społecznych, odbiera jedynie władzę ujarzmiania, cudzej pracy za pomocą tego przywłaszczania. Wysuwano zarzut, że ze zniesieniem własności prywatnej ustanie wszelka działalność i zapanuje powszechne próżniactwo. W takim razie społeczeństwo burżuazyjne dawno musiałoby zginąć wskutek lenistwa; ci bowiem, co w nim pracują, nie dorabiają się niczego, ci zaś, co się dorabiają, nie pracują."
Czy więc rzeczywiście powoływanie się na idee komunistyczne jest tak straszną rzeczą?
Oczywiście, zawsze w tym momencie ląduje na stole 'Czarna księga komunizmu' (lub bardziej rzetelne opracowania) i miliony ofiar praktycznej realizacji programów partii komunistycznych na całym świecie. Jeśli jednak oskarżamy komunizm, to dlaczego milczymy o zbrodniach kapitalizmu? Dlaczego wciąż tylko półgębkiem mówi się o zbrodniach Belgów w Kongo? O tym co dziś dzieje się w Afryce czy Ameryce Południowej? Nawet gdy mieszczańskie media opisują zbrodnie, to mają ogromny problem, by zobaczyć je jako wynik działania określonej polityczno-ekonomicznej struktury. To zawsze są tylko wypaczenia systemu, nie jego immanentna cecha.
Cóż więc tak naprawdę uwiera naszych liberalnych mieszczan, co ich oburza (a może przeraża?) w wypowiedziach Bratkowskiej? Ci i te, którzy się oburzyli funkcjonują w określonej pozycji hierarchii władzy - albo ekonomicznej, albo symbolicznej. Obydwie wypowiedzi - i ta o usunięciu ciąży w Wigilię i ta o komunizmie - były aktem odrzucenia konsensusu. Konsensusu, którego strażnikami są liberalne elity - to one strzegą 'kompromisowej' ustawy antyaborcyjnej, to one chronią sferę publiczną przed 'lewicowym i prawicowym ekstremizmem'. Problem w tym, że obowiązująca ustawa antyaborcyjna jest jedną z najbardziej restrykcyjnych a przez to anty-kobiecych rozwiązań w Europie, a polski dyskurs publiczny jest radykalnie wychylony w prawo (i nie trzeba powoływać się na wyroki sądów o swastyce jako symbolowi szczęścia czy o okrzykach poznańskich kiboli "waszym domem jest Auschwitz", których sąd nie uznał za antysemickie. Dodatkowo obrzydliwego smaczku dodaje tej poznańskiej aferze fakt, że urzędnik miejski, który cieszy się z takiego rozstrzygnięcia, to ten sam, który ochoczo posyła ludzi do kontenerów). Tym, co ujawniła Bratkowska - i za to jej chwała - jest fakt, że znacznie łatwiej stanąć owemu mieszczańskiemu centrum w jednym szeregu z prawicową ekstremą niż z feministką o komunistycznych poglądach.
Żydowski teolog Jacob Taubes utrzymywał po wojnie (wrogie) relacje z nazistowskim jurystą Carlem Schmittem, z pogardą odnosił się natomiast do niemieckich demokratycznych liberałów, do ludzi, którzy nie byli w stanie zatrzymać brunatnej fali, a gdy nadeszła godzina próby, wielu z nich wycofało się na pozycje wrażliwych mieszczan, schowanych we własnych domowych pieleszach. Polskie liberalne centrum łasi się do każdej siły - czy to państwowej czy religijnej, mamione nadzieją zachowania uprzywilejowanej pozycji w hierarchicznym społeczeństwie. Lewicowy egalitaryzm jest tym, co przeraża je najbardziej, odebrałby mu możliwość pogardliwego łajania tych, którzy mają mniej pieniędzy lub słabszy kapitał kulturowy. 
Czy jesteście pewni, że wrażliwe serduszka mieszczańskich elit w godzinie próby nie staną się brunatne?
___
* Niechętnie używam słowa 'histeria', ale może niesłusznie - jedna z wybitnych polskich feministek nie wahała się użyć tego słowa by spostponować inną kobietę, która miała nieszczęście mieć inne poglądy.
** "Dotychczasowe drobne stany średnie – drobni przemysłowcy, kupcy i rentierzy, rzemieślnicy i chłopi, wszystkie te klasy staczają się do szeregów proletariatu, po części dlatego, że ich drobny kapitał nie wystarcza do prowadzenia wielkiego przedsiębiorstwa przemysłowego i nie wytrzymuje konkurencji z większymi kapitalistami, po części zaś dlatego, że ich zręczność traci na wartości wobec nowych sposobów produkcji. W ten sposób proletariat rekrutuje się z wszystkich klas ludności." (Marks pisał o proletariacie, dziś można by napisać "prekariat rekrutuje się z wszystkich klas ludności". Mechanizm jednak pozostaje ten sam). I dalej: "Stany średnie: drobny przemysłowiec, drobny kupiec, rzemieślnik, chłop, wszystkie one zwalczają burżuazję po to, by uchronić od zagłady swoje istnienie jako stanów średnich. Są więc nie rewolucyjne, lecz konserwatywne. Więcej nawet, są reakcyjne, usiłują obrócić wstecz koło historii."
13 Comments

745. post-kapitalizm | ekonomia mocy

1/19/2014

1 Comment

 
"...niektóre budynki w Dubaju stały puste, zarabiając w tym czasie ogromne ilości pieniędzy; wynajmowanie ich byłoby niepotrzebnym zawracaniem głowy, to co można było zarobić na wynajmie to były grosze w porównaniu z tym co zarabiało się się na spekulacji."
Wouter Vanstiphout, Future Practice


"...bogactwo jest więc po prostu kolekcją narzędzi, służących rodzinie lub państwu"
Arystoteles, Polityka, księga 1, rozdział 8

Arystoteles dokonał ciekawego rozróżnienia na
‘oikonomia’ i ‘chrematistics’. Oikonomia (czyli ekonomia) to zarządzanie gospodarstwem domowym (tu ważna uwaga - Arystoteles łączy ekonomię, a więc i bogactwo/posiadanie z tym co społeczne, z domostwem, człowiek jako indywiduum dla niego w tym kontekście nie ma znaczenia), to ekonomia oparta na dobrach naturalnych. Jedynym dopuszczalnym sposobem wymiany jest barter - bezpośrednia wymiana dóbr pomiędzy producentami. Chrematistics to zarabianie pieniędzy/akumulacja kapitału (która może dotyczyć aktywności jednostki). Dla Arystotelesa ekonomia jest naturalna (a więc dobra), chrematistics tylko o tyle, o ile dotyczy wymiany pomiędzy producentami i jest związana z zaspokajaniem konkretnych potrzeb. Ekonomia prowadzi do 'naturalnego' a chrematistics do 'nienaturalnego' bogactwa. To rozróżnienie wpływa na stosunek Arystotelesa do pieniędzy - uważa on, że pieniądze, które były 'u zarania' jedynie medium umożliwiającym wymianę, stały się wymiany zaprzeczeniem - ponieważ pozwalają na posiadanie dla samego posiadania, tworzą 'nienaturalne bogactwo'. Powiedzmy więc, że oikonomia to zarządzanie tym co jest, chrematistics to zarządzanie tym co może być - pieniądz jest bowiem obietnicą. Naturalne bogactwo dla Arystotelesa jest związane z domostwem, ale przekracza granice domostwa - jego celem jest działanie w przestrzeni Polis. To celowość i działanie jest sensem ludzkiego istnienia, nie akumulacja kapitału: "... celem przywództwa wojskowego czy medycyny nie jest produkcja dóbr, lecz zwycięstwo i zdrowie." (Arystoteles, Polityka). Chrematistics jest aberracją, jest zapętleniem, jest (sensownego, takiego który wykracza poza samo działanie) celu pozbawione. Problem z pieniędzmi widać wyraźnie w przypadku lichwy - pieniądze się 'same' pomnażają, nie biorąc udziału w wymianie dóbr. Tomasz z Akwinu zwrócił uwagę, że pieniędzmi nie można handlować, bo nie są rzeczą, lecz symbolem. Mylił się oczywiście - dziś wiemy - nic nie nadaje się do handlu lepiej, niż nie-rzeczy.
To rozróżnienie na 'oikonomia' i 'chrematistics', funkcjonowało dobrze w świecie rolniczym, lecz już w średniowieczu, w świecie rozwijającego się handlu było w zasadzie martwe. Dziś wraca jako element ekonomii inspirowanej 'zielonymi' ideami, w interesujący sposób sygnalizując, że świat jaki wyobrażają sobie zieloni patrzy raczej wstecz, niż w przyszłość... Świat Arystotelesa był światem celowym i zamkniętym - dlatego też chrematistics jawi się jako wyłom w tym świecie. Ekonomia oparta na produkcji i wymianie dóbr miała na celu zaspokojenie potrzeb domostwa. Te potrzeby - w ramach 'dobrego życia' - miały swoje ograniczenia - możemy zjeść, wypić, tylko tyle na ile pozwala nam nasz organizm; czas jest ostateczną granicą - jesteśmy śmiertelni. Akumulacja pieniądza nie ma granic, ponieważ związek pomiędzy rzeczywiście istniejącymi dobrami a ich obietnicą zostaje zerwany. Widać wyraźnie, że zarówno w kontekście ludzkiego ciała, jak i miasta o fizycznych granicach oraz fizycznie istniejącej infrastrukturze, chrematistics dziś może być tak samo groźne jak było w czasach Arystotelesa.
Nasz świat jednak nie jest skończony - nawet jeśli nasze ciała, granice miasta, zasoby naturalne oczywiście są (tu na Ziemi), to świat się na tym nie kończy - dobra kultury, dobra 'niematerialne' mogą być konsumowane bez końca (wszyscy ludzie na Ziemi mogą słuchać tej samej symfonii a to słuchanie nijak jej nie umniejszy). To wykraczanie poza skończoność świata jest ważne, jest warunkiem rozwoju i emancypacji. Warto jednak zauważyć, że fundamentalnym problemem współczesnej ekonomii jest jej podporządkowanie chrematistics - czyli odwrócenie do góry nogami tego, jak gospodarkę widział Arystoteles. Nie chodzi jednak o to, by do jego myśli wracać, lecz by przemyśleć ją w kontekście współczesnego świata. Pieniądz można potraktować jako narzędzie, jako byt równocześnie związany z działaniem (a więc z 'dobrą' ekonomią), jak i z posiadaniem dla samego posiadania (chrematistics). Pieniądz jest więc zarówno elementem 'ekonomii spekulacji', która jest skrajnie indywidualistyczna, amoralna i ignorująca ograniczenia kontekstu (społeczne i środowiskowe), ale przede wszystkim jest czymś co można by nazwać 'ekonomią masturbacyjną'; pieniądz jest jednak również elementem 'ekonomii mocy', jest związany z działaniem, które wykracza poza czystą reprodukcję kapitału. Pieniądz jest językiem, którym porozumiewają się aktorzy gospodarczy (to właśnie 'zakłamanie' tego języka zniszczyło gospodarki krajów bloku socjalistycznego), jest też jednak sposobem akumulacji mocy, obietnicą działania (to polityka kredytowa państw zachodu była gwoździem do trumny 'państw socjalistycznych'). Te dwie podstawowe funkcje pieniądza muszą zostać przemyślane na nowo, lecz ich istnienie jest niezbędne - również dla przyszłej, post-kapitalistycznej gospodarki. W 'Dziurach...' pisałem o 'zabrudzaniu pieniądza', o tym, że podatki są oczywiście dobre, lecz są wobec pieniądza zewnętrzne, co pozwala silnym graczom od podatków-pułapek się wykręcać. To czemu służą podatki - związaniu gospodarki obietnicy z gospodarką rzeczywistości - powinno stać się integralną częścią pieniądza. Współczesny pieniądz - i w tym tkwi zarówno jego siła jak i problem, jaki stanowi - redukuje cały świat do abstraktu. Pieniądz - zanim stanie się przedmiotem obrotu - rodzi się w niezliczonej mnogości translacji i uproszczeń. Gdy więc nim się posługujemy, czynimy to niemal w całkowitym oderwaniu od kontekstu jaki nadał mu wartość. Wyobraźmy sobie więc pieniądz, który nie jest redukcją, lecz jest akumulacją wiedzy o produkcie. Pieniądz, który zawiera w sobie cierpienie i trud robotnika, radość twórcy, nadzieje właścicieli zakładu. Zawiera w sobie zniszczenia środowiska, koszty społeczne i plany rozwoju. Czyż taki pieniądz nie stanowiłby lepszego języka? Pozwalającego znacznie precyzyjniej porozumiewać się gospodarczym aktorom? Byłby też językiem wymuszającym transparentność i szeroką demokracje - każda i każdy byłby jego twórcą i użytkownikiem. Taki post-pieniądz stałby się elementem ekonomi mocy, ekonomi nastawionej na działanie a nie spekulacje, ekonomii celu. W owej celowości, głębokim etycznym sensie istnienia człowieka i świata tkwi aktualność i siła arystotelesowskiej wizji polityki i gospodarki: "Każda rzecz ma dwojakie zastosowanie; oba dotyczą jej samej, lecz nie są do siebie podobne, jedno jest właściwym jej zastosowaniem, a drugie nie. Na przykład but może być użyty by go założyć na nogę, lub też może zostać użyty jako element wymiany (...) choć celem jego istnienia nie jest bycie elementem wymiany." Celem domu jest by był zamieszkiwany, a nie by był elementem spekulacji. Puste budynki w Dubaju jedynie pomnażają fikcję nieskończonej akumulacji obietnic, są aberracją, bezcelowym zapętleniem. Ekonomia przyszłości, ekonomia mocy i celu nadejdzie, jeśli mamy przetrwać jako ludzkość. Alternatywą jest Kilamba-Świat.
1 Comment

743. inkluzywizm i pluralistyczny totalizm

1/1/2014

0 Comments

 
Henryk Goryszewski, aktywny działacz ZChNu i wice-premier polskiego rządu w latach 90tych, wsławił się stwierdzeniem:
"Nie jest ważne, czy w Polsce będzie kapitalizm, wolność słowa, czy będzie dobrobyt – najważniejsze, aby Polska była katolicka." To przekonanie wydaje się fundamentem ideologicznym polskiej prawicy w ostatnich dwudziestu latach. Goryszewski był szczery, nasza współczesna prawica już nie. Oficjalny przekaz PiS i reszty narodowo-gowinowej jest raczej taki: "W Polsce będzie kapitalizm, wolność słowa i dobrobyt TYLKO WTEDY, gdy Polska będzie katolicka". Czy prawica w to wierzy? Raczej jest skrajnie cyniczna, choć nie można wykluczyć głupoty.
I nie chodzi mi bynajmniej tylko o ową "plemienną katolickość", która z katolicyzmu bierze jedynie jej wygodne (a moim zdaniem, wyjatkowo szkodliwe) fragmenty. To są jednak sprawy znane i wielokrotnie dyskutowane. Problem polskiej polityki jest znacznie poważniejszy - moim zdaniem, tylko polska prawica podejmowała próby by ramy polityczności w Polsce stworzyć. To, że te próby były nie do końca udane (dzięki bogini), a wnioski jakie prawica wyciągała są skrajnie niebezpieczne i dla Polski szkodliwe, nie unieważnia faktu, że lewica dopiero od niedawna próbuje się z pytaniem o polityczność mierzyć. Zarówno jednak prawica jak i lewica - moim zdaniem - błądzą. Zanim jednak przejdę do próby przedstawienia alternatywnej ramy polityczności - krótkie wprowadzenie do tego, z czym się nie zgadzam.
Polska narodowa demokracja u początków swojego istnienia miała emancypacyjny, wyraźny anty-klerykalny i anty-konserwatywny rys (co widać na przykład wyraźnie u "wczesnego" Jana Ludwika Popławskiego), co brało się z jednej strony z próby odcięcia tego co nie-polskie (stąd dystans wobec kościoła katolickiego, jako organizacji międzynarodowej, stąd oczywiście równiez antysemityzm), a z drugiej była to próba zbudowania narodu polskiego szerszego niż "naród szlachecki". Stąd też bardzo wyraźny rys anty-arystokratyczny i podkreślanie demokracji jako fundamentu działania politycznego - demokracja służyła tu upolitycznieniu biernego i wykluczonego z polityki ludu. Z biegiem czasu, zarówno anty-klerykalizm jak i anty-arystokratyzm zaczął słabnąć, szczególnie, że równiez kościół politycznie wolał endeków, niż "bezbożnych socjalistów"; arystokracja (czy szerzej - ekonomiczne i społeczne elity) przestały endecji przeszkadzać, gdy przestały być w opozycji do upolitycznienia ludu. Elitom post-szlacheckim oraz burżuazyjnym upolityczniony lud nie przeszkadzał tak długo, jak nie kwestionował ich ekonomicznej i społecznej pozycji. Idealna symbioza. Konstrukcja endeckiego podmiotu politycznego wymagała z jednej strony bardzo wyraźniego określenia granic tego podmiotu - i wszystkiego, co poza nim, z drugiej zaś użycia spoiwa (tego dostarczył kosciół katolicki oraz idea narodu), które unieważniłby potencjalne napięcia istniejące wewnątrz tego - niejednorodnego przecież - podmiotu. Taki podmiot społeczny i polityczny niekoniecznie jest opresyjny, jest jednak statyczny, niezdolny do innowacji i rozwoju. Mechanizm który opisał Frank został w Polsce - z sukcesem - przetestowany już przed wojną. Ksenofobiczno-klerykalny wynik tej operacji nie był - moim zdaniem - jedynym możliwym, jednak próba wyraźnego odróżnienia się od socjalizmu nie pozostawiła zbyt dużego pola manewru. Dzisiejsza prawica do tego dziedzictwa - mniej (PiS, Gowin, Ziobro) lub bardziej (RN) wyraźnie się odwołuje. Platforma Obywatelska jest przypadkiem szczególnym, lecz jej związek z endeckim dziedzictwem również istnieje - choć jest on mniej wyraźny, zmutowany w reakcyjną, katolicko-elitarno-burżuazyjną hybrydę (anty-demokratyczny rys PO ujawnia się ostatnio coraz wyraźniej).
Myśl lewicowa - przede wszystkim marksistowska - konstruowała podmiot polityczny wokół konfliktu klasowego pomiędzy robotnikami a burżuazją. Dopóki inne klasy stanowiły nieznaczący liczebnie i politycznie procent społeczeństwa, taka rama polityczności wydawała się przekonująca i skuteczna. Problem (w Europie) zaczął się wraz z powolnym zanikiem / przekształceniami proletariatu, co doprowadziło do tragicznego w skutkach projektu trzeciej drogi, który nie tylko zakładał akceptację kapitalizmu, ale - co moim zdaniem znacznie gorsze - zakładał oparcie się na wyobrażonym (a więc tak na prawdę nieistniejącym) podmiocie politycznym - liberalnej klasie średniej. Kapitalizm (szczególnie w swej neoliberalnej, wyjątkowo złosliwej postaci) produkuje bardzo wąską elitę i pracujące masy. Statystyki podziału bogactwa w USA są tego bardzo dobrą ilustracją. Klasa średnia jest więc jedynie resztką, która znika, gdy pozycja elity się umacnia. To nigdy nie jest - wbrew fantazji o 'demokratycznym kapitalizmie' - klasa samodzielna. Rozpaczliwa potrzeba znalezienia podmiotu politycznego doprowadziła do narodzin "nowej lewicy", gdzie wyzysk został zastąpiony alienacją, a proletariat mnogością zmarginalizowanych fragmentów społeczeństwa (malejącego proletariatu, mniejszości seksualnych, mniejszości etnicznych etc.). Ta rozpaczliwa próba budowania politycznego podmiotu jako bezkształtnej "wielości" nie mogła się udać - znacznie łatwiej znaleźć wspólny mianownik w idei narodowej czy religijnej (a więc odwołać się do tego, co ludzie znają i w czym mogą znaleźć oparcie i wytłumaczenie), niż próbować budować nową - na dodatek "nomadyczną" i anty-instytucjonalną - płaszczyznę współpracy. "Wielość" (Multitude) Hardta i Negriego jest ideą interesującą intelektualnie, praktycznie jest jednak niemal równie szkodliwa jak idea trzeciej drogi.
Naprawdę trudno dziwić się temu, że w Polsce z jednej strony mamy katolicko-narodową prawicę o kilkudziesięcioprocentowym poparciu a z drugiej lewicę balansującą na poziomie jednego procenta (na SLD w ostatnich wyborach nie głosował niemal nikt z ludzi poniżej 30tki, co potwierdza opinię, że ta partia jest przede wszystkim związkiem nostalgików za PRLem, a flirt SLD z kościołem katolickim, pomysły z podatkiem liniowym, poparcie amerykańskiego imperializmu - również poprzez prawdopodobną zgodę na nielegalne praktyki CIA w Polsce, raczej nie pozostawiają złudzeń co do jej 'lewicowości'). W innych krajach Europy poparcie dla partii lewicowych (i znów - nie każda socjaldemokracja jest dziś lewicowa) rzadko przekracza 10%. Wyjątkiem jest grecka Syriza - ale to jest trochę inny przypadek, który jednak może, a nawet powinien być inspiracją. Przypadek Polski (i do pewnego stopnia innych krajów bloku wschodniego) jest bardzo interesujący, ponieważ niemal cała rama polityczna została tu zbudowana na fantazji o klasie średniej.
Słabnięcie PO jest efektem budzenia się Polaków z tego snu - i coraz powszechniejszej świadomości, że nie, nie wszyscy będziemy bogaci! Deklaracja Donalda Tuska, że jest "trochę socjaldemokratą" rezonuje więc ze strategią "trzeciej drogi", podmiot polityczny PO jest bowiem wirtualny, nie istnieje, jest marzeniem, które się nie spełni. Trudno przewidzieć, jak szybko (i do jakiego stopnia) Polacy uświadomią sobie fałsz platformianego marzenia, ale gdy to się stanie, poparcie PO spadnie radykalnie. Być może już by spadło, gdyby nie strach przed Antkiem Policmajstrem i jego "wiem-że-mam-rację" Prezesem. Ten strach jednak słabnie. Ludzie, którym marzenia rozpadły się w pył łatwo dają uwieść się innym marzeniom - a te oferuje prawica: możecie być bogaci, jeśli tylko pozbędziemy się lewackiej zgnilizny, tych gejów i dżenderu. Nic nie działa tak dobrze, jak ogólnie i szeroko zdefiniowany wróg - można go będzie ścigać przez lata. Nienawiść i pogarda są - na krótką metę - najlepszym paliwem skutecznej polityki. Na krótką metę, by wygrać wybory, ale nie by zbudować państwo, które rzeczywiście dobrobyt swoim obywatelom zapewni. Próba budowania podmiotu politycznego na wykluczeniu oraz autorytarnym uciszaniu wszelkich wątpliwości/inności zbuduje Polskę katolicką, ale na pewno nie Wielką. Wielkie jest to co się rozrasta, to co ewoluuje i krytycznie odpowiada na wyzwania które stawia świat. Wielkość buduje się wymyślając się na nowo, bez końca. Wielkość to miłość (jakkolwiek naiwnie by to nie brzmiało) a nie nienawiść, wykluczenie i dogmatyzm. Ksenofobiczno-klerykalny projekt prawicy to dla Polski równia pochyła, to degeneracja i skazanie się na rolę peryferyjnego kraiku taniej, niezdolnej do prawdziwej innowacji siły roboczej.
Jak już wielokrotnie wspominałem - nie jestem marksistą. Oczywiście - jak większość, która się dziś na tematy społeczne wypowiada - z marksizmu czerpię, ale fundament mojego myślenia jest inny, bardziej flirtuję z personalizmem czy egzystencjalizmem, a gdzieś tam u samej podstawy tkwią heretyckie mutacje uniwersalistycznej myśli Orygenesa. Jeśli więc myślę o polityce i ramie, która pozwalałaby uprawiać ją poza marksistowską (i "deleuzjańską") lewicą, narodowo-klerykalną prawicą czy reakcyjno-elitarystyczną wizją technokratów kapitalizmu, widzę ją w oparciu o inkluzywizm, a nie konflikt. Pytanie o podmiot polityczny jest więc moim zdaniem błędnie postawione. Podmiot i podmiotowość są istotne, są jednak jedynie tymczasowymi narzędziami, służącymi do określenia tego, co _jeszcze nie jest_ podmiotem (heretycko czytam Harolda Blooma). Rama inkluzywistyczna zakłada "pluralistyczny totalizm", zakłada dążenie do specyficznie rozumianej całości. Oczywiście wiem, że słowa takie jak "całość" czy tym bardziej "totalizm" (nawet gdy dodaję "pluralistyczny") budzą niechęć, dlatego ważne jest, by jasno pokazać różnicę pomiędzy "pluralistycznym totalizmem" a neoliberalnym czy kościelnym totalitaryzmem.
Neoliberalizm odrzuca wszelkie logiki i wszelką teleologię poza logiką zysku. Celem i sensem istnienia i działania jest zysk. Nic innego, żadne inne wartości, inne cele nie mają znaczenia. Kościół aplikuje natomiast dogmatyczną moralność i kod zachowań - sztywny, niepodatny na zmiany, opresyjny. "Pluralistyczny totalizm", o którym mówię, ma zupełnie inny - antytotalitarny właśnie charakter. Jego metaforą jest polifoniczna ("bachtinowska") opowieść - każdy ma swoją przestrzeń i możliwość wypowiedzi, ramę stanowi całość opowieści, sens i znaczenie poszczególnych głosów zmieniają się w czasie jej trwania. Całość odnosi się do ciągłego procesu wkluczania nowych, lub po prostu dotychczas wykluczonych aktorów w opowieść. Jeśli więc mówilibyśmy o podmiocie, to w dwu znaczeniach - wąskim i tymczasowym podmiocie poszczególnego aktora-głosu (może to być oczywiście aktor-głos zbiorowy), oraz szerokim, gdy podmiotem jest sama opowieść, podmiotem jest owa "całość". Całość jest zawsze poza istniejącą narracją, jest więc związana z procesem wkluczania tego co na zewnątrz i to ten proces wkluczania jest ważny, a nie jakieś niezmienna struktura - inkluzywizm w oczywisty sposób kwestionuje niezmiennośc dogmatów i hierarchii, nie odrzucając jednak ich tymczasowej użyteczności. Taka perspektywa społecznie i kulturowo zakłada ciągłą ewolucję i przebudowywanie się społeczeństwa na nowo (czym w odniesieniu do Chin była zafascynowana profesor Staniszkis, szkoda, że nie wyciągnęła z tej fascynacji wniosków dla Polski).
Perspektywa budowania całości jest - moim zdaniem - ciekawym i obiecującym sposobem myślenia o świecie. W kontekście miasta dotyczy na przykład momentu zassania pracowników przez miasto przemysłowe w XIX i początkach XX wieku, a dziś przejście z miasta strefowego w miasto synergii (czyli miasto przemysłowe 2.0). Gdy myślimy o zarządzaniu miastem, analiza powstawania "growth coalition" czy "urban regime" pasuje oczywiście do takiej inkluzywnej perspektywy badawczej, w kontekście Polski najciekawsze na dziś wydaje się zbadanie jak ruchy miejskie stają się częścią aparatu zarządzania współczesnymi miastami. Ta sama perspektywa może być wykorzystywana w wielu innych dziedzinach - architekturze (wielofunkcyjność, różne użytkowanie w różnym czasie, pop-us, wykorzystanie pustostanów czy budynki hybrydy), w ekonomii (przejście od ekonomi zysku do ekonomii mocy) i tak dalej.
Politycznie, w obecnej Polsce, perspektywa inkluzywna zakłada poparcie dla wszelkich prób jednoczenia lewicy ("Frontu Ludowego") - tu Syriza jest oczywistym i ważnym źródłem inspiracji. Front Ludowy może zacząć powstawać w oparciu o Zielonych i Ruch Sprawiedliwości Społecznej, ale wyzwanie jest tak wielkie, że powinna to być koalicja wszystkich, których uda się zebrać wokół podstawowych wartości dobra wspólnego i elementarnej wrażliwości społecznej. Dziś prawica i kościół robią wszystko by pomóc zbudować nam tymczasowy, funkcjonalny podmiot antyklerykalno-prekarny - prawica i kościół tworzą "wielość", lewica musi (porzucając mrzonki Hardta i Negriego) nadać tej wielości formę. To oczywiście za mało w dłuższej perspektywie, ale na rok 2014 i 2015 powinno wystarczyć.

Kacper Pobłocki (żartem) kilka lat temu nazwał mnie "papieżem polskich urban studies", ale co to za papież bez kościoła; w zeszłym roku (też żartem oczywiście) nazwano mnie "prorokiem miejskiej re-industrializacji", ale ze mnie raczej taki prorok "wołający na pustyni", bo nikt za mną nie podąża albo raczej bardzo niewielu, i jeśli już to wspominając o tym bardzo niechętnie. Nie mam ambicji by zmieścić się w te religijne metafory, chętnie jednak rozmawiałbym i dyskutowałbym o tym, co powyżej. Jeśli więc myślisz, że to jest interesujące i ma potencjał większy niż jedna blogonotka - po prostu do mnie napisz. Myślenia nigdy za wiele.
Więcej znaczy więcej.
(Ale oczywiście nie pieniędzy: "When computers and energy can substitute for productive human labor, either the energy supply will be controlled democratically for Federation-style liberal socialism, or else it will fall into the hands of some narrow clique and give us the fascistic authoritarianism of the Klingons, the Romulans, or the Cardassians. Under the circumstances, nothing resembling capitalism as we know it could survive. As Marx wrote in his Critique of the Gotha Program, the material prosperity made possible by ever-better technology is the necessary precursor to an economic system ruled by the principle, “from each according to his ability, to each according to his needs.” And that’s the principle the Federation lives by."[cytat stąd])
Taki świat chodźmy budować.
0 Comments

    Archives

    November 2018
    May 2018
    December 2017
    November 2017
    October 2017
    August 2017
    March 2017
    January 2017
    December 2016
    November 2016
    October 2016
    September 2016
    August 2016
    July 2016
    June 2016
    May 2016
    April 2016
    March 2016
    February 2016
    January 2016
    December 2015
    October 2015
    September 2015
    August 2015
    July 2015
    June 2015
    May 2015
    April 2015
    March 2015
    February 2015
    January 2015
    December 2014
    November 2014
    October 2014
    September 2014
    August 2014
    July 2014
    June 2014
    April 2014
    March 2014
    February 2014
    January 2014
    December 2013
    November 2013
    October 2013
    September 2013
    August 2013
    July 2013

    Categories

    All
    Marginalia
    Wyprodukować Rewolucję

    RSS Feed

Proudly powered by Weebly