contact me:
KRZYSZTOF NAWRATEK
  • Home
  • about
  • blog
  • TEXTS/RECORDINGS

858. pandemiczne radości

3/20/2021

0 Comments

 
Ostatni rok był czasem pracy w domu i bardzo ograniczonego kontaktu z ludźmi. Dawno nie byłem taki szczęśliwy.

Pojawiają się powoli badania na temat tego co uczyniła nam pandemia, szczególnie w kontekście tego jak pracujemy i jak budujemy swoje relacje społeczne. Oczywiście wielu/e (pisanie po polsku gdy chce się być inkluzywnym nie jest tak łatwe jak po angielsku) z nas wciąż pracuje na budowach i w sklepach, o osobach pracujących w służbie zdrowia nie wspominając. Ale bardzo wiele osób pracowało z domu i sporo wskazuje na to, że powroty do biur będą powolne i raczej nigdy nie wrócimy do tego co było przed pandemią. Wiele firm zdało sobie sprawę, że w domu pracownicy mogą być tak samo (albo i bardziej) wydajni jak w biurze a możliwość nieposiadania biura (albo posiadania znacznie mniejszego) jest dla wielu firm po prostu finansowo opłacalne. Jeśli tak, to być może umiejętności pracy z domu będą znacznie wyżej cenione, niż nam się to rok temu wydawało. Wtedy zakładaliśmy, że nauczanie zdalne musi być z definicji gorsze niż twarzą w twarz. Wyniki jakie osiągają moi studenci/tki wskazują na coś zupełnie przeciwnego - projekty w tym roku są (znacznie?) lepsze niż w latach poprzednich. Oczywiście, nie dotyczy to wszystkich studentów/tek. Osoby studenckie (spróbujmy takiej formy), które potrafią się same motywować pracowały świetnie, inne odpadały. Mało jest w środku - albo jest bardzo dobrze, albo bardzo źle.

Ciekawy mechanizm zaobserwowałem też podczas seminariów, które online dawały przestrzeń wszystkim po równo - co w ciekawy sposób pomagało dziewczynom z patriarchalnych kultur. Gdy w fizycznej przestrzeni pewni siebie i głośni chłopcy mieli w zwyczaju zawłaszczać czas na dyskusję dla siebie i trzeba było się napracować by wywalczyć przestrzeń dla innych studentów/tek, seminaria online są zaskakująco równościowe.

Wracając do projektowania - problemem jest oczywiście płaski ekran komputera, szczególnie gdy usiłujemy przekonać osoby studenckie że architektura to przestrzeń a nie obrazki, ale temu udawało się zaradzić prowadząc zajęcia w terenie. Fizyczne doświadczanie przestrzeni, poprzez ciało w ruchu, okazywało się (czasami?) lepsze niż zapośredniczone tworzenie przestrzeni poprzez makiety i modele. Na to wszystko nakłada się możliwość prawdziwie globalnej współpracy. Moje studio współpracuje ze studiem w Brazylii, a na review projektów moich studentów w nadchodzącym tygodniu mogłem zaprosić gości od Brazylii, przez Kanadę po Indie.

Jak napisałem powyżej, dla mnie osobiście możliwość zminimalizowania kontaktów z ludźmi była błogosławieństwem. Rozumiem oczywiście, że nie wszyscy podzielają mój entuzjazm. Zdaje sobie też sprawę, że dla ludzi nie będących w związkach nawiązanie nowych relacji w sytuacji pandemicznej jest niezwykle trudne i frustrujące. Dla ludzi, którzy niespecjalnie szczęśliwi czują się w swoich własnych domach i rodzinach pandemia jest tragedią - szczątkowe dane pokazują wzrost przemocy domowej.

Jeśli więc miałbym pokusić się o prognozę przeszłości miast i architektury post-pandemicznej, powtórzyłbym chyba to co mówiłem na samym jej początku - znaczenia nabierze jakość zamieszkiwania oraz jakość infrastruktury - z tego też powodu nie sądzę by doszło do zapaści miast, choć jest spora szansa, że miasta dostaną nowy impuls by rozwijać się jako miejsca do życia, a nie miejsca do stawiania dziwacznych budynków. Dzielnice biznesowe mają szansę mocno podupaść (co mnie oczywiście bardzo cieszy). Do pewnego stopnia tegoroczny Pritzker jest nie tylko kontynuacją trendu odchodzenia od architektury wielkich gestów, ale też przykładem myślenia z szacunkiem o tym co istnieje i o tych którzy tą architekturę i przestrzeń użytkują. Dla mnie osobiście tegoroczna nagroda jest też potwierdzaniem że moja obsesja radykalnego inkluzywizmu (nawet jeśli ten termin nie jest  przez Lacaton & Vassal używany) może być realizowana przez mejstrimowych architektów/tki.

Świat potrzebował i wciąż pitrzebuje 'resetu'. Mówią o tym zarówno lewicowi myśliciele jak i przedstawiciele 'eksperymentalnej prawicy' (the californian ideology / sillicon valley ideology). Pandemia daje nam okazję na taki reset. Tegoroczny Pritzker (nie żeby architektura była jakoś specjalnie ważna, ale tego typu nagrody pokazują tendencje jakie panują wśród elit tego świata) daje nadzieję, że ten reset będzie uwzględniał nas wszystkich, a nie - co głosili i głoszą (na przykład w Polsce - dla PiS zniknięcie połowy Polaków, tych którzy nie podzielają PiSowskiej wizji świata pewnie nie byłoby żadną tragedią, wręcz przeciwnie) zwolennicy około-Trumpowej prawicy - tylko niektórzy z nas. Mimo więc tragedii i niezliczonych śmierci, pandemia daje też cień nadziei na lepszy świat. Nie będzie to świat radykalnie lepszy, ale być może powoli przestaniemy tworzyć świat dużo gorszy.


0 Comments

857. po co myśleć krytycznie?

3/7/2021

0 Comments

 
Nie śledzę polskich sporów zbyt dokładnie, nawet moja (niemal czysto Razemowa) bańka też pozwala mi trzymać się od nich z daleka. Ostatnio jednak podpatrywałem imbę na temat "W Pustyni i w Puszczy'. Nie chce mi się sprawdzać, ale wydaje mi się, że to po prostu kolejna odsłona dyskusji, która zaczęła się dobre kilka lat temu.

Generalnie wszyscy na lewo od centrum dobrze znają smarkate polskie kolonialne fantazje, które w Sienkiewicza są aż nadto czytelne, ale pojawiały się potem wielokrotnie - czy w postaci projektów politycznych w IIRP czy w narracjach popkulturowych, na przykład o Tomku Wilmowskim (pierwsze wydanie 1957, cztery lata po śmierci Stalina). Do dziś (niestety) trzymają się w Polsce świetnie. Powieść Sienkiewicza ma mocny rasistowski posmak, ponieważ jednak Sienkiewicz jest tak ważnym dla polskiej mitologii pisarzem, zdecydowanie bardziej wolałbym by książka ta pozostała lekturą, ale by z klasy piątej przenieść ją do klasy ósmej i wtedy ją dekolonialnie krytycznie opracowywać. Myślę, że krytyczna lektura Sienkiewicza (nie tylko zresztą tej książki) by nam się wszystkim bardzo bardzo przydała. Na co oczywiście pod rządami ludzi o intelektualnym formacie Czarnka nie ma co liczyć. W rządzie Hołowni z Lewicą jest chyba szansa na taką ministrę edukacji, która byłaby w stanie do tego doprowadzić (nawet mam jedną taką na myśli).

Mam nadzieję że krytyczne myślenie, jako umiejętność analizy każdej sytuacji w kontekście, jako umiejętność zdzierania maski 'zdrowego rozsądku' i neutralności, powróci do polskich szkół i do polskiej dyskusji publicznej. Wymaga to jednak czasu i sporo edukacyjnej pracy.

Co ciekawe, krytyczne myślenie jest jednym z najbardziej pożądanych elementów edukacji jakiej szukają moi chińscy studenci, a przede wszystkim studentki. Mam własne prywatne wojny z liberalnymi, białymi feministkami, ale dla większości chińskich studentek zetknięcie z feminizmem w jakiekolwiek formie na zachodniej uczelni jest czymś bardzo ważnym. Gdy na dodatek obecna jest gdzieś obok dyskusja o dekolonializmie, w którym opresja Brytyjskiego imperium kolonizującego Chiny jest bardzo ważna, nawet liberalny biały feminizm nie robi za dużo krzywdy. Młode Chinki zdecydowanie nie są daleko od innych 'woke' dziewczyn (i niektórych chłopaków) ze swojego pokolenia z innych części świata. Jedyna różnica polega na niemal nieistniejącej krytyce swojego własnego rządu... ale... jeśli z jednej strony stawiamy Przewodniczącego Xi, a z drugiej Borisa Johnsona czy (jeszcze niedawno) Donalda Trumpa, dlaczego dziwimy się, że demokracja nie wydaje się dla moich chińskich studentek i studentów wartością najwyższą? To Biden bombardował ostatnio Syrię i to Zachodowi nie przeszkadzało sprzedawanie bomb którymi Saudyjczycy obrzucali Jemen. Jeśli wrażliwość na ludzką krzywdę i etyczny wymiar polityki jest dla tych młodych ludzi coraz ważniejszy, to argument o moralnej wyższości Zachodu jest trudny do obrony (tak, to prawda, że generalnie nie chcą rozmawiać o Ujgurach, nie do końca wierząc zachodniej narracji; kwestia Tybetu już w zasadzie w ogóle się nie pojawia, a zachodnia narracja o Hong Kongu jest w zasadzie całkowicie odrzucana - choć napięcia pomiędzy studentami z Hong Kongu i 'mainland China' oczywiście istnieją - czasem wybuchają gwałtownie).

Krytyczne myślenie jest tym co oferują zachodnie uczelnie i tym czego nie-zachodni studenci i studentki szukają. Krytyczne myślenie nie jest zachodnią (czy lewicową) propagandą. Daje narzędzia pozwalające demistyfikować ukryte interesy i relacje władzy w publicznych dyskursach, co dziś rzeczywiście raczej wzmacnia lewicę (bo prawica woli kłamstwo ukryte pod pozorem neutralności i 'zdrowego rozsądku'), ale jak każde narzędzie może być używane przez różnych ludzi do różnych celów. Może być używane zarówno by (w duchu 'real politik' bronić postawy chińskiego rządu jak i by ją krytykować). Myślenie krytyczne pozwala zrozumieć, że nic nie jest czarno-białe i że czasem kłamstwo czyni mniej krzywdy niż prawda.

Patrząc na moje studentki i studentów można mieć nadzieję, że Pokolenie Z będzie te narzędzia wykorzystywać mądrze, że ich generalna potrzeba nie krzywdzenia innych pomoże im zbudować trochę lepszy świat. Ale jeśli przy tym nie będą musieli za dużo sobie i innym kłamać - tym lepiej.

0 Comments

856. nawet starzy ludzie potrzebują radykałów

2/13/2021

0 Comments

 

Moja internetowa bańka to w większości ludzie lekko po 40ce. Trochę jest moich rówieśników i bardzo niewielu ludzi starszych ode mnie. Doświadczenia różnych pokoleń się różnią więc i narracje w różnych grupach wiekowych są różne. Nie ma tu prostego i całkowitego determinizmu, a obracanie się wśród młodzieży pomaga wymykać się presji pokolenia. Niemal nie ma już w mojej bańce 'dziadersów', choć Tomasz Lis jest ode mnie tylko cztery lata starszy. Nakłada się na to oczywiście wiele innych czynników - w mojej bańce jest więcej niż procentowo w społeczeństwie ludzi ze stopniami naukowymi od doktora wzwyż, nie ma raczej ludzi bardzo biednych ale nie ma też zdecydowanie ludzi bogatych. Referencje kulturowe mamy jakoś tam podobne, słuchamy podobnej muzyki i czytamy podobne książki. Powyższe uwagi dotyczą polsko-języcznej części mojej bańki, reszta to międzynarodowa zbieranina byłych studentów i ludzi, których znam głownie z przyczyn profesjonalnych. Politycznie prawie wszyscy (polsko-języczni i angielsko-języczni) znajdują się na lewo od centrum.
Od dość dawna sam politycznie określam się jako H+ post-chadek, ale od czasu gdy opuściłem ZChN głosowałem (jeśli dobrze pamiętam) za każdym razem na lewicę. Gdy ostatnio zrobiłem test na które partie głosowałbym w Niemczech kolejność potwierdziła moje intuicje: drobnomieszczańsko-liberalni Zieloni, potem SPD, trzecia CDU i czwarta Die Linke. Do 'radykalnej' lewicy jest mi więc dalej niż do 'starych' chadeków. W Polsce wciąż pozostaje wierny Lewicy (Razem), a mój stosunek do Hołowni jest neutralny. To mnie akurat od mojej bańki odróżnia, bo większość ma do niego stosunek wyraźnie negatywny.
Jak pisałem, doświadczenia generacyjne mają znaczenie, więc gdy coraz większa część mojej bańki zostaje rodzicami, a część rodzicami których dzieci (nie)chodzą do pandemicznej szkoły, pojawiają się pęknięcia w dotychczasowej krystalicznej ideologicznej wyrazistości. Jak napisał jakiś czas temu KP "...jedną z umiejętności psychicznych której staram się nabywać ostatnio (...) jest umiejętność tolerowania ambiwalencji. że są rzeczy które budzą nas autentycznie sprzeczne uczucia i że trzeba z tym żyć, zamiast starać się za wszelką cenę zredukować dysonans odcinając jedną z odczuwanych emocji." To się nazywa dorosłość i z nieukrywaną satysfakcją patrzę jak powoli coraz więcej znajomych (może z wyjątkiem tych którzy wybrali kawie domowe zamiast dzieci) się w tę dorosłość osuwa.
Tej siły już nic nie zatrzyma.
I nawet gdy wciąż będziemy głosować na Razem, na premiera Hołownie po prostu wzruszymy ramionami. Wiemy bowiem, że centro-prawicowa Simone Veil była jedną z najważniejszych osób, które doprowadziły we Francji do legalizacji aborcji, wiemy że to Centryści byli główną polityczną siłą, która wprowadzała w Finlandii państwo dobrobytu, jeśli natomiast będziemy chcieli sięgać do dalszej historii to będziemy pamiętać o konserwatywnym Otto Bismarcku wprowadzającym pierwsze na świecie powszechne ubezpieczenia zdrowotne. W każdym z tych przypadków reakcja na lewicowe działania i postulaty była jednym z ważnych (najważniejszych) czynników które doprowadziły do zmian. Może jednak to nie ma znaczenia kto i pod jakim szyldem będzie w Polsce legalizował aborcje, wyrównywał nierówności społeczne czy doprowadzi do rzeczywistego rozdziału kościoła od państwa? Nie będę miał problemu z premierem Hołownią który zrobi to wszystko o czym pisałem powyżej, mimo tego, że wolałbym raczej Darię Gosek-Popiołek na tym stanowisku. Czasami niesympatyczni (a czasem nawet źli) ludzie robią dobre rzeczy, często owo dobro jest niepełne i pozostawia poczucie niedosytu, ale trzeba się nauczyć z tym żyć i w okolicach 50ki większość zaczyna to rozumieć.
Problem w tym, że czasem po obaleniu Szacha można dostać Chomeiniego.
Nie byłoby - moim zdaniem - tak masowego poparcia Strajku Kobiet, a już na pewno nie byłoby poparcia młodych i bardzo młodych kobiet gdyby nie Margot i Stop Bzdurom. Mimo tego, że na premiera Hołownię wzruszę ramionami, bez ciągłej presji Razem, Polska 2050 stanie się jedynie bardziej profesjonalną Platformą Obywatelską. Moja książka o Jungerze i post-kapitalistycznym mieście jest o tym, że każdy prawdziwy konserwatysta powinien przyjaźnić się z komunistami i że w gruncie rzeczy prawdziwy konserwatyzm do jakiejś wersji komunizmu nas doprowadzi. Być może więc starzy ludzie sami już radykałami nie będą (radykalizm Berniego nie ma przecież nic wspólnego z radykałami lat 1960tych a już zupełnie nic z komunistycznymi rewolucjonistami z początków XX wieku), ale wciąż życzymy im szczęścia i wciąż ich potrzebujemy, by centryści mogli ten świat zmieniać na lepsze. Szkoda więc, że radykałów i radykalizmu jest w Polsce tak mało.

0 Comments

855. słowa władzy

2/4/2021

0 Comments

 
To pierwszy wpis po prawie trzech latach milczenia. Milczenia na blogu, bo oczywiście przez te lata mówiłem i publikowałem. Dlaczego nie tutaj? Brak czasu jest oczywiście jakimś usprawiedliwieniem, ale przede wszystkim nie bardzo wierzyłem, że mam coś ciekawego do powiedzenia poza to, co mówię i piszę w innych miejscach. Blog był zawsze miejscem dość osobistej refleksji nad światem. Czy świat potrzebuje mojej refleksji? Nie jestem pewien.
Jako wykładowca akademicki mówię i piszę; co więcej, oczekuję, że moi studenci będą mnie słuchać i że na moje słowa będą odpowiadać. Ta pozycja władzy w brytyjskiej akademii jest kwestionowana znacznie mocniej niż - jak sądzę - w Polsce. Na pewno nikt się nad relacjami władzy na uniwersytecie (w takim sensie o jakim piszę) nie zastanawiał gdy ja byłem studentem na Politechnice Śląskiej. Tam ta relacja dominacji (często zaprawiona obrzydliwą mizoginią) była traktowana jako coś oczywistego i oczekiwanego. Myślę (mam nadzieję), że dziś polskie uczelnie wyglądają już inaczej, choć ślady cieszenia się władzą nad studentami widać czasem (szczególnie w czasie sesji) w social mediach.
Ta kwestia 'władzy mówienia' pojawia się od czasu do czasu w różnych kontekstach. Ostatnio przy okazji tak zwanej (i to bardzo 'tak zwanej') 'cancel culture'. Gdy o byciu uciszanym mówią ludzie, którzy posiadają kapitał (zarówno w sensie finansowym jak i społecznym czy symbolicznym) nieporównywalnie większy niż ci, którzy rzekomo ich 'cancelują' można się tylko roześmiać. Oczywiście, istnieje (szczególnie na lewicy) tendencja by 'oczyszczać szeregi', w przeszłości, prowadziło to czasem do zbrodni, więc rozumiem, że komuś się może kojarzyć, ale są to skojarzenia fałszywe. Dziś, ci którzy krzyczą w obronie swojego prawa do mówienia cokolwiek im przyjdzie do głowy, to najczęściej ludzie o bardzo mocnych pozycjach społecznych, którym 'cancel culture' nie jest w stanie zaszkodzić, 'swędzenie ego' to nie jest problem, którym powinniśmy się dzielić publicznie.
Lata temu zdarzyło mi się napisać krytycznie o pracy pewnej (młodszej ode mnie) polskiej architektki. Mieszkałem już wtedy poza Polską i z mojego punktu widzenia nasz status w 'środowisku' był co najmniej równy, jeśli nie wahnięty na jej korzyść. Jednak z jej punktu widzenia, moja krytyka była osobistym atakiem starszego mężczyzny o uznanym (ha ha ha) dorobku na młodą kobietę wypracowującą sobie własną pozycję w zawodzie. Nie wiem czy 'obiektywnie' rzeczywiście tak było, czy moje słowa zostały w taki sposób odebrane przez kogokolwiek poza nią, na pewno nie taka była moja intencja, ale to była dla mnie dobra (choć bolesna) lekcja, którą staram się mieć zawsze w pamięci, gdy wchodzę w dyskusje czy spory (generalnie staram się sporów unikać, ale nie zawsze mi się udaje).
Bardzo łatwo jest zapomnieć o własnym przywileju, bardzo łatwo jest przyjąć, że wolność wypowiedzi jest absolutną wartością, którą należy chronić za wszelką cenę. Bardzo łatwo jest utożsamić wolność z tym co Ta-Nehisi Coates nazywa 'białą wolnością', wolnośią krzywdzenia innych, wolnością nie liczącą się z konsekwencjami własnych działań. Owa 'biała wolność' to po prostu obrona własnego przywileju (białych, najczęściej mężczyzn), to reprodukcja dominacji i władzy nad innymi (najczęściej nie mężczyznami i nie białymi, choć w gruncie rzeczy każda forma dominacji jest równie 'satysfakcjonująca').
Nie ma więc, moim zdaniem, mowy która byłaby całkowicie wolna od relacji władzy i dominacji. Dlatego też dyskusja o 'wolności słowa' jest dyskusją o przemocy. Wolność słowa jest bowiem całkowicie zależna od pozycji tego kto mówi. Słowa prezydenta USA nigdy nie są tym samym, co słowa pielęgniarza czy osoby sprzątającej ulice. Słowa wypowiadane na łamach największych polskich gazet i tygodników nie są tym samym co komentarze na twitterze. Zarówno wolność słowa, jak i samo pojęcie wolności odarte z dyskusji o władzy i dominacji służą jedynie reprodukcji istniejących hierarchii społecznych. Jak często skarżą się 'dyskutujący': "moje słowa zostały wyrwane z kontekstu". Problem w tym, że ci, którzy używają tej frazy w rzeczywistości wcale nie nie chcą by ich wypowiedzi były w kontekście umieszczane. W kontekście tego kim są, jaką zajmują pozycję i jakie konsekwencje ich słowa mogą mieć. 'Wolność' we frazie 'wolność słowa' dotyczy relacji władzy. To albo wolność by nie być zdominowaną/ym, albo wolność krzywdzenia innych. 'Wolność słowa' jako absolutna wartość to absolutne kłamstwo.

0 Comments

854. Lewicowe wartości, altrajtowe metody

11/3/2018

0 Comments

 

Zacznę od czegoś niezwiązanego z (polską) polityką. A w każdym razie nie związanego wprost.

Jedna z moich studentek robiła ostatnio badania nad dzielnicą w Sheffield, dyskutując procesy gentryfikacji. Dzielnica jest synonimem sukcesu regeneracji postprzemysłowej dzielnicy, hipsterskim centrum Sheffield. Praca mojej studentki przede wszystkim dyskutowała na ile w kontekście tej dzielnicy można mówić o gentryfikacji, jeśli to nie mieszkańcy są z niej wypychani, a przedsiębiorstwa. Stare, dwudziestowieczne przemysły, przede wszystkim różnego rodzaju produkcja, są dziś zastępowane przez hipsterskie knajpki i punkty naprawy rowerów.

Jednak nie wszystkie "stare" przedsiębiorstwa ulegają presji i się z dzielnicy wynoszą, jest kilka które radzą sobie bardzo dobrze. Jednym z nich jest wytwórca mebli, który dostarcza wyposażenia dla większości nowych firm. Jedna z najciekawszych obserwacji mojej studentki dotycząca mechanizmów działania przedsiębiorstw w tej dzielnicy to kwesta rozległości i lokalizacji sieci zależności w jakich te przedsiębiorstwa funkcjonują. "Stare" zakłady mają bardzo szerokie i ustabilizowane sieci podwykonawców i odbiorców ich produkcji, lecz te sieci są nie związane z Sheffield. Nowe przedsiębiorstwa są głównie lokalne, choć oczywiście surowce i półprodukty są również globalne. Ów wspomniany wykonawca mebli potrafił utrzymać globalne relacje i wytworzyć nowe, lokalne. Wszedł również w kulturowy obieg idei, pracując z (partyzantami gentryfikacji) lokalnymi artystami i twórcami kultury. To zakorzenienie w kulturze (bardzo szeroko rozumianej - również jako sieci powiązań społecznych budowanych w oparciu o kapitał kulturowy) wydaje się tu szczególnie ważne.

Piszę o tym by pokazać analogię pomiędzy metodą jaką przyjęło Razem w budowaniu swojej politycznej tożsamości a metodą, jaką zdaje się przyjmować Biedroń. Galopujący Major napisał tekst, w którym Razem jest przedstawione jako ofiara czasu i okoliczności, wspaniały polityczny byt, którego klęska jest winą wszystkich i wszystkiego tylko nie Razem. Pozwolę sobie bardzo się nie zgodzić. Ostatnio na FB przypomniałem blogonotkę z 2011, która wydaje mi się wciąż ważna w kontekście sukcesów altrajtowych czy wprost faszystowskich polityków w wyborach na całym świecie (a tu jest późniejsze rozwinięcie myśli z tamtej notki). Jeśli Wam się chce, poczytajcie komentarze pod tą notką, w której późniejsze środowisko, które współtworzyło Razem pokazało jak glanuje się w internecie. Gdy wspomniałem tę notkę kilka dni temu, znów zostałem oskarżony o zajmowanie pozycji moralnej wyższości i że sobie na takie potraktowanie zasłużyłem. Wydaje mi się to ważne by się nad tymi komentarzami zatrzymać, bo dokładnie ten sam sposób dyskusji stosują w sieci altrajtowe trolle. To samo oskarżanie o wywyższanie się, to samo pozowanie na ofiarę, to samo 'sami jesteście sobie winni'. Ta sama agresja. To samo machanie siusiakami. Razem ma oczywiście lewicowy program, ale wielu działaczy tej partii ma altrajtową mentalność. Nie dotyczy to zresztą tylko Razem, lecz sporej części lewicowo-liberalnego komentariatu (pamiętacie jeszcze jak lewicowy internet glanował młodą polską malarkę, która napisała felieton o imprezowaniu w Berlinie?). Pozwolę sobie przypomnieć tekst jako o Razem napisałem trzy lata temu - wtedy wciąż miałem nadzieję.
Czy ta niezgodność treści z przekazem jest przyczyną klęski tej partii? Tylko pośrednio. Oczywiście bardziej skuteczny jest czysty faszyzm, w którym brutalna "szczerość" jest najwyższą wartością - Trump jest szczery, Bolsonaro jest szczery w swoim rasizmie i homofobii, w swojej pochwale tortur i wojskowej dyktatury. W Polsce mimo taka szczerość nie przynosi podobnych sukcesów. Może dlatego, że polska kultura jest niesłychanie konfrontacyjna (piszę to z perspektywy człowieka, który od prawie 16tu lat w Polsce nie mieszka), brutalna i "szczera". Wciąż oczywiście pewna brutalność imponuje, ale nie tak, by zdeklarowany rasista został prezydentem. 
Słabością Razem była, jak sądzę, próba budowania anty-systemowego ruchu, bez niezbędnej infrastruktury. Naiwne było przekonanie, że można powtórzyć sukcesy (w owym czasie) Podemos czy Syrizy, bez milionowych manifestacji czy sieci partyjek i organizacji. W tym kontekście strategia Biedronia wydaje się znacznie bardziej przemyślana (i oczywiście bardzo smuci mnie jego nawiązywanie do Clinton i Macrona, mam nadzieję, że to pusta retoryka), oparcie ruchu politycznego na osobistym gwiazdorstwie daje te 7% na starcie, których Razem nigdy nie doczekało.
Jednak ważny jest również język, jakim Biedroń się posługuje. To jest język inkluzji, to jest wprost mówienia o 99% społeczeństwa, to jest niemal zupełny brak zacietrzewienia. Biedroń udowodnił w Słupsku, że wie jak się wygrywa wybory, udowodnił że potrafi ludzi do siebie przekonywać (słynne zdjęcia z homofobem, który przyszedł go obrazić). Tak, istnieje poważne niebezpieczeństwo, że Biedroń jest kolejnym politykiem liberalnego centrum, że jego lewicowość nie różni się wiele od quasi lewicowości Macrona, ale istnieje szansa, że jednak jest inaczej.

Co jednak Biedronia wyróżnia, to język i mechanizmy prowadzenia politycznego sporu. Jeśli jest w Polsce zdecydowanie antyfaszystowski polityk zarówno w formie jak i w treści, to jest nim Robert Biedroń i choćby dlatego, trzymam za niego kciuki.


0 Comments

853. Architektura mitu i antropocenu. Konserwacja poza historią.

5/19/2018

0 Comments

 
Mam do napisania artykuł dla chińskiego magazynu architektonicznego, ta notka to takie nie do końca uporządkowane głośne myślenie. Wszystkie komentarze, sugestie i uwagi mile widziane.

Gdy historię narodu można zamknąć w kilkuset latach, konserwacja zabytków jest czymś łatwym do pomyślenia i zrobienia. Gdy ta historia zaczyna być liczona w tysiącleciach, granica pomiędzy historia a mitem się zamazuje, a konserwacja zabytków staje się o wiele bardziej skomplikowanym zadaniem. Dość sprytnie radzą sobie z tym Włosi, którzy z jednej strony bez skrępowania osadzają początki swojej historii w starożytnym Rzymie, by jednak w konserwacji zabytków koncentrować się na renesansowym 'antyku z drugiej ręki'.
Jak jednak mogłaby wyglądać konserwacja zabytków (szczególnie architektury) w sytuacji, gdy mamy do czynienia z mitem bardziej niż z udokumentowanymi zapisami i źródłami?
Na konferencji w Wuhanie z premedytacją nie mówiłem o konserwacji i zabytkach, lecz o postsekularyzmie i hierarchiczności przestrzeni.Mówiłem o tym, ze by dostać się z punktu A do punktu B musimy pokonać przestrzeń pomiędzy (określmy ją X) i że nasza chęć dotarcia do punktu B nadaje przestrzeni X ważność, stawia ją w pozycji siły, mogącej zdecydować czy nas do owego punktu B dopuścić czy też nie. Ta immanentna hierarchiczność przestrzeni musi jednak zawsze być umieszczana w szerszym przestrzennym kontekście (możemy ominąć przestrzeń X, możemy znaleźć alternatywne ścieżki) oraz w kontekście który przestrzenny nie jest, choć w przestrzeni się aktualizuje (możemy ustanowić prawo 'zmuszające' przestrzeń X by nie ograniczała dostępu do przestrzeni B). Ten poza-przestrzenny kontekst to opowieść (narracja, przymus, prawo), która skłania nas by z punktu A do punktu B wyruszyć, która nadaje (lub odbiera) puntowi B ważność i znaczenie.
To opowieść właśnie definiuje warunki mówienia o konserwacji i zabytkach w świecie w którym historia ugina się pod mitem, świecie w którym materia i przestrzeń i mniejsze opowieści układają się w spójny obraz świata.
Byung-Chul Han przekonuje, że 'daleko-wschodni' (chiński, japoński) stosunek do tego co jest kopią a co oryginałem różni się bardzo od tego, jak te pojęcia definiuje Zachód, a w każdym razie jak oryginał był definiowany przez Zachód przed / poza postmodernizmem. Symulakra jest pojęciem, które nie miałoby szansy narodzić się na Wschodzie, który rozumie pojęcie oryginału nie w przedmiocie, a raczej w procedurach, w pamięci, w opowieści. Tingyang Zhao definiuje różnicę pomiędzy zachodnią a wschodnią (chińską) myślą polityczną w tym, gdzie jest ulokowana istota polityki - na zachodzie w jednostkowej egzystencji, w Chinach w koegzystencji, w relacji pomiędzy jednostkowymi bytami. Ta perspektywa, która nie unieważnia praw jednostki jako takich, rozpoznaje jej prawa polityczne w momencie gdy przekracza ona swoją jednostkowość.
Jak więc mówić o konserwacji zabytków, budynków i materialnych artefaktów w świecie, w którym materialność zawsze jest kontekstowa i relacyjna? 
Być może umiejscowienia tego pytania w szerszym dyskursie dotyczącym antropocenu może wydawać się zabiegiem sztucznym, próbą użycia modnego terminu bez przekonującego powodu. Co jednak stało by się, gdyby uznać, że atropocen nie jest po prostu modnym terminem, ale rzeczywistością w której powinniśmy umieszczać wszelkie dyskusje na (niemal?) wszelkie tematy? Czy gdyby skupić się na tym, w jaki sposób i w jakim stopniu świat ulega odkształceniu, w jakim stopniu mówiąc o zabytkach powinniśmy koncentrować się na śladzie, jako pozostawia po sobie ludzka działalność, nasze rozumienie idei konserwacji byłoby inne? Przykład świątyni Ise, najważniejszego miejsca Shintoizmu, która jest odbudowywana co dwadzieścia lat, nie zasługuje więc by według zachodnich standardów uznać ja za zabytek jest interesujący również ze względu na międzynarodową między-religijną konferencję, która miała tam miejsce w 2004 i której głównym tematem były związki pomiędzy religiami i ochroną środowiska. Ta narracja ochrony w oczywisty sposób dobrze współgra z konserwatywną pozycją, którą stara się zajmować większość religijnych instytucji świata. Jednakże, przykład Shintoizmu, który często jest przedstawiany (część badaczy kwestionuje tę perspektywę) jako rodzaj naturalistycznego spirytualizmu, pokazuje, że proces odtwarzania / odbudowywania zbudowanej, drewnianej świątyni może być problematyczny - ma on bowiem znacznie silniejszy wpływ na otaczający kontekst, niż budynek, który podlega zabiegom zmierzającym do utrzymania go w niezmiennym stanie. Proces odbudowywania wymaga wycinki drzew, wymaga utrzymywania określonego poziomu wiedzy i ciesielskich umiejętności wśród kapłanów. Budynek, który podlega ochronie konserwatorskiej według 'zachodnich' standardów, zmienia się wraz ze zmianami w prawie i technikach konserwacji. Są to jednak zmiany zazwyczaj niemal niezauważalne i w pewnym sensie budynek jest tu biernym przedmiotem zmian i zabiegów. Światynia Ise wymaga znacznie więcej uwagi i aktywnie odkształca świat wokół siebie.
Możemy więc z jednej strony traktować zabytki jako bierne artefakty, schowane w magazynach i archiwach; z drugiej zaś jako aktywne nieludzkich aktorów, aktywnie uczestniczących w życiu społeczeństw. Proces burzenia i odbudowywania, tworzenia kopii staje się w tej perspektywie potwierdzeniem znaczenia danego zabytku dla danej społeczności. Tylko odbudowany zabytek jest prawdziwie ważnym obiektem. Jest też (na dobre czy złe) świadectwem upływu czasu i ludzkiej odpowiedzialności za to jak świat wygląda, jakim zmianom podlega. W kontekście atropocenu, takie podejście wydaje się uczciwsze. W tej perspektywie staje taki zabytek się też centrum i napędem mechanizmu konserwującego określone struktury społeczne, materialność i umiejętności; w wyraźnym kontraście do sytuacji w której budynek jest statycznym artefaktem podlegającym ochronie.


0 Comments

852. 2017 / 2018

12/30/2017

0 Comments

 
 W 2017 roku napisałem jedynie osiem notek (wliczając tę - dziewięć). I to, samo w sobie najlepiej chyba podsumowuje mijający rok. Wypełniony przede wszystkim pracą, ciężką orką nauczania, z bardzo niewieloma momentami intelektualnych otwarć (oczywiście nauczanie studentów przynosi satysfakcję i jest sposobem zmiany świata, jednak jest to praca ukryta, często zupełnie niedoceniana). 

W Autoportrecie ukazał się wywiad ze mną, zapowiadający tekst, który napisałem, ale który jeszcze nie został opublikowany (być może stanie się to w 2018); w końcu wyszła książka o reindustrializacji, która powinna się ukazać dwa albo i trzy lata temu (podsumowuje ona moją pracę w Plymouth); ukazał się również mój rozdział w książce o uniwersytecie, napisany jako podsumowanie pracy moich studentów w Katowicach, dla Uniwersytetu Śląskiego. Opublikowałem też 'bluzg' w Aspen Review oraz częściowo trafną prognozę wyborczą (dotyczącą wyborów w UK) dla Nowych Peryferii. Dla tego portalu popełniłem też kolejny obsesyjny tekst o inkluzywnej polityce. I to by było na tyle... Nie był to jednak do końca rok zmarnowanego czasu, pracowałem nad innymi tekstami (również na moją nową książką), które powinny się ukazywać w nadchodzącym roku. Podjąłem też decyzje co do mojej dalszej 'kariery' i choć oczywiście mój wpływ na to co się będzie działo jest umiarkowany, to przynajmniej wiem czego sam bym chciał.

Coraz mniej rozumiem (i obchodzi mnie) co dzieje się w Polsce, staram się więc wypowiadać w polskich sprawach najrzadziej jak to możliwe. Generalnie moja pozycja ideologiczna nie zmieniła się specjalnie w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, notkę którą opublikowałem na zakończenie 2016 roku mógłbym opublikować i dziś. Być może zresztą dziś moje wołanie o Imperium Europejskie jest nie tylko bardziej potrzebne ale i bliższe realizacji - projekt reformy EU, który przedstawia Emanuel Macron może dostać potężne wsparcie z Niemiec (socjaldemokraci postawili poparcie dla tego planu jako swój warunek wejścia do rządu). Dla Polski oznacza to (szczególnie Polski pod rządami PiS, skonfliktowanej z EU i z większością ważnych krajów europejskich) przesunięcie jeszcze dalej od centrum i pozostanie (w najlepszym razie) zapleczem taniej siły roboczej i montowni dla gospodarki EU 2.0. W najgorszym, przesunięcie w szarą strefę pomiędzy EU 2.0 a Rosją (to oczywiście nie nastąpi w najbliższym roku, ale może się stać szybciej niż byśmy chcieli). Nie czarujmy się, obecna niezła sytuacja gospodarki Polski to efekt silnego gospodarczego związania z Niemcami oraz ponad dwu milionów emigrantów, którzy regularnie ślą do Polski pieniądze.

Rok 2018 może być rokiem rozstrzygającym. Myślę, że zwyżkująca giełda zapowiada poważny kryzys albo w 2018 albo na początku 2019 roku. Reforma podatkowa Trumpa tylko nakręci spekulacje finansowe, zwiększając nierówności (nie tylko w USA) i osłabiając inwestycje infrastrukturalne. Wydaje mi się, że (na dobre czy złe) koniec kapitalizmu jaki znamy jest na wyciągnięcie ręki. Z jednej strony oczywiście mnie to cieszy, z drugiej jednak, pamiętając upadek PRLu, wiem że będzie bolało (w osobistej perspektywie pytanie na najbliższe dwa-trzy lata brzmi: "gdzie najbezpieczniej przeczekać katastrofę?"). Mam bardzo podobne uczucie jak w 1987, gdy na licealnej imprezie sylwestrowej (nielegalnie, byłem wtedy jeszcze niepełnoletni) wznosiliśmy toasty za koniec komunizmu w Polsce. Dziś pijemy za koniec kapitalizmu i to równocześnie toast jak i przepowiednia. Myślę, że za dziesięć - piętnaście lat ktoś napiszę drugi tom książki o najpiękniejszym tytule na świecie "Everything was forever, untill it was no more".

Na najbliższy rok życzę Wam (i sobie) byśmy przetrwali jako współ-czujące istoty, byśmy wzięli sobie do serca słowa bezdomnego Franciszka: "Musimy się trzymać razem, towarzyszki i towarzysze, trzeba dbać o drugiego, nieważne, czy jest w paski, czy ma brodę, czy w łatki, czy łysy. Pamiętajcie, trzeba dbać o drugiego, nieważne, czy człowiek, czy nie-człowiek." i byśmy w tym samym gronie spotkali się za rok, wiedząc co robić dalej. Niech rok 2018 będzie rokiem przygotowań i planowania. Nieunikniona zmiana nadciąga, uczyńmy wszystko, by 'zmiana' nie oznaczała katastrofy.

0 Comments

851. zapowiedź

11/2/2017

0 Comments

 
Zakładając, że uda mi się uporać z moimi akademickimi zobowiązaniami (dwa artykuły, książka i rozdział do lutego 2018), w 2019 jest szansa, że ukaże się w PL moja książka, która nie ma jeszcze tytułu (folder w którym mam notatek tak z 800 stron nazywa się 'szkice i ścinki') a o której myślałem dwa lata temu ( video poniżej) że będzie czymś innym niż wygląda na to że będzie. Wygląda jednak, że disclaimer jaki sobie jakiś czas temu napisałem, w tej książce się znajdzie:

W 1988 rozpoczynałem studia na Wydziale Architektury Politechniki Śląskiej. Po kilku miesiącach wszedłem do grupy inicjatywnej reaktywowanego Niezależnego Zrzeszenia Studentów, a wkrótce potem zostałem poproszony przez Sławka Skrzypka (późniejszego szefa NBP), ówczesnego przewodniczącego NZS i łącznika z Solidarnością oraz organizacjami opozycyjnymi (przede wszystkim z KPN oraz Solidarnością Walczącą) o objęcie funkcji redaktora naczelnego pisma NZS Informacje. Do tego właśnie pisma napisałem swój pierwszy krótki tekst ‘W Obronie Socjalizmu’ (jeśli dobrze pamiętam tytuł). Niecałe dwa lata później, poszedłem na spotkanie z Janem Łopuszańskim i zapisałem się do Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Na spotkanie z Łopuszańskich poszedłem w trochę przez przypadek (ale nie do końca - udzielałem się wcześniej w Wyborczej Akcji Katolickiej) - w tym samym czasie miało się odbyć spotkanie z Piotrem Ikonowiczem, na które się wybierałem, Ikonowicz jednak do Gliwic wtedy nie dojechał.
NZS Informacje przestały się ukazywać po trzech numerach - choć czwarty był gotowy, jego druk został wstrzymany przez niechętnych Sławkowi ludzi w ówczesnej Śląsko-Dąbrowkiej Solidarności. Trochę szkoda, bo był w nim nasz wywiad z Antonim Macierewiczem pod znaczącym tytułem “Nie jestem rewolucjonistą z nożem w zębach”.
Nie piszę tego by budować swoją kombatancką legendę (w moim przypadku o żadnym kombatanctwie nie może być mowy), lecz by dokonać swoistego ‘coming outu’ i umieścić tekst książki w kontekście biografii autora. Moja młodzieńcza obrona socjalizmu nie stała w aż tak radykalnej opozycji do członkostwa w ZChNie jak mogłoby się to wydawać - w tym mniej więcej czasie poseł ZChN Marek Jurek dla pisma 'Powściągliwość i Praca' udzielił wywiadu pod tytułem “Polska Nie Jest Spółką Akcyjną”, w mocny sposób odrzucając balcerowiczowską narrację zakładającą nieuchronność i konieczność włączenie się Polski w struktury globalnego kapitalizmu. Nie ma jednak co ukrywać, że moja ewolucja ideowa osiągnęła wtedy swoje prawicowe ekstremum - przez jakieś dwa tygodnie byłem prezesem śląskiego Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, miałem również redagować pismo nowej prawicy ‘Grall', które niestety upadło zanim na dobre się z nim związałem, w tym czasie byłem też aktywnym członkiem Śląskiego Środowiska Tradycji, chodząc regularnie na msze w rycie trydenckim. Potem powoli, acz nieubłaganie przemieszczałem się na pozycje bardzo od współczesnej prawicy odległe. Nie znaczy to jednak, że zaczytywanie się w pismach Mariana Zdziechowskiego, Mircei Eliadego, Emila Ciorana czy fascynacja niemiecką rewolucją konserwatywną nie pozostawiło po sobie żadnego śladu. Moje widzenie polityki i miasta zawdzięcza zdecydowanie więcej Ernstowi Jungerowi niż Karolowi Marksowi. Ideowo od dłuższego czasu definiuję się jako transhumanizujący post-chrześcijański demokrata i wydaje mi się, że jest to auto-definicja uczciwa. Katolicka Nauka Społeczna była zawsze mi najbliższa (choć sam katolicyzm już niekoniecznie). Choć według wszelkich kryteriów znajduję się dziś na politycznej i ideowej lewicy, nie znalazłem się tam z wyboru. To świat się drastycznie i radykalnie przesunął na prawo, ja przeszedłem tylko pare kroków, dokonałem drobnych (choć fundamentalnych) przesunięć i przewartościowań. Jeśli więc spodziewasz się, szanowny czytelniku, książki wyraźnie lewicowej lub prawicowej - rozczarujesz się; jeśli oczekujesz książki pisanej z politycznego centrum - lepiej ją natychmiast odłóż.

Albo coś w tym rodzaju, tylko lepiej napisane, bo ktoś to przecież zredaguje.

A tak wydawało mi się, że moja książka będzie wyglądać dwa lata temu (nie będzie, choć książka dla Palgrave prawdopodobnie bardziej).

KRZYSZTOF NAWRATEK: WYKŁAD from Fundacja Bęc Zmiana on Vimeo.

0 Comments

850. młodzi muzułmanie na randce w Kuala Lumpur

10/28/2017

0 Comments

 
Latem tego roku cztery tygodnie spędziłem w Kuala Lumpur (KL). Jednym z powodów tegorocznej podróży był mały projekt badawczy, mający na celu zrozumienie gdzie muzułmańska młodzież w KL chodzi na randki i jak takie (wczesne, 'publiczne') randki przebiegają. W dłuższej perspektywie, projekt ma na celu zbadanie na ile pojęcie 'przestrzeń publiczna' jest użyteczne intelektualnie w kontekście KL, a na ile jest po prostu zachodnim konstruktem, który używany poza swoim oryginalnym kontekstem więcej zakrywa niż wyjaśnia.
Tu należy się czytelnikom kilka słów wyjaśnienia. Malezja jest krajem zamieszkiwanym w większości przez muzułmanów, ale nie jest to kraj islamski. Muzułmanie (podziały etniczne nie pokrywają się w pełni z podziałami religijnymi, ale z grubsza można przyjąć że wszyscy Malajowie są muzułmanami, większość Chińczyków jest buddystami bądź chrześcijanami a większość Hindusów wyznaje hinduizm) stanowią trochę ponad 60% mieszkańców i tylko oni podlegają prawu szariatu. Niemuzułmanów obowiązuje prawo świeckie, będące mutacją prawa pozostawionego przez brytyjskich kolonizatorów (w niektórych przypadkach świeckie prawo jest bardziej restrykcyjne niż szaria). Młodzi muzułmanie w zasadzie nie powinni chodzić na randki, ściśle nadzorowane spotkania powinny w ciągu trzech miesięcy prowadzić do małżeństwa. Relacje pomiędzy niebędącymi spokrewnionymi ani w związku małżeńskim mężczyznami i kobietami podlegają restrykcjom - obowiązuje pojęcie 'niebezpiecznej bliskości' (Khalwat
), które w praktyce zakazuje jakichkolwiek fizycznych kontaktów (dotyk, trzymanie się za ręce etc.) pomiędzy mężczyznami a kobietami, ale przede wszystkim stara się przeciwdziałać sytuacjom gdzie tego typu kontakty mogą mieć miejsce (np. ciemna sala kinowa). Prawo to jest egzekwowane przez policję religijną, dość brutalną, czasami dokonującą interwencji w hotelach - zdarzały się przypadki, gdy interwencje zakłócały hotelowe, wakacyjne weekendy młodych małżeństw (co oczywiście łamie wszelkie zasady i było w Malezji omawiane jako przykłady religijnej nadgorliwości, która staje się wręcz anty-islamska. Prywatność w Islamie ma bowiem status bardzo wysoki - o czym później).
KL jest jednak stosunkowo liberalnym miastem, w którym wyznawcy islamu nie stanowią większości i w którym rządzi opozycyjna w stosunku do partii rządzącej krajem (rządzącej bez przerwy od czasu uzyskania niepodległości) polityczna koalicja. Młodzi muzułmanie więc oczywiście na randki chodzą.
Tu też pora na drobne wyjaśnienia metodologiczne - nasz projekt należy traktować raczej jako test, który bardziej miał otworzyć dyskusję, niż sformułować ostateczne wnioski. Próbka jaką badaliśmy to trochę ponad setka respondentów w pierwszym etapie i około trzydzieścioro osób, z którymi przeprowadziliśmy pogłębione wywiady. Rekrutacja do projektu odbywała się poprzez kontakty akademickie, nawet więc jeśli niektórzy/niektóre uczestnicy/czki projektu kończyli konserwatywne muzułmańskie szkoły, to wciąż mieliśmy do czynienia z ludźmi o ponad-standardowym wykształceniu, przedstawicielami i przedstawicielkami miejskiej klasy średniej.
Czego więc się dowiedzieliśmy?
Przede wszystkim, młodzi ludzie chodzą na randki w taki sposób, by mogły być one traktowane jako dodatek do innych zajęć. Nie ma więc mowy o długich intymnych rozmowach z głębokim wpatrywaniem się wzajemnie w oczy. Raczej idziemy razem na zakupy, uprawiamy sport a przede wszystkim idziemy do restauracji. W większości przypadków, żadna z tych czynności nie ogranicza się do zainteresowanej sobą pary, niemal zawsze (wyjątki stanowią pary po trzydziestce, samodzielnych finansowo profesjonalistów / profesjonalistek a i to raczej nie w początkowej fazie znajomości) ktoś tej parze towarzyszy. Może to być grupa przyjaciół, czasem siostra (często młodsza). W większości przypadków to dziewczyna jest 'asekurowana' przez przyjaciółki / rodzinę. Chłopak nie powinien przyprowadzać kolegów, chyba, że mamy do czynienia z większą grupą znajomych (to szczególnie dotyczy późnych nastolatków i młodszych dwudziestolatków). Co ciekawe, młodsze nastolatki (uczennice i uczniowie) wydają się wymykać lekko z restrykcji prawa i konwencji, są traktowane jako osoby aseksualne - anegdotyczne obserwacje wskazują na dość powszechną praktykę spacerowania po centrum KL trzymających się za ręce nastolatków, co raczej nie zdarza się ludziom trochę starszym [w naszym projekcie rozmawialiśmy jedynie z osobami dorosłymi, uwagi dotyczące 'randkowania' nieletnich pojawiały się więc wyłącznie w kontekście wspomnień osób z którymi rozmawialiśmy oraz anegdotycznych obserwacji]. Sposób w jaki znajomi 'asekurują' randkującą parę stara się szanować tejże pary prywatność. Jeśli na pierwszej randce cała grupa chodzi / siada razem, to na kolejnych 'osoby towarzyszące' zazwyczaj wycofują się poza sferę słyszalności, zachowując jednak (jedynie?) wizualny kontakt z randkującą parą. Nie jest to jednak kwestia kontroli, a raczej ochrony przed 'nieprzychylnym' wzrokiem obcych.
Ponieważ randka jest 'aktywnością dodaną' jest oczywistym, że preferowanymi miejscami spotkań są 'zwykłe' jadłodajnie i kawiarnie. Bardzo rzadko na randkę idzie się do miejsc bardziej luksusowych i droższych - częściowo bierze się to oczywiście z faktu braku dużych funduszy wśród ludzi z którymi rozmawialiśmy, ale równie ważnym powodem jest unikanie podkreślania 'wyjątkowości' spotkania (nie ma więc mowy o żadnych prezentach, kwiatach czy nawet wyjątkowo eleganckim ubiorze). Randka ma więc być tak bardzo 'zwyczajna' jak to tylko możliwe. Z tego również (ale nie tylko, o czym za chwilę) powodu parki są zazwyczaj unikane jako miejsca spotkań - w parku bowiem para jest jednoznacznie identyfikowana jako będąca 'na randce'. Niechęć (są oczywiście wyjątki - szczególnie gdy mamy do czynienia z ludźmi uprawiającymi sport) do spotkań w parku, a więc do bycia 'na widoku' pokazuje nam, że przestrzeń publiczna jest w KL w zasadzie przestrzenią panoptyczną, przestrzenią opresyjnego spojrzenia. Parki są również przestrzeniami mniej preferowanymi ze względu na klimat - wilgotność, wysoka temperatura oraz deszcze nie zachęcają do niezobowiązujących przechadzek w cieniu drzew. Jak wspomniałem powyżej, sposób w jaki randkujący przebywają w przestrzeni z jednej strony stara się wytworzyć strefę niesłyszalności, z drugiej jednak istnieje przymus bycia ciągle widocznymi. To powoduje, że również w restauracjach, randkujący starają się zajmować miejsca 'po środku', niezbyt eksponowane ale zdecydowanie nie sugerujące tego, że pragną się ukryć.
Z wywiadów, które przeprowadziliśmy, wyłania się obraz umiarkowanej bliskości. Być może wynika to z wieku osób z którymi rozmawialiśmy (próba również nie była zbyt duża), a być może z mechaniki randkowania, która bardzo utrudnia budowanie bardziej intymnych relacji. Wspólne posiłki, wspólne robienie zakupów czy nawet spacerowanie w grupie pomaga eksplorować konwenanse i zachowania akceptowane przez mniejsze czy większe grupy społeczne, jednak intymność wydaje się być budowana gdzie indziej - w przestrzeniach szkoły, uniwersytetu lub pracy. Tam również jednak, doświadczenie bycia z drugim człowiekiem jest zapośredniczone przez zachowania bezpośrednio związane z innymi czynnościami (praca, nauka). W tym kontekście stosunkowo wysoki odsetek rozwodów wśród malezyjskich muzułmanów (około 20% w skali kraju, w KL ponad 30%) nie powinien szczególnie dziwić; nie tego jednak  dotyczyły nasze badania.
Pytaniem, które leży u źródeł naszego zainteresowania 'publicznymi przestrzeniami intymności' jest pytanie o to, na ile użyteczne jest pojęcie przestrzeni publicznej w Kuala Lumpur. To pytanie wychodzi poza pytanie o przestrzeń publiczną w mieście islamskim (po pierwsze dlatego, że nie do końca wiemy, czy pojęcie 'miasto islamskie' ma jakikolwiek sens, po drugie dlatego, że KL jest w mniejszości zamieszkiwane przez muzułmanów), dotyczy przestrzeni w mieście o klimacie tropikalnym, w mieście o kolonialnej tradycji i historycznie dominującej obecności chińskiej społeczności, w mieście w którym od czasu zdobycia niepodległości usiłuje się wzmocnić obecność społeczności malajskiej wreszcie w mieście w którym siły globalnego kapitalizmu są bardzo wyraźnie obecne. Z tego właśnie powodu (wielu różnorodnych sił wpływających na kształt przestrzeni w KL) Islam jest tylko jednym z czynników, które należy brać po uwagę zadając pytanie o zasadność pojęcia 'przestrzeń publiczna'. Jak napisałem wcześniej, celem niniejszych rozważań jest raczej otwarcie dyskusji i naszkicowanie możliwej linii badań, a nie formułowanie ostatecznych wniosków.
W myśli i praktyce islamu więcej uwagi poświęca się prywatności oraz jej ochrony (również w przestrzeni publicznej) niż temu co publiczne. Idea sfery publicznej istniejącej pomiędzy prywatnym / intymnym a politycznym / autorytarnym, którą rozważał Jurgen Habermas w kontekście islamu wydaje się obcym przeszczepem.
Jeśli więc punktem wyjścia do dyskusji o przestrzeni publicznej w europejskiej czy szerzej zachodniej narracji jest pustka pomiędzy tym co prywatne i polityczne, w Islamie ta pustka wydaje się ideą co najmniej dziwną. Jak pisałem powyżej, przestrzeń publiczna jest przestrzenią panoptyczną, jest przestrzenią gęstą, która rozrzedza się w przestrzeniach społecznych (centrach handlowych) i staje się stosunkowo pusta w przestrzeni domu, z wyraźnie chronionymi fragmentami przestrzeni intymnej. Proste odwrócenie zachodniego modelu tak by ulokować opresję (kontrolę) na zewnątrz a wolność wewnątrz domu jest jednak również niesprawne. Nie tylko w kontekście wywiadów, które przeprowadzaliśmy z ludźmi którzy w większości mieszkają ze swoimi rodzicami, a więc spotkania intymne we własnym domu nie wchodzą w zasadzie w grę, ale po prostu dlatego, że relacje rodzinne są również w oczywisty sposób hierarchiczne i regulowane zarówno przez religię jak i konwenans.
Wydaje się więc, że przestrzeń w KL jest w jeszcze większym stopniu niż przestrzeń w miastach europejskich przestrzenią konstruowaną społecznie, z dominującą zasadą kontrolującego spojrzenia i gry jaką się z owym spojrzeniem podejmuje. Mówienia o przestrzeni publicznej wydaje się nie mieć specjalnego sensu, raczej powinniśmy rozważać rodzaj granulowanej przestrzeni społecznej, w której chwile i sfery intymności budowane są jako tymczasowe sytuacje a nie permanentne instalacje. Przestrzeń publiczna rozumiana jako przestrzeń swobodnego, włączającego dostępu, przestrzeń nie pre-determinowanych spotkań i swobodnej indywidualnej ekspresji w KL po prostu nie istnieje. Nie znaczy to jednak, że istnieje tylko wszechogarniająca magna sprywatyzowanej przestrzeni kontroli. To co widoczne nie zawsze jest słyszalne, a to co wygląda w określony sposób może być w istocie czymś zupełnie innym. W KL istnieje tylko przestrzeń jako konstrukt, wolność przejawia się w manipulowaniu elementami i mechanizmami konstruującymi owe przestrzenie. Więcej tu jest ślepych plamek i ich znaczenie wydaje się fundamentalne dla samej istoty tego czym jest przestrzeń w mieście.

0 Comments

849. partia radykalnej inkluzji

8/29/2017

0 Comments

 
Tekst, który napisałem dla Nowe Peryferie sprowokował kilka komentarzy, większość ironicznych a te, który były poważniejsze, niemal zupełnie nie dotyczyły tego co napisałem (co oznacza, że nie pisałem dość wyraźnie). Spróbuję więc napisać to samo jeszcze raz, tym razem lepiej.
Moja wstępna teza brzmi: istnieją dwa główne źródła konstytuujące podmiot polityczny do jakich odwołują się partie polityczne. Jedno to interes ekonomiczny (partie klasowe), drugie to tożsamość kulturowa. Europejskie partie lewicowe od lat osiemdziesiątych XX wieku powoli traciły bazę społeczną w postaci wielkoprzemysłowej klasy robotniczej ('klasyczna' partia socjalistyczna 'wyrastała' z organizacji powstałych w i wokół zakładów pracy - socjalizacja następowała zarówno podczas pracy jak i w organizacjach zawodowych), były więc zmuszone (?) odwoływać się do kwestii kulturowych - budowały swoje zaplecze polityczne mobilizując różne mniejszościowe grupy społeczne. Lewica 'trzeciej drogi' (Blair) próbowała pójść na skróty i zamiast budować tkankę społeczną, łącząc różnorakie logiki mniejszościowe, przedstawiła projekt indywidualistyczny, w którym podmiot polityczny jest w gruncie rzeczy fantazmatem, zbudowanym na aspiracji do bycia sytym mieszczaństwem. Najlepszą chyba ilustracja procesu przejścia od 'starej' do 'trzeciodrogowej' lewicy daje film Billy Eliot. Grupowa klęska staje się kompostem dla indywidualnego sukcesu.
Flirt 'trzeciodrogowców' z neoliberalizmem jest oczywisty - blairystowska lewica jest w istocie wrażliwym (?) społecznie liberalizmem.  
Współczesne partie populistyczne robią w zasadzie to samo co usiłował zrobić Blair (i PiS nie jest tu wyjątkiem), budują fantazmatyczny podmiot polityczny, mobilizując różne resentymenty - ekonomiczne czy kulturowe. Sukces PiS czy Trumpa będzie trwał tak długo, jak długo rozziew pomiędzy wyobrażaniami o świecie / sobie / społeczeństwie a przeżywanym życiem nie będzie zbyt dramatyczny (czy powodzie w Houston zachwieją poparciem dla Trumpa w Texasie? Moim zdaniem powinny, choć nie będzie to widoczne od razu - nie ma bowiem (jeszcze) alternatywnego projektu politycznego, który mógłby 'uwieść' wyborców Trumpa).
Pytanie o strategię lewicy jest inne w krajach zachodniej Europy niż w Polsce, choć pewne lekcje mogą (i powinny) być odrobione. Sukces (niepełny, ale jednak) brytyjskiej Partii Pracy pod przewodnictwem Jeremiego Corbyna bierze się z jednej strony z dramatycznie złej polityki prowadzonej przez Konserwatystów (drastyczny wzrost bezdomności, wzrost liczby korzystających z punktów wydających darmową żywność etc.) z drugiej z optymistycznej i inkluzywistycznej opowieści o solidarności społecznej. Nie jest to więc prosty powrót do 'starej lewicy', raczej odnowiona wersja strategii 'trzeciodrogowców' z innym, solidarystycznym a nie indywidualistycznym przekazem.
Wracając do mojego tekstu dla NP - uważam, że zarówno próba budowania lewicy w oparciu o interes klasowy jak i odwoływanie się do tożsamości mniejszościowych grup społecznych nie może się powieść. Problem (o którym pisałem wcześniej) dotyczy mechanizmów socjalizacji - nie istnieją takie instytucje (związki zawodowe, spółdzielnie, kluby), które 'pracowałyby' wytwarzając lewicowy podmiot polityczny. Oczywiście można próbować takie instytucje budować, ale to zadanie na pokolenia, nie na najbliższe wybory. Podobnie rzecz ma się w przypadku 'podmiotów tożsamościowych', one nigdy (według mojej wiedzy) nie pozwoliły lewicy zdobyć władzy. Podmiot oparty na nacjonalistycznej fantazji i resentymencie zbudował skutecznie w Polsce PiS.
Mówiąc brutalnie - w kontekście 'konwencjonalnego' rozumienia polityki partyjnej nie ma (moim zdaniem) miejsca dla lewicy w Polsce.
Moja propozycja 'partii inkluzywistycznej' jest więc w istocie propozycją radykalnego skoku w przyszłość, propozycją budowania partii (?) która nie tylko odpowiada na pytania 'kim jesteśmy?' (tożsamość) oraz 'co z tego będziemy mieli?' (interes ekonomiczny / klasowy) lecz skupia się na szukaniu odpowiedzi 'jak być razem?'.
Rozumiem dlaczego czytelnicy mojego tekstu dla NP nie ustosunkowali się do tej propozycji - jest ona bowiem w istocie propozycją 'upolitycznienia biurokracji', budowania partii, która wchodzi w zakres działań w liberalnej demokracji zarezerwowanych dla administracji, NGOsów oraz tzw. 'społeczeństwa obywatelskiego'. Nie twierdzę, że dyskusję o tożsamości czy interesach klasowych mają zniknąć, oczywiście nie, muszą jednak być podporządkowane pytaniu o mechanizmy jakie pozwolą różnym grupom interesów oraz grupom społecznych o różnych tożsamościach współ-istnieć. Do pewnego stopnia, model szkockiego, 'nacjonalizmu ziemi' (a nie krwi) pokazuje jeden z kierunków w jakim takie 'partia inkluzywistyczna' mogłaby zmierzać. Tym co odróżnia zdecydowanie 'partię inkluzywistyczną' od partii 'klasycznej' lewicy jest odrzucenie antagonizmu oraz radosne zaakceptowanie społecznej różnorodności ze wszystkimi tejże różnorodności konsekwencjami.
W sytuacji polskiej, gdzie PiS oraz wszystkie inne partie prawicy usiłują dokonać radykalnej sterylizacji polskości, w której to polskości nie ma miejsca na nic co nie pasuje do narzuconego wzorca, strategia 'partii inkluzywistycznej' musiałaby być dwuwarstwowa - równocześnie celebrując różnorodność i pokazując w jaki sposób różnorodne byty społeczne współ-działają (dla własnego oraz innych dobra).
Jest oczywistym, że ekonomicznie 'partia inkluzywistyczna' jest solidarystyczna (dlatego na przykład 500+ to pierwszy krok w kierunku Dochodu Gwarantowanego), wypłaszczająca nierówności społeczne. Jest to też partia 'żyj i pozwól żyć innym', a więc o mocnym kulturowym obliczu liberalnym.
W Polsce więc lokowałaby się na na lewo od wszystkich partii znajdujących się w Sejmie, nie wiem jednak, czy taką partię można by uczciwie określać jako lewicową... Dla mnie (jako transumanizującego post-chadeka) to akurat nie ma znaczenia, ale warto taką uwagę zamieścić.
Najważniejsza w mojej propozycji jest zmiana narracji z klasowej czy tożsamościowej na 'mediacyjną'. Mam nadzieję, że z powyższego widać, że struktura funkcjonowania oraz propozycji programowych takiej partii (jeśli moglibyśmy w ogóle nazywać takie 'coś' partią) byłaby zdecydowanie inna niż obecnie istniejące. Jeśli gdzieś w Polsce istnieją zaczątki takiej 'partii nowego typu 2.0' to prawdopodobnie w tzw. 'ruchach miejskich', nie mam jednak większych złudzeń, że taka partia w Polsce w najbliższym czasie powstanie. Ale napisać notkę musiałem :)


0 Comments
<<Previous

    Archives

    November 2018
    May 2018
    December 2017
    November 2017
    October 2017
    August 2017
    March 2017
    January 2017
    December 2016
    November 2016
    October 2016
    September 2016
    August 2016
    July 2016
    June 2016
    May 2016
    April 2016
    March 2016
    February 2016
    January 2016
    December 2015
    October 2015
    September 2015
    August 2015
    July 2015
    June 2015
    May 2015
    April 2015
    March 2015
    February 2015
    January 2015
    December 2014
    November 2014
    October 2014
    September 2014
    August 2014
    July 2014
    June 2014
    April 2014
    March 2014
    February 2014
    January 2014
    December 2013
    November 2013
    October 2013
    September 2013
    August 2013
    July 2013

    Categories

    All
    Marginalia
    Wyprodukować Rewolucję

    RSS Feed

Proudly powered by Weebly