_____
Próba pomyślenia (a tym bardziej zaprojektowania) absolutnie inkluzywnej przestrzeni wydaje się skazana na (spektakularną) klęskę. Czym miałaby być i jak mogłaby funkcjonować taka przestrzeń? Idea absolutnej inkluzywności, którą chcę zająć się w tym tekście ma dwa źródła – oba wywodzące się z myśli chrześcijańskiej. Nie znaczy to oczywiście, że inny, nie-chrześcijański radykalny inkluzywizm nie jest możliwy, a jedynie, że przyjęcie chrześcijańskiej perspektywy wydaje mi się interesujące, pozwala bowiem zmierzyć się z jednym z ważniejszych wyzwań, przed którym stawał i wciąż staje europejski uniwersalizm – próbą pogodzenia wolności i autonomii jednostki z ideą zbiorowego podmiotu politycznego, ideą wspólnoty. Chrześcijaństwo, jako religia monoteistyczna, w której wszystko '...od boga pochodzi', nigdy tak do końca nie było w stanie zaakceptować istnienia piekła – piekło bowiem jest 'zbędną resztką', która od boga się oddzieliła, osłabiając i kwestionując jego wszechmoc i jednostkowość. Istnienie piekła jest usprawiedliwieniem niepełnej inkluzywności, jest przyznaniem, że bóg nie jest rzeczywistym absolutem, istnienie piekła dowodzi, że coś się w naszym idealnym świecie nie mieści. Jeśli więc chcemy pomyśleć przestrzeń, w której może zmieścić się / zaistnieć wszystko – musimy odrzucić istnienie piekła. Najbardziej oczywistym (choć oczywiście nie jedynym) myślicielem, którego przyjmiemy za przewodnika będzie Orygenes, ze swą koncepcją apokatastazy. Musimy bowiem pamiętać, że apokatastaza nie zakłada 'automatycznego' powrotu stworzenia do boga, lecz jest długim – i bolesnym – procesem: „The return of the soul to full participation in God takes place, according to Origen, over a long period of time that might involve purgation and punishment. However, this punishment is not absolute, but is instead intended to reform the soul: punishment is a mechanism of salvation, rather than the determination of condemnation.” Mówiąc wprost – nikt nie jest odrzucony, ale przyjęcie następuje na bardzo określonych warunkach. Możesz wpiąć się w 'całość', ale jedynie wtedy, gdy potrafisz się zintegrować z odpowiednim przyłączem.
Piekło więc wciąż istnieje – po prostu jest tymczasowe.
Podobną ścieżką podążała myśl Teilharda de Chardin i jego idei 'punktu omega'. Punkt omega w myśli de Chardin jest tożsamy z Chrystusem, ale możemy przyjąć bardziej ogólną perspektywę i uznać, że jest to punkt maksymalnej koncentracji świadomości. Jest to po prostu pełnia – ostateczny kres ewolucji. Owa punktowość jest tu istotna, jest bowiem oczywistym wyzwaniem dla _przestrzeni_ inkluzywnej. W punkcie nie ma architektury. Punkt Omega dla architektury czy urbanistyki staje się nie tylko projektem niemożliwym, ale obnaża również totalitarną pokusę inkluzywnego myślenia – to redukcja, kompresja wszystkiego w jedno. Do myśli Teilharda de Chardin w dyskusji dotyczącej architektury czy miasta wprost odwoływał się Paolo Soleri, jeden z najbardziej awangardowych architektów XX wieku, który wokół myśli Teilharda budował swą - fascynującą - wizję architektury. Soleri zdawał sobie sprawę z niemożliwości, a nawet szkodliwości próby bezpośredniej translacji myśli de Chardina w architekturę: "Omega is not an attractor because it does not exist. The Omega Point of Pierre Teilhard de Chardin, for instance, is at most an anticipation: the meaninglessness of the origin anticipating meaningfulness—a word game for the “time” being." równocześnie jednak, wyciągał bardzo praktyczne wnioski z idei punktu omega jako horyzontu ludzkiego istnienia - również urbanistyki: "The gist of arcology is the reversal and inversion of urban sprawl toward the inner limits of compact logistical efficiency. Arcological thinking halts the movement of dispersal that is the essence of sprawl and throws it into reverse—into implosion—retaining but radically shortening all the vital interconnections between people, places, and things. This urban logic shrinks massive cities into intensely interconnected, densely populated, three-dimensional forms on a tightly zoned footprint." Soleri w swojej wizji domaga się gęstości, 'miniaturyzacji' (rozumianej jako maksymalne skrócenie dystansu), zdaje sobie jednak sprawę z niemożliwości zbytniej redukcji - przestrzeń jest dla niego pojęciem fundamentalnym, nie można jej zredukować do punktu ("Anything—large or small, newborn or old, animated or inanimate—is in, and only in, space; spatiality is the sine qua non of reality."). Myśl Teilharda, szczególnie w interpretacji Soleriego, jest w zaskakujący sposób 'płaska' (w takim znaczeniu, w jakim to słowo występuje w idei 'flat ontology'). 'Przestrzenność' (spatiality) zdaje się (przynajmniej częściowo) unieważniać wszelką esencjonalność, tym co dla Soleriego jest istotne są relację pomiędzy poszczególnymi przestrzennymi bytami, ale już niekoniecznie owe byty.
W czerwu 2014 sporą medialną karierę zrobiły kolce umieszczone przy markecie firmy Tesco, mające uniemożliwić bezdomnym spanie we wnękach budynku. Architektura dość często jest wykorzystywana jako narzędzie walki przeciwko określonym zachowaniom - w konsekwencji wymierzona jest przeciwko biednym i zmarginalizowanym. Łatwo wyobrazić sobie architekturę opartą na wykluczeniu – ale czy można pomyśleć architekturę, która działa dokładnie odwrotnie? Master of Architecture programme w Plymouth University od kilku lat koncentruje swe poszukiwania wokół idei definiowania i wzmacniania synergii - zarówno w skali miasta jak i budynku. Owo poszukiwanie synergii prowadzi do poszukiwań przestrzeni i elementów budynku, które będą mogły wzmacniać związki pomiędzy różnymi funkcjami i aktywnościami. Każda przestrzeń, każdy materialny element budynku powinien więc mieć więcej niż jedno zastosowanie, a nawet więcej - powinien umożliwiać nowe, nie przewidziane przez projektanta zastosowania. Z tego punktu widzenia, jeśli wnęka budynku może zostać wykorzystana przez kogoś, by się w niej schronić przed wiatrem i przespać, jest to jej olbrzymia zaleta – właśnie w taki, inkluzywny, sposób budynki powinny być projektowane. Wielofunkcyjność budynku to jednak jeszcze oczywiście nie jest inkluzywność. Musimy wykonać następny krok i w ten sposób dochodzimy do idei 'budynku jako infrastruktury'.
Zanim jednak przejdziemy do dyskusji dotyczącej architektury, wróćmy na chwilę do bardziej teoretycznych rozważań dotyczących idei apokatastazy oraz 'punktu omega' w interpretacji Paolo Soleriego. Apokatastaza jest procesem dostosowania niedoskonałego bytu do współistnienia z Absolutem. Zakłada więc istnienie pewnego niezmiennego jądra, esencji bytu. Powierzchnia ('interfejs') tego bytu musi się dostosować i zmienić, ale to wciąż będzie ten sam byt. Jeśli moja interpretacja myśli Paolo Solierego jest poprawna i można ją zaklasyfikować jako przynależną do 'płaskiej ontologii', osiągnięcie punktu omega następuje w zupełnie odmienny sposób niż zbawienie w teologi Orygenesa i jego następców. Byty nie mają esencji, są zawsze definiowane poprzez sieci relacji w jakich się znajdują. Pomyślenie 'powszechnego zbawienia' takich relacyjnych bytów jest oczywiście znacznie łatwiejsze, i na pozór mniej brutalne, niż bytów esencjonalnych – nie mówimy tu nigdy o odrzuceniu czegokolwiek, a jedynie o re-konfiguracji sieci. Odrzucenie człowieka jako jednostkowego bytu jest pewnym wyzwaniem, czy jednak rzeczywiście można pomyśleć budynek, który jest bytem relacyjnym? 'Zgęszczenie' relacji jakie proponuje Soleri jest zdecydowanie słusznym kierunkiem myślenia, czy jednak rzeczywiście możemy mówiąc o budynku obyć się bez idei wnętrza i powierzchni? Czy takie relacyjne budynki byłyby w stanie obronić ludzką intymność, czy raczej nieuchronnie zmierzałyby do 'punktowej' kondensacji, zamieniając się w totalną machinę a ludzi w podporządkowane jej fragmenty? Jak widzieliśmy powyżej, sam Soleri bronił się przed taką totalitarną wizją. W tym miejscu Orygenes, którego wizja wymusza istnienie powierzchni wydaje się znacznie lepszym przewodnikiem wiodącym nas do krainy radykalnie inkluzywnej architektury, czyli takiej, która zapewniając możliwość zaistnienia określonej przestrzennej autonomii (wewnątrz), równocześnie stwarza możliwość 'używania' budynku do innych, swobodnie definiowanych przez użytkowników celów.
Myśl Orygenesa pozwala również dokonać radykalnie inkluzywnej rewizji postmodernizmu.
W architekturze postmodernizmu najciekawsze jest podjęcie próby podwójnego (a właściwie wielokrotnego) kodowania budynków. Z jednej strony nawiązanie do kultury popularnej, 'ludowej'; z drugiej zaś do wyrafinowanej 'kultury wysokiej'. Postmodernizm to próba ironicznego inkluzywizmu, inkluzywizmu opartego na pozbawionym uprzedzeń pluralizmie. Dla architektury postmodernistycznej wszystko jest dopuszczalne, architektura postmodernizmu to więcej i więcej, to 'i to i tamto'. Budynki zyskują kolory i ornament, wracają historyczne referencje, pojawiają się odniesienia do kultury popularnej; w mieście z jednej strony pojawia się ambicja Rossiego by obronić autonomiczność budynku, z drugiej jednak budynki zawsze znajdują się w kontekście i to ten kontekst pozwala patrzeć i interpretować je na wiele różnych sposobów. Za manifest postmodernistycznej urbanistyki można chyba uznać 'Collage City'. Tym co w postmodernizmie jest groźne, to po pierwsze pogodzenie się ze światem takim jakim on jest - a więc odrzucenie marzenia o lepszym świecie (co zgodnie z krytyką Habermasa prowadzi na konserwatywne, czy wręcz reakcyjne pozycje polityczne), a po drugie odrzuceniu architektury która działa w przestrzeni, na rzecz architektury, która komunikuje. Te zarzuty są uprawnione, nie powinny nam jednak przesłaniać tego co z postmodernizmu można uratować. Inkluzywny pluralizm postmodernizmu przypomina Orygenesa, gdy ten mówi o Chrystusie, zwracając uwagę na wielość jego imion:
[Therefore, Christ is] “named in different ways for the capacity of those believing or the ability of those approving it.” Attention is given to the plurality of Christ’s names in order to allow for the plurality of means by which one might come to and know the Savior.” Mamy więc tu znów do czynienia z rodzajem interfejsu – tym interfejsem jest język, są różne imiona boga, które dotykają jego (różnorodnych) powierzchni, lecz wciąż wiodą do tego samego wnętrza, tej samej istoty.
Jak staram się pokazać, inkluzywizm potrzebuje powierzchni, potrzebuje podejścia (przynajmniej częściowo) esencjonalnego by uniknąć obsunięcia się w totalność. Kwestia powierzchni wydaje się nawet ważniejsza, gdy dyskusję przeniesiemy z teologii w architekturę i urbanistykę – powierzchnia jest tym na czym stoimy, jest tym co odgradza nas od deszczu i wiatru. Odrzucenie powierzchni prowadzi donikąd – wyzwaniem dla (inkluzywnej) architektury jest przedefiniowanie powierzchni tak, by nie tylko była oparciem i zaporą, lecz by stała się membraną, interfejsem pozwalającym wpinać się w budynek (i wewnątrz niego) różnym aktorom, nie zmuszając ich jednakże by przekonfigurowywali sami siebie. Ze znanych zrealizowanych budynków zarówno opera w Oslo jak i biblioteka zaprojektowana przez Mecanoo w Delft pokazują - w bardzo ograniczonym oczywiście zakresie - kierunek, w którym taka architektura powinna się rozwijać. W obu przypadkach przyjęto bardzo proste lecz efektywne rozwiązanie - przegroda (dach) z jednej strony wytwarza to co (pół)prywatne, tworzy wydzieloną (autonomiczną) przestrzeń, z drugiej jednak wytwarza to co publiczne, stając się placem. To bardzo wyraźne odejście od modernistycznego marzenia o przezwyciężeniu podziału na wnętrze-zewnętrze (co udało się do pewnego stopnia osiągnąć Miesowi w jego pawilonie w Barcelonie - choć trzeba zwrócić uwagę na bardzo ograniczony charakter tej interwencji, cały budynek umieszczony jest na płycie, która wyraźnie oddziela to co na niej, od tego co poza nią), i zdecydowane odrzucenie postmodernistycznego językowego zwrotu w architekturze - podział na budynek-kaczkę i budynek 'dekorowaną budę' nie ma tu żadnego zastosowania. Nie interesuje nas czym budynek jest, interesuje nas co budynek robi.
Wspomniany wyżej budynek Tesco (z którego wnęki po protestach usunięto kolce) odrzucał 'niekonwencjonalne' zastosowania, stawał się więc budynkiem zdecydowanie anty-inkluzywnym. Jednak brak kolców jedynie ową anty-inkluzywność troszeczkę zmniejsza - czy możemy wyobrazić sobie taki budynek supermarketu, który zachowując swoją funkcję, wytwarza (choćby w bardzo ograniczonym zakresie) przestrzeń inkluzywną?
Zanim spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, na chwilę wrócę do stosunkowo niedawnej historii myśli architektonicznej, do tekstu Stana Allena dotyczącego idei 'pola'. Pomysł Allena jest interesującą post-postmodernistyczną, próbą zastosowania deleuzjańskiego myślenia 'kłączem' do współczesnej architektury. Allen wprost wiąże architekturę z instytucjonalnym kontekstem w jakim ona powstaje, jego 'field condition' jest więc próbą projektowania architektury dla radykalnie demokratycznego społeczeństwa. Lokalność/fragment wpływają na całość - to zbiór zasad konstytuuje powstający (i zmieniający) się budynek, a nie jedna, 'czysta' idea. Co ciekawe - mimo, że Allen odcina się od modernizmu, jednym z przykładów na który się powołuje jest projekt szpitala w Wenecji autorstwa Le Corbusiera... Ten projekt dobrze ilustruje czym mogłaby by być proponowana przez Allena 'architektura pola'. Le Corbusier operuje podstawowymi modułami funkcjonalnymi (sala szpitalna, pokój zabiegowy etc.) powtarzając je i nakładając na siebie - w efekcie powstaje obiekt bez określonego centrum, obiekt który 'rozmywa' się na brzegach, wpisując się gładko w tkankę miejską. 'Field Condition' rozmywa budynek w miasto - jednak nie na zasadzie kolażu, co proponowali Rowe i Koetter (nie zajmując się tak naprawdę budynkiem jako takim, lecz układami urbanistycznymi) lecz raczej na zasadzie (nieograniczonej?) akumulacji połączanej z lokalnymi mutacjami. Jeśli więc post-modernizm zadowalał się lokalnymi autonomicznymi logikami, 'field condition' kwestionuje autonomiczność fragmentu oraz homogeniczność całości. Myśl Allena jest również (jak Solierego) oparta o myślenie relacją, nie ma tu miejsca na rozważania o interfejsie, jest jednak ona interesująca przede wszystkim ze względu na swój upór by materializować to co niematerialne, oraz na 'otwartą' formułę proponowanej architektury. Allena interesuje jak architektura powstaje i ewoluuje, a nie czym się staje. To jest w jego myśli cenne i warte zachowania.
Wróćmy więc do pytania o możliwość zaistnienia radykalnie inkluzywnej przestrzeni / architektury. Czym musiałby być supermarket Tesco, by taką architekturą mógł się stać? Prawdopodobnie, musiałby przestać być częścią globalnej korpo, a przynajmniej radykalnie zreformować / zdemokratyzować sposób w jaki owa korpo funkcjonuje. Wyobraźmy więc sobie Tesco przejęte przez jego pracowników oraz lokalnych mieszkańców. Budynek takiego Tesco zostaje zbudowany z uwzględnieniem lokalnych potrzeb, prawdopodobnie siłami lokalnych mieszkańców (a więc w zależności gdzie, w jakim kontekście społecznym i ekonomicznym powstaje, inne materiały i inne technologie mają zastosowanie), na ile to możliwe korzysta z produktów lokalnych producentów. Jeśli kontekst pozwala - budynek ma własne szklarnie lub/i produkuje niewielkie ilości żywności hydroponicznej. Odpady (zarówno przeterminowana żywność, opakowania oraz nadwyżki ciepła etc.) powinny być lokalnie wykorzystywane - a więc jakaś mała restauracja, food-bank, kompostownik, być może rodzaj warsztatu eksperymentującego z utylizacją odpadów... Przedefiniowaniu ulegają ściany takiego budynku - nie odgradzają, a raczej stanowią 'rusztowanie' wykorzystywane przez inne funkcję (na przykład mini kabiny sypialne?). W skrócie - podstawowym pytaniem przy projektowaniu takiego budynku jest pytanie - w jaki _jeszcze_ sposób można użyć każdą przestrzeń, każdy fragment obiektu. Horyzontem takiego myślenia rzeczywiście jest coś w rodzaju 'punktu omega', swego rodzaju 'absolut wielofunkcyjności', gdzie 'miniaturyzacja' Solierego jest rozumiana jako radykalna efektywność połączona z radykalną elastycznością. Nie mamy tu jednak do czynienia jedynie z siecią relacji, z 'polem', lecz raczej próbujemy myśleć strukturę korpuskularno-falową. Poszczególne fragmenty budynku (i sam budynek) mają własną autonomiczną logikę, funkcjonują jednak również w większym polu pływów i relacji. Fundamentalnym pojęciem dla architektury radykalnie inkluzywnej będzie więc koncepcja granicy / instytucji, o której pisałem w 'Dziurach...', a więc ciągły proces mediowania pomiędzy autonomicznymi logikami. Równoczesne wzmacnianie i przezwyciężanie ich autonomii.
Inkluzywność budynku czy miasta, polega więc na tym, że mamy tu do czynienia z pewną 'strefą wpięcia', która nie stara się zmieniać swoich użytkowników. Jedyne czego wymaga, to umiejętność przyłączania się, czyli wytworzenia rodzaju uniwersalnego interfejsu. W totalizujących narracjach politycznych mamy zazwyczaj do czynienia z próbą ujednolicenia fragmentów tak, by tworzyły całość. W mieście całość tworzą różnorodne, czasem sobie zupełnie obce, a czasem wręcz wrogie fragmenty. Jeśli w polityce mamy problem z antagonizmem, w mieście czy w architekturze prosta manipulacja przestrzenią lub czasem użytkowania przestrzeni antagonizm pozbawia znaczenia. Budynek wielokondygnacyjny nie jest tylko próbą wielokrotnej kapitalizacji wartości działki, lecz jest (może być) udaną próbą ominięcia nieprzezwyciężalnego wydawać by się mogło roszczenia wielu ludzi do tej samej przestrzeni. Jeśli więc mówię o budynku-przyłączu, mam na myśli możliwość użytkowania budynku na różne sposoby, przez różnych użytkowników (ludzi i nie tylko). Każdy element infrastruktury, który służy 'egoistycznemu interesowi' budynku musi być wykorzystywany również dla innych, musi tworzyć dobro wspólne. Ściany budynków stają się 'interfejsami', stają się materializacją granicy / instytucji, mediującej pomiędzy tym co prywatne i tym co wspólne. Synergia i współdziałanie stają się podstawowym prawem. Budynek staje się 'przyłączem', każdy (również prywatny) budynek, staje się elementem społecznej infrastruktury. Tak jak w przypadku ekologii przemysłowej mamy do czynienia z domykaniem procesów technologicznych i wykorzystywaniem odpadów jako surowców, tak też w architekturze możemy myśleć o budynkach, które robią znacznie więcej, niż tylko stoją i zawierają jakąś funkcję. Budynek staje się więc czymś znacznie więcej niż tylko postmodernistyczną grą z komunikatem, czymś znacznie więcej niż pojemnikiem na funkcje i technologie. Staje się strefą wpięcia, pozwalającą na technologiczne, społeczne i polityczne eksperymenty. Staje się uniwersalnym gniazdem (nie ma powodu, by nie było ono masowo produkowane i powtarzalne) pozwalającym na tworzenie prototypowych odgałęzień. Nie twierdzę, że architektura może przynieść społeczną i polityczną zmianę, wciąż jednak (a może nawet dziś bardziej niż wczoraj) wierzę, że może jej pomóc się narodzić i okrzepnąć.