Ten brak zrozumienia dla społecznego wymiaru architektury czy generalnie działań miejskich - mimo rozkwitu ruchów miejskich - jest chyba w Polsce wciąż silny. W opublikowanym na portalu Instytutu Obywatelskiego tekście o reindustrializacji starałem się wyjaśnić właśnie owe społeczne jej konteksty, starałem się pokazać, że przemysł w mieście to tylko jeden z elementów znacznie większego i bardziej skomplikowanego projektu. Większość czytelników to zrozumiała, ale zdarzyli się i tacy, którzy w tajemniczy sposób (czy to z ignorancji, czy z powodu niechęci do mnie) okazali się na 80% tego co napisałem zupełnie ślepi. Ostatnio bardzo popularny reporter na swoim blogu z klasistowską pogardą opisywał otwarcie centrum handlowego w Poznaniu i też nie spotkało się to z reakcją, najwyraźniej większość czytelników wyżej ceni eteryczne piękno przestrzeni, architektury czy języka, niż ich społeczny wymiar i znaczenie.
Tym, co w tej dyskusji jest - moim zdaniem - najważniejsze, to pytanie o polityczny podmiot. Michał Bilewicz w świetnym tekście pokazuje, jak podziały na plemiona służą politykom niszcząc społeczeństwo i państwo. Mocne, oparte na tożsamości podziały (plemię PiS, plemię PO, plemię katolików, plemię ateistów, plemię młodych liberałów etc.) mogą prowadzić jedynie do (miejmy nadzieję - zimnej) wojny domowej. Ucieczką przed takimi tożsamościowymi narracjami jest indywidualizm. Nie należę do plemienia, jestem osobny. Pomijając fakt, że ta ucieczka nigdy się nie udaje (czym innym są hipsterzy, jak nie plemieniem indywidualistów?), wzmacnia ona mechanizm destrukcji tego co wspólne, tego co uniwersalne, tego, co mogłoby nas połączyć (politycznie jedynie Zieloni w Polsce chcą o to dobro wspólne naprawdę zawalczyć. Choćby tylko z tego powodu, należy im dać szansę). Bilewicz jako szansę na przezwyciężenie podziałów proponuje z jednej strony "uniwersalizujący autorytaryzm" (to oczywiście moje określenie i trochę jednak z przymrużeniem oka) czyli powszechne i publiczne szkolnictwo, z drugiej zaś integrację funkcjonalną zamiast tożsamościowej, czyli rozbudowany transport publiczny. Publiczna szkoła jest postulatem ze wszech miar słusznym i jej lekko autorytarny charakter, który kwestionuje (albo mówiąc bardziej delikatnie - zawiesza) to skąd uczniowie przychodzą, jakie wykształcenie mają ich rodzice, ile mają pieniędzy - jest moim zdaniem niezbędny. Napięcie pomiędzy tym co w uczniach indywidualne a tym co uniwersalne, napięcie, które jest niezbędne zarówno dla dobrej szkoły jak i dla dobrze funkcjonującego państwa i społeczeństwa, jest jednym z fundamentów, na których szkoła musi być budowana. W tym miejscu szkoła spotyka się z transportem publicznym. Postulat integracji poprzez autobusy zakłada bowiem, że istnieje zewnętrzna wobec osób rama/płaszczyzna, która umożliwia im spotkanie i integracje. To jest oczywiście coś, co jest trudne do opowiedzenia w języku sieci, asamblaży i tym podobnych modnych pojęć, zakłada bowiem przerwania ('dziury') i istnienie zewnętrza. Oczywiście, owo zewnętrze zostało wyprodukowane przez jakieś wnętrze - autobus jest produktem określonego splotu technologii i procesów społecznych, ale podział wnętrze-zewnętrze jest kluczowy. Co jednak najważniejsze, owa zewnętrzna rama (autobus, tymczasowy dworzec autobusowy etc.) istnieje w sposób przekraczający istnienie, interesy i możliwość kontroli przez poszczególnych aktorów. Gdy na placu grupa nacjonalistów krzyczy "kto nie skacze..." buduje tożsamościową narrację, wykluczającą wszystkich, którzy do ich skakania nie chcą się przyłączyć. W żaden jednak sposób nie są w stanie zmienić samego placu na którym skaczą. Placu, który nadaje wszystkim go używającym "funkcjonalną tożsamość". Użytkowników autobusów łączy fakt ich używania, mieszkańców Górnego Śląska fakt tego, że tam mieszkają (o tym był mój tekst w Nowych Peryferiach). Temu służy moje ciągłe gadanie o instytucjach, w tym kierunku musiałaby zmierzać reforma terytorialna Polski, by operować jednostkami funkcjonalnymi, których potencjał w momencie styku z inną jednostką terytorialną był podobny (granica pomiędzy miastem a gminami podmiejskimi przebiega pomiędzy różnymi potencjałami i to jest ze wszech miar szkodliwe). Temu w końcu służyć miałaby reindustrializacja.
Dlatego projekt dworca tymczasowego w Cieszynie jest czymś znacznie więcej, niż tylko budową schronienia przed deszczem i chłodem, gdyby powstał, samo jego istnienie miałoby znaczenie społeczne i polityczne. Można jednak owe dodatkowe konteksty uzyskiwać 'mimochodem', lub też starać się na nich właśnie cały projekt zbudować. Do takiego rozumienia architektury w Polsce trudno jednak przekonać użytkowników, polityków i architektów. Będziemy jednak nadal próbować.