contact me:
KRZYSZTOF NAWRATEK
  • Home
  • about
  • blog
  • TEXTS/RECORDINGS

828. od morza do morza

7/28/2016

0 Comments

 
Jakiś czas temu napisałem notkę wzywającą do otwarcia granic i budowania radykalnie inkluzywnej Europy. Towarzysz Posłajko, trochę językiem frakcji 'moderate' brytyjskiej Partii Pracy ('mamy zbyt wielu imigrantów', 'tracimy kontakt z klasą robotniczą') mnie poszczypał jako naiwniaka i niebezpiecznego idealistę (oczywiście teraz ja trochę podszczypuję towarzysza Posłajko, mam nadzieję, że mi wybaczy).
Obserwując jednak to co się dziś w Europie i na świecie dzieje, chciałbym podtrzymać mocno to co wtedy napisałem: "Polityka uprawiana przez interfejsy nie unieważnia tożsamości (czy to indywidualnych czy grupowych) aktorów społecznych - wręcz przeciwnie, musi je rozpoznać, by móc skuteczne interfejsy (granice|instytucje) budować, ale to właśnie instytucje (które łączą, mediują ale również zapewniają ochronę słabych tożsamości) mają tu fundamentalne znaczenie."
Neoliberalizm jest perwersyjną ideologią - pozornie antybiurokratyczną, w istocie wzmacniającą maszyny wyzysku i opresji. Instytucje, które neoliberalizm zwalcza, to instytucje osłaniające słabych, w pustkę po tych instytucjach wchodzą jednak natychmiast globalne korporacje. Po raz kolejny widać, jak podział na publiczne / prywatne okazuje się intelektualnie niewydolny (nie ważne czy uznajemy publiczne za dobro czy odwrotnie). Problem z neoliberalizmem polega jednak na tym, że instytucje, które on niszczy kierują się wieloma logikami, bo historycznie odpowiadały na potrzeby różnych zbiorowości. Instytucje, które pozostają, kierują się już tylko logiką własnego zysku.  Wielka Brytania po-referendum jest tego najlepszym przykładem. Jedna część opowieści o tym dlaczego UK powinna opuścić EU dotyczyła zalewu imigrantów (w UK jest około 3.5% ludzi z EU, podczas gdy w Irlandii w 2008 było ich ponad 10% i nikt z poważnych polityków nie używał tam ksenofobicznych argumentów), a więc była to narracja tożsamościowa 'obcy nas zaleją'; druga część tej opowieści dotyczyła biurokratycznej Unii Europejskiej, niepozwalającej rozkwitnąć brytyjskiej gospodarce i brytyjskiemu społeczeństwu (fun fact - według wczoraj ogłoszonego raportu, zarobki we wszystkich krajach EU wzrosły od 2007 z wyjątkiem Grecji oraz Wielkiej Brytanii...). Zwijającemu się państwu towarzyszy wzrost znaczenia globalnych korporacji, które przejmują funkcje państwa, wykupują jego aktywa i niszczą jego sterowność. Jak słusznie napisał Clive Lewis (jeden z ciekawszych polityków Labour), nowa postępowa polityka musi odpowiedzieć na tę utratę sterowności państwa poprzez rozbudowanie oddolnej mobilizacji społecznej. Wszystko bowiem sprowadza się do budowania sprawnych instytucji. To przecież teza Lenina - że jedynym co klasa robotnicza może przeciwstawić kapitałowi jest organizacja. Mój radykalny inkluzywizm i otwarta Europa to wizja sprawnych instytucji (granic|instytucji), zdolnych rozpoznawać interesy i potrzeby jej mieszkańców. Organizacja, która będzie bardziej - również ekonomicznie - efektywna, niż model neoliberalny. Tylko taki lewicowy projekt - projekt zbudowany wokół idei sprawnych, włączających instytucji - ma szansę stać się realną alternatywą zarówno dla upadającego neoliberalizmu, jak i proto-faszystowskiego populizmu. Powtórzę to co powtarzam od pewnego czasu - fiksacja na poszukiwaniach politycznego podmiotu jest błędna, polityka partyjna jest anachronizmem. Prawdziwa skuteczna polityka buduje mechanizmy mediacji i włączania mniejszościowych interesów (bo wszystkie interesy są dziś mniejszościowe). Dlatego Wielka Brytania ze swym modelem dwupartyjnym nie ma szans by stać się ważnym graczem przyszłego świata.
Doprecyzuję swoje stanowisko ze wspomnianej powyżej notki - budowa inkluzywnej Europy to _równoczesne_ otwarcie na nowy przybyszów jak i zmiana jej wewnętrznego funkcjonowania dla dobra wszystkich. Otwarcie na uchodźców i imigrantów jest jednak rozwiązaniem tymczasowym i prowizorycznym - to humanistyczna (i humanitarna) odpowiedź na kryzys, na tragedię uciekających przed zagładą ludzi. To jednak tylko plaster na wielką ranę.
Tym co może uratować Unię Europejską nie jest trwanie w pozycji 'Fortress Europe' (przy okazji - to jest naprawdę obrzydliwe, że dzisiejsi polscy imigranci, którzy czują się pełnoprawnymi Europejczykami nie pamiętają tego jak Polacy byli traktowani w UK przed wejściem Polski do EU. Nawet jeśli nie mogą - z racji wieku - pamiętać, to jakoś nie przeszkadza im 'pamiętać' Odsiecz Wiedeńską i Powstanie Warszawskie), lecz strategiczny plan budowy EU poza Europą, w basenie Morza Śródziemnego (ktoś mógłby powiedzieć, że to jest powrót do prawdziwych źródeł Europy, odnowienie Imperium Rzymskiego). EU musi nie tylko przyjąć realny plan włączenie Turcji w swoje struktury (jeśli tego nie zrobi, Turcja osunie się w islamo-faszyzm), ale również (przede wszystkim?) włączenia krajów arabskich. W pierwszej kolejności Tunezji, potem Maroka, Algierii, Egiptu. Europa musi aktywnie zwalczyć ISIS, musi wesprzeć Kurdów (co oczywiście odsunie w czasie włączenie Turcji, ale - w dalszej perspektywie - ułatwi Turcji rozwiązanie własnego wewnętrznego problemu z nacjonalizmem), musi włączyć się _natychmiast_ i z maksymalnym impetem w prace zmierzające do zakończenia wojen na Bliskim Wschodzie, utworzenia państwa Palestyńskiego (osobiście uważam, że najlepszym rozwiązaniem byłoby państwo Izraelsko-Palestyńskie, ale nie będę się upierał). Jednakże, tylko przedstawiając perspektywę rozszerzenia EU na północną Afrykę i Środkowy Wschód taka polityka będzie przekonująca, będzie miała szanse powodzenia.
Europa albo zbuduje się jako struktura inkluzywnych (czyli włączających) instytucji - zarówno wewnętrznie, by wykorzystywać potencjał jej własnych mieszkańców, jak i zewnętrznie by umożliwiać jej rozszerzanie; albo stanie się przestraszonym, słabym, nic nie znaczącym w nowym świecie graczem. Piszę tę notkę na wakacjach w Azji, czytając (anglojęzyczną) tutejszą prasę na przemian z informacjami z Europy, między innymi o tym, że mój ukochany the University of Sheffield właśnie aktywnie włącza się w budowanie wpływów Chin w Wielkiej Brytanii. [Cokolwiek myślimy o Chinach, warto pamiętać, że w targanym konfliktami świecie państwo to jawi się jako ostoja rozsądku i stabilności (nie chodzi o to by usprawiedliwiać łamanie praw człowieka w tym kraju, ale jeśli rozmawiamy ze Stanami, które są odpowiedzialne za setki tysięcy śmierci, to warto rozmawiać również z Chinami).] Warto patrzeć na mapę, warto zobaczyć coś więcej niż czubek swojego (polskiego, angielskiego...) nosa. Saul Williams śpiewa, że przyszłość jest moim domem. Tego nam dziś potrzeba - nie strachu przed tym co nadchodzi, lecz wiary, nadziei i miłości.

0 Comments

827. Islam i Islamizm. Malezyjskie zmagania z fundamentalizmem

7/26/2016

0 Comments

 
W ramach samokształcenia przeczytałem książkę Zaida Ibrahima, Assalamu Alaikum. Observations on the Islamisation of Malaysia. Bardzo interesująca rzecz - nie tylko by zrozumieć lepiej co się dzieję w Malezji, ale by zrozumieć lepiej wewnętrzną dynamikę współczesnego Islamu. Podział na Islam - jako 'doskonałą', uniwersalistyczną religię, NIE posiadającą hierarchicznej struktury 'kościelnej' oraz dogmatycznej teologii; oraz Islamizm - jako fundamentalistyczny sposób interpretowania tej religii przez aparat urzędników religijno-państwowych, jest osią i głównym tematem tej książki.
Warto powiedzieć kilka słów kim jest autor - nie tylko jest uznanym malezyjskim prawnikiem, ale (co chyba ważniejsze) jest byłym senatorem oraz członkiem rządu w randze ministra. Co istotne, na promocję tej książki został zaproszony jako honorowy gość były premier Malezji, Mahathir Mohamad, postać niezwykle kontrowersyjna (jest otwartym antysemitą) mająca w Malezji pozycję niemal kultową jako najdłużej sprawujący rządy Premier, odpowiedzialny (a przynajmniej tak się uznaje) za modernizacyjny skok, jaki Malezja dokonała od lat 80tych.
Zaid Ibrahim przedstawia wizję Islamu jako religii uniwersalistycznej, zdecentralizowanej, celebrującej niepewność ludzkich sądów - Zaid przywołuje klasyczny okres kształtowania się prawa islamskiego, jako ten, w którym uważano, że spory interpretacyjne pomiędzy prawnikami interpretującymi Koran oraz Szarię są bożym błogosławieństwem. W Islamie (takim jak go opisuje Zaid Ibrahim) istnieje bowiem radykalne cięcie pomiędzy religią objawioną przez boga ('Islam jest doskonałą religią') a ułomnościami człowieka, popełniającego błędy w tejże religii interpretacji i zrozumieniu. To napięcie - które spowodowało (znów - w okresie klasycznym) rozwój szkół interpretujących Koran w różny sposób, dziś jest 'przezwyciężane' przez islamskich fundamentalistów, których nauczanie bierze się z wahabickiej (obowiązującej w Arabii Saudyjskiej) wersji Islamu. To właśnie Arabia Saudyjska, w narracji Zaida, jawi się jako największe zagrożenie dla 'prawdziwego Islamu', bowiem przez finansowanie szkół koranicznych na całym świecie, rozprzestrzenia fanatyczną wersję tej religii. W tym kontekście (a przecież to czym jest Arabia Saudyjska wszyscy wiemy) flirt USA i UK oraz wielu innych krajów Zachodu z Saudami musi być widziany jako samobójczy. Gdyby nie pieniądze Saudów wydawane - za cichą zgodą Zachodu - na nauczanie wahabickiej wersji Islamu, nie byłoby ani Al Kaidy, ani ISIS. Fundamentalistyczny Islam oraz islamski terroryzm jest - pośrednim ale jednak - efektem koniunkturalnej polityki Zachodu.
Zaid opisuje w jaki sposób fundamentalistyczna interpretacja prawa szariackiego (bo są również nie-fundamentalistyczne, jak chociażby ta wprowadzona na początku lat 70tych w Egipcie czy też obowiązująca w Indonezji, którą zresztą, obok Tunezji, Maroka, Egiptu (hm...) oraz Turcji (no chyba już raczej nie...) wskazuje jako przykłady postępowego i demokratycznego (a przynajmniej zmierzającego w tym kierunku) Islamu.
Do wielu tez Zaida można mieć zastrzeżenia - przyjmowana przez niego bez specjalnych zastrzeżeń narracja 'wojny cywilizacji' połączona z liberalno-demokratycznymi aspiracjami mnie osobiście odrzuca. Wydaje mi się, że po początkowym przedstawieniu uniwersalistycznego i głęboko humanistycznego rdzenia Islamu, Zaid ulega pokusie jeszcze chyba XIXwiecznej modernizacji.
Moje doświadczenia ze studentami i wykładowczyniami/wykładowcami International Islamic University Malaysia (o którym to uniwersytecie - jako próbie, raczej nieudanej, budowy intelektualnego zaplecza dla 'umiarkowanego Islamu' - pisze zresztą w swojej książce Zaid), a szczególnie seminarium jakie prowadziłem tam w zeszły piątek na temat idei wspólnoty, sprawiają, że 'kapitulacja' Zaida Ibrahima rozczarowuje. Liberalna demokracja na Zachodzie przeżywa dramatyczny kryzys, próba budowy 'islamskiej' jej wersji wydaje mi się skazana na porażkę.
Paradoksalnie, znacznie bardziej optymistycznie patrzyłbym na rozwój uniwersalistycznej myśli politycznej inspirowanej Islamem (a wręcz z niego wyrastającej), co zresztą zauważa też Zaid (jego diagnozy są przenikliwe, lecz propozycję na przyszłość niezbyt koherentne), która wydaje się mieć znacznie większy inkluzywny potencjał niż chrześcijaństwo.

Książka Zaida może być też ciakawa dla anty-PiSowskiego czytelnika polskiego, pokazuje bowiem jak kończą się flirty z religijnymi biurokracjami. Momentami podobieństwa pomiędzy Malezją osuwającą się w Islamizm, a Polską PiSu były uderzające (oczywiście zachowuję tu proporcję - to tylko mechanizmy i sposób kształtowania narracji jest podobny, nie konkretne rozwiązania).

0 Comments

826. moje centrum świata

7/16/2016

0 Comments

 
Rodzina i znajomi pytają czasem, co ja takiego widzę w Malezji, a szczególnie w Kuala Lumpur. Duże, hałaśliwe, chaotyczne miasto - dlaczego więc tak lubię tu wracać?
Najbardziej oczywisty powód jest osobisty - miałem kilkunastu malezyjskich studentów, z którymi wciąż utrzymuję kontakt, więc przyjazd do KL łączy się ze spotkaniami ze znajomymi; innym jest oczywiście jedzenie - wybór potraw z rejonu południowo-wschodniej Azji jest imponujący i prawdę mówiąc nigdy nic co jadłem nie spadło poniżej poziomu 'dobre'. Lubię też fragmenty KL, kawałki chińskiej dzielnicy, park przy KLCC... to wszystko jednak za mało.
Prawdziwy powód mojego zachwytu KL jest inny - to miasto jest dla mnie laboratorium tego czym jest dzisiejszy świat i czym się staje.
W KL widać i czuć ślady (czasem całkiem świeże i wyraźne) kolonizacji, brytyjskiej okupacji. Widać tu wzrost potęgi Chin... tu przyda się kilka słów wyjaśnienia. Chińczycy stanowią w Malezji największą mniejszość etniczną - w momencie odzyskania niepodległości było Chińczyków niemal 50%, dziś jest ich poniżej 30% (Malajowie mają po prostu znacznie liczniejsze rodziny, rząd też mocno wspiera malajską większość). Chińczycy jednak są mniejszością bogatą, duża część gospodarki Malezji jest w ich rękach. To oczywiście rodzi napięcie z Malajami, którzy dominują demograficznie i politycznie (według konstytucji premierem tego kraju może być tylko Malaj i muzułmanin). Potęga ekonomiczna i polityczna Chin tylko dodaje lokalnym Chińczykom siły. Mimo więc tego, że zdarzają się (bardzo nieliczne) zamieszki na tle rasowym a politycy rządzącej partii od czasu do czasu pozwalają sobie na uwagi na krawędzi rasizmu, w ostatnim sporze o wyspy na Morzu Południowo-Chińskim pomiędzy Filipinami a Chinami, sporze, który Chiny przegrały, Malezja - choć sama ma tam interesy - nie stanęła po stronie Filipin, lecz wezwała do dialogu i rozmów, co jednoznacznie zostało odebrane, jako poparcie Chin.
Na ulicach widać co prawda segregację - Malajowie trzymają się z Malajami, Chińczycy z Chińczykami - jednak zarówno szkoły jak i praca działa bardzo integrująco, więc zarówno młodzież jak i klasa średnia śmiało przekracza bariery etniczności (nigdy do końca - małżeństwa pomiędzy Chińczykami a Malajami są w zasadzie niemożliwe, z przyczyn religijnych).
W KL widać też oczywiście Islam - widać napięcie pomiędzy turystami z Arabii Saudyjskiej (kobiety w burkach) a znacznie bardziej liberalnym islamem malezyjskim. Wspomniani wcześniej Chińczycy ledwo kryją swą niechęć do Saudyjczyków. Islam malezyjski - mimo rosnących wpływów finansowanych przez Saudyjczyków szkół koranicznych - jest zbudowany wokół idei 'umiarkowania'. Mimo więc gorliwej religijności, Malezyjczycy z niechęcią odnoszą się do jakichkolwiek przejawów fanatyzmu, a rząd z dużą determinacją tropi i zwalcza islamistów.
Za Islamem nie przepada druga mniejszość - Hindusi, których pozycja nie jest najmocniejsza (w czasach kolonialnych byli przede wszystkich urzędnikami) i którzy liczebnie stanowią niecałe dziesięć procent populacji.
Malezja pod względem rozwoju gospodarczego jest na poziomie zbliżonym do Polski, choć nierówności społeczne są tu większe. Jest też wielu imigrantów z krajów ościennych, których Europejczykowi nie znającego lokalnych języków jest trudno zauważyć. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że zarobki na uczelniach wynoszą około ośmiu tysięcy złoty i więcej.
Kapitalizm jest w Malezji mieszanką neoliberalizmu, post-kolonialnej korupcji, rodzinnych, klanowych i rodzinnych interesów, interwencji politycznych oraz indywidualnych prób przetrwania i adaptacji. Kuala Lumpur rozwija się w napięciu pomiędzy rządowymi projektami infrastrukturalnymi, a spekulacyjnym rynkiem nieruchomości. Planowania przestrzennego (w europejskim rozumieniu tego słowa) tu nie uświadczysz.
Te wszystkie ścierające się siły, tworzą niepowtarzalny, multikulturowy (tak tak - jak multikulti to tylko w Kuala Lumpur) charakter tego miasta. Będąc tu trudno nie poczuć, że centrum świata przesunęło się do Azji, że Malezyjczycy myślą i planują globalnie (studenci jeżdżą do Australii, USA, UK, Niemiec, Korei oraz Japonii - te dwa ostatnie kraje fundują studentom stypendia), że Europa jest tylko jednym z graczy na światowej szachownicy, graczem coraz słabszym, coraz bardziej marginalnym.
Znaczące są komentarze, które na temat referendum w Wielkiej Brytanii słyszałem zarówno od taksówkarzy, studentów, urzędników oraz profesorów - głupia decyzja podyktowana niezrozumieniem współczesnego świata oraz ksenofobią. Myślę, że uczynienie Borisa Johnsona ministrem spraw zagranicznych tylko utwierdziło Malezyjczyków w tym przekonaniu. Decyzja o wyjściu z EU jest przyjmowana z politowaniem również dlatego, że Unia Europejska jest punktem odniesienia (niekoniecznie wzorem - ale ważnym 'studium przypadku') dla krajów ASEANu - Malezyjczycy dobrze wiedzą, że w dzisiejszym świecie nikt nie gra sam, wszyscy starają się tworzyć polityczno-gospodarcze bloki. Polityka suwerenności (o której bredzą też polscy politycy) to model, który umarł w początkach XX wieku na polach bitew Pierwszej Wojny Światowej, w Malezji nikt nie traktuje tego poważnie.
Malezja utwierdza mnie również w moim upartym poszukiwaniu modelu inkluzywnej polityki, modelu w którym 'władza ludu' nie oznacza tyranii 51%, lecz wielowymiarową władzę i mechanizmy emancypacji dla wszystkich mieszkańców.
Kuala Lumpur jest więc - dla mnie - miastem przyszłości, miastem otrzeźwienia z eurocentrycznych fantazmatów. Dobrze tu przyjeżdżać (choć raczej nie chciałbym tu zamieszkać na stałe).

0 Comments

    Archives

    November 2018
    May 2018
    December 2017
    November 2017
    October 2017
    August 2017
    March 2017
    January 2017
    December 2016
    November 2016
    October 2016
    September 2016
    August 2016
    July 2016
    June 2016
    May 2016
    April 2016
    March 2016
    February 2016
    January 2016
    December 2015
    October 2015
    September 2015
    August 2015
    July 2015
    June 2015
    May 2015
    April 2015
    March 2015
    February 2015
    January 2015
    December 2014
    November 2014
    October 2014
    September 2014
    August 2014
    July 2014
    June 2014
    April 2014
    March 2014
    February 2014
    January 2014
    December 2013
    November 2013
    October 2013
    September 2013
    August 2013
    July 2013

    Categories

    All
    Marginalia
    Wyprodukować Rewolucję

    RSS Feed

Proudly powered by Weebly