contact me:
KRZYSZTOF NAWRATEK
  • Home
  • about
  • blog
  • TEXTS/RECORDINGS

758. o nową endecję

8/20/2014

1 Comment

 
Na początku lat 90tych na moich półkach z książkami poczesne miejsce zawierały dzieła zebrane Romana Dmowskiego (wydawnictwa PAX), a ulubioną książką, którą czytałem przez dwa lata non stop na wyrywki był 'Nacjonalizm Chrześcijański' Bogumiła Grotta. Nigdy jednak nie byłem 'prawdziwym narodowcem', nie potrafiłem bowiem zaakceptować - byłem wtedy konserwatywnym katolikiem - idei narodowego egoizmu. Idea narodowa wydawała mi się jednak zawsze wyzwaniem, a jej proste odrzucenie rozwiązaniem zbyt prostym. W swoim rdzeniu zawiera ona przecież elementy tak drogiego mi inkluzywizmu oraz obiecujący impuls emancypacyjny. Budowa podmiotu politycznego, który byłby większy niż szlachta po klęsce Powstania Styczniowego stała się koniecznością. Owo rozszerzenie podmiotu politycznego miało na celu nadanie mu siły, zdolnej odrzucić władzę zaborców i zbudować własne państwo. Wysiłek przemyślenia tej pierwotnej inkluzywnej ambicji powinien być obowiązkiem każdego, kto choćby raz przez ułamek sekundy chciał potraktować ideę 'Wielkiej Polski' poważnie.
Budowa podmiotu politycznego zawsze musi odpowiedzieć na dwa pytania - co wyznacza jego granicę oraz jaka jest jego wewnętrzna struktura. Endecja na oba te pytania odpowiedziała źle.
Gdy opisywała granicę, opisała naród jako wspólnotę etniczną, później dodając jeszcze katolicyzm jako podstawowy składnik polskiej tożsamości (istniały oczywiście grupki - jak choćby Zadruga - które miały na ten temat inne zdanie, nigdy nie zdobyły one jednak masowego poparcia), trwoniąc inkluzywny impuls i ustanawiając granicę, która bardzo wielu mieszkańców ziem polskich pozostawiała na zewnątrz wspólnoty. Na zaproponowanej przez endecję idei wewnętrznej struktury (mimo wczesnych impulsów rewolucyjnych - antyklerykalnych i antyarystokratycznych) zaważyły prawdopodobnie dwie kwestie - niechęć do 'kosmopolitycznego' socjalizmu oraz szlacheckie pochodzenie endeckich działaczy. Struktura wewnętrzna zmierzała więc do zamrożenia hierarchicznej struktury społecznej, trwoniąc emancypacyjny potencjał związany z wysiłkiem edukacyjnym i budową zrębów czegoś co dziś moglibyśmy nazwać 'społeczeństwem obywatelskim'.
Dzisiejszy polski ruch narodowy (mam na myśli szerokie środowisko, a nie tylko o partię polityczną) w przeważającej większości (bo są - bardzo nieliczne - wyjątki) jest intelektualnie jałowy, powtarza złe odpowiedzi udzielone przez endecję w przeszłości, lecz robi to wzmacniając to wszystko co było w tych odpowiedziach najgorsze - ksenofobię oraz społeczny / ekonomiczny darwinizm. Jeśli u zarania idei narodowej była miłość do własnego narodu, dziś jej fundamentem jest nienawiść do wszystkiego co inne. Czy można więc pomyśleć endecję, która udzieli innych, lepszych odpowiedzi? Czy można pomyśleć endecję, której nie musielibyśmy się brzydzić?
Zacznijmy od prostszego pytania, tego o granice podmiotu politycznego. Czy można zdefiniować naród w taki sposób, by - zachowując jego tożsamość oraz odmienność od innych narodów - nie była to kategoria wykluczająca? Posłużę się tu jako punktem wyjścia (co nie powinno nikogo dziwić) ideą miasta jako terytorium / infrastruktury. Jak pisałem wielokrotnie, miasto pozwala 'wpinać się' różnym aktorom w te same przestrzenie, specyfiką miasta i tym co je różni od państwa narodowego, jest wspólnota zbudowana poprzez interakcję z infrastrukturą, a nie oparta na tożsamości. Oczywiście miasto jest więc zaprzeczeniem idei narodowej jako takiej - można jednak spróbować posłużyć się miastem jako inspiracją a nie modelem. Naród byłby wiec definiowany poprzez relację - w czasie i przestrzeni - z ideą polskości lub/i z językiem polskim lub/i z terytorium zamieszkiwanym przez 'Polaków' (ponieważ 'Polak' jest tu pojęciem które definiuje się w procesie, mamy tu oczywiście sytuację zapętlenia niedookreśloności, co pozwala zachować otwartą strukturę tak definiowanej idei narodowej). Naród byłby więc bytem dialogicznym i pluralistycznym. Z jednej strony pozwoliłoby to - w maksymalnym możliwie stopniu - uniknąć niebezpieczeństwa ksenofobii (dzisiejszy naród polski jest efektem działania wielorakich sił - na poziomie biologii i kultury - odrzucenie którejkolwiek z nich równa się odrzuceniu tego kim jesteśmy), z drugiej pozwala - w imię idei 'Wielkiej Polski' nie zawężać definicji tego kim są Polacy, ale radykalnie ją rozszerzać. Każdy kto Polakiem chciałby być - niemal automatycznie, przez samą siłę atrakcyjności bycia Polakiem - się nim staje. Każdy stając się Polakiem wchodzi w interakcję z 'ideą i praktyką polskości'. Tak definiowana polskość staje się ideą 'imperialną', nastawioną nie obronnie - na definiowanie wroga, lecz pewna swej siły jest otwarta i ekspansywna. W praktyce, tak definiowany naród nie tylko nie wyklucza nie-katolików czy ludzi o nie-polskim pochodzeniu etnicznym ale przede wszystkim otwiera się na wielość historii i wielość przyszłości. Taka definicja narodu pozwala budować jego moc, zamiast - praktykowanego przez dawnych i współczesnych polskich narodowców - procesu odcinania coraz to nowych grup Polaków od 'zdrowego pnia prawdziwych Polaków', czyli - jak pisze Szczerek - 'Trupolaków'.
Trudniejszym zadaniem jest takie zdefiniowanie struktury wewnętrznej wspólnoty narodowej (szczególnie w świetle tego co napisałem powyżej o granicy podmiotu politycznego) by była ona równocześnie 'żywa' (otwarta na innowacje i rozwój) oraz wolna od destruktywnej rywalizacji. Jednym z powodów zaakceptowanie przez endecje konserwatywnej struktury społecznej był strach przed konsekwencjami walki klas. Ta niechęć do walki / wojny zdaje się cechą konstytutywną myślenia narodowego. W tym kontekście społeczny darwinizm i flirt z 'korwinizmem' jakiemu ulega duża część współczesnego polskiego ruchu narodowego jest ostatecznym dowodem degeneracji idei, ale również wyjaśnia jego agresywną ksenofobię - gdy niszczy się samostwarzającą się wspólnotę, widząc jedynie rywalizujące jednostki, niezbędnym jest przyjęcie zewnętrznej, autorytarnej ramy, która te rywalizujące indywidua będzie w stanie utrzymać razem. Idea narodowa + korwinizm = totalitaryzm. Polecam (nie tylko) narodowcom poważnie potraktować zachwyt Jadwigi Staniszkis Chinami, jako kulturą zdolną do ciągłej autokrytyki i re-definicji.
Zostawmy jednak te dygresje i wróćmy do naszego pytania - jak określić wewnętrzną strukturę narodu tak, by nadać jej dynamizm równocześnie minimalizując konflikty? Z pomocą może nam ponownie przyjść idea 'Wielkiej Polski'. Jeśli ruch narodowy stawia sobie za cel zwiększanie mocy narodu, nieodzowna staje się zasada ciągłej mobilizacji, ciągłych zmian zastygłych struktur społecznych. By jednak zapobiec konfliktom (a przynajmniej je minimalizować), niezbędne jest z jednej strony zapewnienie wszystkim Polakom fundamentów egzystencji, z drugiej poczucia sensu i przynależności. Warto czytać Jungera, który pisał, że nawet najgorsza praca nie jest taka zła, gdy wykonujący ją człowiek ma poczucie, że jest ona niezbędną częścią większej całości. Zagwarantowanie podstaw egzystencji oraz godności pozwala na społeczne innowacje i testowanie nowych, bardziej efektywnych, zwiększających moc narodu modeli organizacji społecznej.
Chwała Wielkiej Polsce Inkluzywnej!

___
Ocenie moich szanownych czytelników pozostawiam do rozstrzygnięcia czy powyższa notka to trolling czy została napisana na poważnie
1 Comment

757. wziąć odpowiedzialność

8/17/2014

0 Comments

 
"Strach budzi fakt, że decydujący cios BBWRowi [Bezpartyjnemu Blokowi Współpracy z Ratuszem] mogą przynieść nie „oszołomy z prawicy”, ale wielkomiejski elektorat, który oczekuje sprawnego i zrównoważonego zarządzania miastem, poprawy jakości życia, a nie arogancji, kumoterstwa i zastępczych wojen o tęcze." Jan Śpiewak (całość tutaj)

Pojawiło się ostatnio szereg artykułów (na przykład niemal cały blog tekstów na portalu Kultury Liberalnej), które w mocno protekcjonalny sposób dezawuują miejskich aktywistów, którzy zdecydowali się wystartować w zbliżających się wyborach samorządowych. Z drugiej jednak strony, media głównego nurtu - szczególnie Gazeta Wyborcza, ale również do pewnego stopnia Polityka, Wprost i kilka stacji radiowych - o zbliżającej się "miejskiej rewolucji" piszą i mówią z nieukrywaną fascynacją, ledwo skrywając wsparcie. Kto więc boi się miejskich aktywistów i dlaczego?
Wydaje się, że diagnoza Śpiewaka jest - co najmniej częściowo - poprawna. Jest spora grupa "bezpartyjnych ekspertów", którym bardzo odpowiada sytuacja w której znajdują się polskie miasta - mogą oni stanowić "konstruktywną opozycję", używającą języka podobnego do tego, który wypracowali przez ostatnie lata miejscy aktywiści, nie stanowią jednak dla rządzących miastami grup żadnego zagrożenia, a wręcz przeciwnie - są wsparciem i dostarczają (a przynajmniej próbują dostarczać) intelektualnej i eksperckiej legitymizacji. To właśnie oni moją powody by obawiać się autorów Anty-bezradnika przestrzennego i innych, których wiedza o mieście, demokratyczna z genezy i funkcji, została wypracowana "w walce" ze skostniałymi strukturami miejskiej władzy.
Jeśli jednak krytykuje się ów BBWR, to czy krytyka ta obejmuje również łódzkich aktywistów, którzy stali się częścią miejskiej administracji i zmieniają Łódź w miasto o (chyba) najbardziej innowacyjnej polityce miejskiej w Polsce? A jeśli nie, (bo z mojego punktu widzenia łódzcy aktywiści-urzędnicy zasługują na wszelkie poparcie i wielki szacunek) to jak wyznaczyć granicę? Wydaje mi się, że jest to dość proste - granicę wyznacza moment wzięcia odpowiedzialności za miasto, za swoje słowa, poglądy i działania. Z jednej więc strony mamy ludzi, którzy na zlecenie miast przygotowują raporty, którzy burmistrzom i radnym doradzają, a z drugiej zaś tych, którzy w zarządzanie miastem chcą się zaangażować. Granica jest więc wyraźna - nie jest to jednak granica na poziomie polityki, lecz znajduje się znacznie głębiej, w miejscu gdzie decydujemy by działać a nie tylko myśleć, że działamy. Jeśli przejdziemy jednak do świata polityki, sytuacja stanie się bardziej skomplikowana.
Czy rzeczywiście miejscy aktywiści są realną alternatywą i czy to właśnie ich boją się rządzący polskimi miastami? Wątpię. Który z aktywistycznych kandydatów na prezydenta rzeczywiście liczy na wygraną? Który aktywistyczny komitet wyborczy liczy na przejęcie władzy w swoim mieście? Jeśli nawet takie komitety i kandydaci istnieją, to nie w największych polskich miastach. Nie jest to jednak zarzut (choć na pierwszy rzut oka tak może wyglądać), lecz diagnoza. Mało który bowiem kandydat partii głównego nurtu występujący przeciwko urzędującemu prezydentowi/prezydentce jest kandydatem na serio. Niektórzy posuwali się przecież do tego, że niedwuznacznie sugerowali objęcie stanowiska wice-prezydenta po przegranych przez siebie wyborach.
Zagrożeniem dla BBWR, o którym pisze Śpiewak nie są więc ani miejscy aktywiści, ani większość kandydatów głównego nurtu. Są nim raczej kandydaci PiSu, gdy rządzący są związani z PO
(tam, gdzie rządzi PiS nic im nie grozi). Są nim również - wbrew temu co pisze Śpiewak - działacze KNP i - być może - Ruchu Narodowego (nie tyle ze względu na program - co widać tutaj - lecz na kulturową i społeczną antysystemowość niektórych działaczy). Oczywiście Śpiewak ma rację, sugerując, że prawica jest intelektualnie niezdolna do zaproponowania prawdziwej zmiany, wróćmy jednak do jego tekstu i zobaczmy o jakiej to konkretnie zmianie on pisze. No więc... nie mam pojęcia! Jedyny fragment, który jakiś program pozytywny sugeruje brzmi: "...wielkomiejski elektorat oczekuje sprawnego i zrównoważonego zarządzania miastem, poprawy jakości życia, a nie arogancji, kumoterstwa i zastępczych wojen o tęcze." Pod takim programem podpiszą się nie tylko działacze PO, PiS ale pewnie i - z zaciśniętymi zębami - SLD, PSL, KNP czy RN. Szczególnie te "zastępcze wojny o tęczę" brzmią jak z wypowiedzi Jarosława Gowina, który zadeklarował, że jeśli prawica wygra w Warszawie, tęcza po prostu zniknie. To jest chyba najbardziej przekonujący program skończenia z "zastępczymi wojnami o tęczę" jaki słyszałem... Na stronie Porozumienia Ruchów Miejskich też wiele więcej się o postulatach PRM nie dowiemy (wciąż czekamy na program).
Znacznie więcej konkretów, ba! bardzo poważny i rzeczywiście progresywny program przygotował natomiast sztab Joanny Erbel. Program spotkał się oczywiście z natychmiastową krytyką wychowanych w TINA mistrzów "niedasię", nie powinno to jednak nikogo dziwić, ponieważ - jak słusznie pisze Justyna Samolińska - odwraca on radykalnie perspektywę z której na miasto patrzy neoliberalna (to oczywiście jest już tylko pusty epitet) władza. Zamiast widzieć miasto jako niespecjalnie zadbaną pannę na wydaniu, a może nawet bardziej jako łowcę posagów, który swą biedę pokrywa kłamstwem, blichtrem i pozorem (fontanny, muzea, igrzyska etc.); Joanna Erbel szuka siły miasta przede wszystkim w nim samym i jego mieszkańcach. To nie jest program rozdawnictwa, jak twierdzą krytycy, to jest program mobilizacji. Dużo złej woli lub/i ignorancji trzeba, by tego nie dostrzec.
Jednak program to nie wszystko, co sprawia, że kandydatura Joanny jest ciekawa. PRM odżegnuje się od polityki partyjnej (partyjne = złe, samo BBWR Śpiewak nazywa "nową partią"), podczas gdy Joanna Erbel jest kandydatką Partii Zielonych. To powoduje, że jej kampania jest częścią większej całości, każdy zdobyty przez nią głos stanie się (potencjalnie) głosem oddanym na przyszłość nowej polityki - zarówno na szczeblu miejskim, jak i państwowym. To powoduje, że ten sam procent uzyskanych głosów dla Joanny (i do pewnego stopnia również dla Tomka Leśniaka w Krakowie) może być sukcesem, podczas gdy identyczne poparcie dla - na przykład - Macieja Wudarskiego w Poznaniu będzie klęską.
W owej bezpartyjności czy wręcz anty-partyjności PRM widziałbym również powód, dla którego "lepszy" BBWR (bo taki oczywiście też istnieje - wszak PRM nie jest całkowicie anty-systemowy, prawda?) tę grupę miejskich aktywistów popiera. W manifeście PRM nie mogę bowiem dostrzec radykalizmu, niczego, czego działacze PO nie mogliby wziąć na swoje sztandary. W Poznaniu kandydatem PO na prezydenta jest kandydat My Poznaniacy z poprzednich wyborów, co pokazuje potencjalną łatwość takich transferów. PRM jawi się (i znów - piszę to zanim pojawił się program, więc mam nadzieję, że będę mógł to odszczekać) jako trochę lepsza, trochę bardziej cywilizowana Platforma Obywatelska. Nie ma w tym oczywiście (piszę to szczerze - żadnego mrugania okiem) niczego złego - bardzo bym sobie życzył ewolucji PO w cywilizowaną chadecję - pytanie tylko, dlaczego w takim razie nie zadeklarować wprost, że jest się 'prawdziwą' Platformą, taką jaka powstawała gdy po Polsce jeździło jeszcze trzech tenorów? Szansa na zmianę w zakresie zgłoszonego przez Śpiewaka postulatu radykalnie by wzrosła, gdyby PRM po prostu z PO zawiązało koalicję. Rozumiem jednak, że szczególnie dziś, po aferze taśmowej jest to praktycznie niemożliwe. Jest w tym pewien dramat - i kolejny dowód na to, ze polityka to nie tylko wartości i programy, ale dynamika społecznych (również pokoleniowych) relacji.
To bliskość PO i PRM dostrzegam nie tylko ja - zarówno Gazeta Wyborcza jak i inne media bliskie rządzącej partii starają się stwarzać wrażenie, że to PRM i inni miejscy aktywiści są alternatywą dla PO i panującego establishmentu, a nie partie prawicowe, nie KNP, PiS czy RN*. Mam jednak przekonanie graniczące z pewnością, że to partie właśnie zatrzęsą zabetonowanymi układami polskich miast, a nie miejscy aktywiści.
W tym rozdaniu będą to (najprawdopodobniej) partie prawicowe, ale w następnym (mam wielką nadzieję) wahadło odbije w dokładnie przeciwnym kierunku. By tak się stało, trzeba już dziś wziąć odpowiedzialność zarówno za swoją dzielnice, miasto jak i za cały kraj. Tę odpowiedzialność mogą wziąć jedynie ludzie, którzy nie boją się partyjnej polityki - choć musi to być zupełnie nowa polityka, czerpiąca z idei radykalnej demokracji, samokrytyczna i otwarta.
___
* tu dygresja - ostatnio w rozmowie z JM, który pytał o to jak "klikalność" i fb aktywność miejskich aktywistów przełoży się na głosy w realu, zwróciłem mu uwagę, na radykalną dysproporcję pomiędzy "lajkami" strony Korwina czy Marszu Niepodległości, a nawet najbardziej znanych i aktywnych miejskich aktywistów. Aktywność w sieci więc przekłada się na realną politykę, jednak porównanie skali tej aktywności w obozie prawicy z aktywnością młodych miejskich aktywistów nie pozostawia złudzeń...
0 Comments

    Archives

    November 2022
    July 2021
    June 2021
    March 2021
    February 2021
    November 2018
    May 2018
    December 2017
    November 2017
    October 2017
    August 2017
    March 2017
    January 2017
    December 2016
    November 2016
    October 2016
    September 2016
    August 2016
    July 2016
    June 2016
    May 2016
    April 2016
    March 2016
    February 2016
    January 2016
    December 2015
    October 2015
    September 2015
    August 2015
    July 2015
    June 2015
    May 2015
    April 2015
    March 2015
    February 2015
    January 2015
    December 2014
    November 2014
    October 2014
    September 2014
    August 2014
    July 2014
    June 2014
    April 2014
    March 2014
    February 2014
    January 2014
    December 2013
    November 2013
    October 2013
    September 2013
    August 2013
    July 2013

    Categories

    All
    Marginalia
    Wyprodukować Rewolucję

    RSS Feed

Proudly powered by Weebly