contact me:
KRZYSZTOF NAWRATEK
  • Home
  • about
  • blog
  • TEXTS/RECORDINGS

770. uniwersytet jako dobro, prawda i piękno

12/31/2014

0 Comments

 
Katowice nie są centrum polskiej myśli miejskiej. Nie znaczy to jednak, że pogłębionej refleksji nad miastem w Katowicach nie ma wcale. Jest i można ją znaleźć w dwu miejscach - na Uniwersytecie oraz wśród mniej lub bardziej formalnych grup i stowarzyszeń. Mówiąc wprost, nad miastem w Katowicach myślą: akademia + społeczeństwo obywatelskie. Pomiędzy tymi dwoma bytami oscylują projekty moich studentów/tek - to do nich te projekty są adresowane i to na nich wszystkie zaproponowane strategie się opierają. Jeśli instytucjonalne struktury miasta chciałyby pomóc - super, ale studentki/ci założyli, że raczej nie ma co na to liczyć. Przyjęliśmy, że większość kart ma w ręku Uniwersytet.
Punktem wyjścia jest założenie, że w Katowicach dzieje się gorzej, niż to się wydaje na pierwszy rzut oka. Owszem, bezrobocie jest niskie a średnie zarobki są stosunkowo wysokie, ale większość młodych ludzi pracuje na śmieciówkach a nierówności społeczne narastają. Poziom innowacyjności śląskiej gospodarki pozostawia sporo do życzenia i trudno zakładać, że kopalnie zostaną tu na zawsze. Na Śląsku są wygrani, ale coraz więcej - przede wszystkim młodych - ludzi staje się mierzwą z kapitalistycznej młockarni. To jest wspólny punkt wyjścia wszystkim projektów, ale zaproponowane rozwiązania już się różnią. Najbardziej 'konserwatywna', w najmniejszym stopniu kwestionująca kapitalistyczny paradygmat wydaje się propozycja Men + Xin Yi, która zakłada co prawda powstanie spółdzielni studenckich, ale we współpracy z lokalnymi przedsiębiorcami i raczej jako bufora pomiędzy uczelnią a 'prawdziwym światem', niż prawdziwej alternatywy. Tu nie ma wiele ani z Abramowskiego ani z AltGen. W żaden sposób ten projekt nie kwestionuje istniejącego systemu ekonomiczno-społecznego, powinien też spodobać się konserwatystom, zakłada bowiem dogęszczenie istniejącej (modernistycznej) dzielnicy akademickiej, powtórzenie - na ile to możliwe - zasad rządzących strukturą pre-przemysłowego miasta. Post-modernistyczna urbanistyka, inspirowane Rossim, Krierem (bardziej jednak Robem, niż Leonem) i wystawą Roma Interrota - dzielnica akademicka staje się częścią miasta - gęsto, wielofunkcyjne, przestrzennie - na ile to możliwe - wracamy do kwartału i ulicy.
Podobnie mieści się wewnątrz kapitalistycznego paradygmatu projekt, który wykonał zespół w składzie Ben + Morton + Yida + Ju-Ee. Tu mamy jednak dodatkowo do czynienia z propozycjami zmian w funkcjonowaniu uniwersytetu, tak, by umożliwiać i wzmacniać współpracę pomiędzy różnymi wydziałami. Cały kampus staje się przestrzenią współ-produkcji wiedzy - zarówno budynki jak i przestrzeń między nimi służy interakcji i wymianie idei. Ciekawy jest również dość dosłownie potraktowany postulat centralizacji dzielnicy akademickiej. Przyzwoita urbanistyka, użyta jako element strategii marketingowej.
Idea współ-produkcji wiedzy i generalnie nacisk na współpracę jest jeszcze wyraźniejszy w projekcie, który proponują Nathan + Magda + Anna. Pomysł opiera się na dwu ideach - 'otwartego uniwersytetu', który rozdaje wiedzę za darmo wszystkim chętnym, oraz ścisłej współpracy pomiędzy uniwersytetem a trzecim sektorem. W przeciwieństwie do dwu poprzednich projektów, tym razem mamy do czynienia z akceptacją rozproszonej struktury UŚ, z wydziałami lokowanymi nie tylko na terenie dzielnicy akademickiej ale w całym mieście (ciekawa jest propozycja przeniesienia wydziały filologii na teren strefy kultury).
Kasia + Ben + Lizzie + Eleni [tu link do filmu sprzed miesiąca] proponują przekształcenie UŚ w centrum myślenia o przyszłości, skoncentrowanego na zmianie paradygmatu produkcji energii z węgla w bio-węgiel i inne, nowe, dziś jeszcze nieznane, metody. Tu również otwarcie uniwersytetu ma kluczowe znaczenie, dodatkowo wzmocnione mocnym naciskiem na upolitycznienie studentów, tak by UŚ stał się kuźnią nowego, obywatelskiego (Górnego) Śląska. To wciąż nie jest projekt kwestionujący kapitalistyczny paradygmat, lecz budujący struktury, które kiedyś mogą kapitalizm albo radykalnie zmienić, albo obalić.
Tu dochodzimy do dwu zdecydowanie najbardziej radykalnych, zaangażowanych politycznie projektów. Elise + Matt + Jason + Ben proponują uniwersytet etyczny. Odpowiedzialność za swoich studentów oraz za mieszkańców Katowic staje się fundamentalnym obowiązkiem, wartością, która konstytuuje UŚ jako taki. W dobie śmieciowych kontraktów personelu pomocniczego pracującego na uczelniach (od doktorantów po kucharzy, portierki czy ekipy sprzątające) wezwanie by wszystkich, którzy z uniwersytetem się stykają traktować mając ich dobro jako najwyższy cel ma potencjał rewolucyjny. Zatrudnianie na etat rozumie się samo przez się, ale ten projekt idzie znacznie dalej - gwarantując schronienie, zapewnienie higieny i pożywienia potrzebującym (a więc - na przykład - to nie dworzec, a kampus powinien być miejscem schronienia dla bezdomnych), otwierając się na ludzi z marginesu, odtrącanych i niepotrzebnych. Uniwersytet staje się niemal średniowiecznym klasztorem, przechowującym i produkującym wiedzę, którą darmo dystrybuuje. Tu jednak dochodzi element oświeceniowy - celem uniwersytetu jest emancypacja mieszkańców Katowic. Wszystkich. Przestrzennie projekt zakłada delikatne zagospodarowywanie budynków i przestrzeni, które UŚ posiada, bez radykalnych nowych inwestycji, raczej pozwalając na organiczny rozwój i zagospodarowanie terenu uniwersytetu. Projekt jest inspirowany pomysłami Jeremy'ego Ryfkina i
Michela Bauwensa oraz jego p2p foundation. Nie proponuje ani reform ani rewolucji, lecz rodzaj hybrydy, w której to co nowe wyrasta z tego co stare.
Projekt wykonany przez zespół Adam + Andy + Alex jest projektem radykalnie politycznym. Przyjmuje za punkt wyjścia diagnozy Guy'a Standing'a, proponując mobilizacje katowickiego prekariatu, budując płaszczyznę współdziałania pomiędzy studentami, absolwentami i innymi mieszkańcami miasta. Ten projekt, podobnie jak projekt Men + Xin Yi proponuje powstanie spółdzielni (tu inspiracją jest na przykład 
Edinburgh Student Housing Co-operative), ale politycznie i przestrzennie stoi na antypodach tej pierwszej propozycji. Uniwersytet staje się przestrzenią 'okupowaną' przez wykluczonych, przestrzenią eksperymentu, gdzie studenci/absolwenci/prekariat - korzystając z uczelnianej infrastruktury - budują własną podmiotowość, własne miejsca pracy i życia. Uczą się współpracować, tworzą struktury polityczne oraz podstawy ekonomicznego współ-bytowania. U podstaw tego projektu leży zarówno tradycja uniwersyteckiej autonomii i studenckiego zaangażowania ('68, '80-'81, '88-'89) jak i próba zrozumienia i odpowiedzi na gniew młodych, którzy wiedzą, że ich życie będzie gorsze niż życie ich rodziców. Ten projekt to radykalne wezwanie do oporu i do współ-budowanie nowej, lepszej przyszłości.

Myślę, że przedstawione projekty mogą stać się podstawą dyskusji o przyszłości Uniwersytetu Śląskiego i dzielnicy akademickiej. Wydaje mi się, że odpowiedzieliśmy - czasem w dość zachowawczy, a czasem w radykalny sposób na wezwanie władz UŚ by pomyśleć otwarty, przyjazny mieszkańcom uniwersytet. Moi studenci i studentki będą nadal pracować nad tymi projektami, dlatego też będziemy bardzo wdzięczni za wszelkie komentarze i uwagi. To w końcu jest Wasz uniwersytet i Wasze miasto.
0 Comments

769. 2014_2015

12/25/2014

0 Comments

 
Podsumowanie mijającego roku - bardziej chyba dla mnie, niż dla czytelników tego bloga.
Zawodowo to był rok stabilizacji. Opublikowałem kilka tekstów (na przykład w Niezbędniku Inteligenta), brałem udział w kilku konferencjach, w kilku dyskusjach. Zredagowałem (lub współredagowałem) numery dwu czasopism: Journal of Architecture and Urbanism, poświęcony miastu jako przestrzeni politycznej. Znalazł się tam mój tekst (Taubes, Schmitt), znalazł się tam bardzo dobry tekst Karola Kurnickiego oraz Petera Marcuse; oraz (wraz z Konradem Kubałą) ostatni numer pisma Władza Sądzenia, poświęcony idei radykalnego inkluzywizmu. Również kilka ciekawych tekstów, mi szczególnie się podobały Agaty Bielik-Robson i Przemka Plucińskiego (o ruchach miejskich), znalazł się tam również mój tekst, znów 'post-sekularny', będący wyprawą poza miasto, w kierunku krytyki i teorii architektury. Bardzo jestem z tego tekstu zadowolony - choć chyba bardziej z kierunku i intuicji w nim zawartych niż z niego samego. Przygotowujemy z moimi studentami i z moim kolegą Simonem Bradburym, książkę o radykalnym inkluzywizmie w architekturze i urbanistyce, znajdzie się w niej tłumaczenie tego artykułu oraz kilka tekstów znanych i ważnych autorów, takich jak profesor Matthew Gandy, profesor Murray Fraser, Anna Minton czy Fran Tonkis. Ta książka powinna się ukazać w pierwszej połowie 2015. W tym samym czasie powinna wyjść również druga książka, którą edytowałem, poświęcona re-industrializacji. Ukaże się w nowojorskim wydawnictwie Punctum Books, które publikuje .pdfy do zassania za darmo oraz papierowe książki za które już trzeba zapłacić. Jest więc szansa, że książka trafi pod strzechy. W 2015 będę pracował nad moją nową własną książką, poświęconą heterogenicznej naturze współczesnego neoliberalnego miasta, idei akumulacji mocy oraz szans na post-kapitalistyczną alternatywę. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, książka powinna ukazać się po angielsku w 2016 w prestiżowym wydawnictwie naukowym (trafi więc raczej do bibliotek niż pod strzechy). Być może jej polska, bardziej popularna wersja ukaże się pod koniec 2015. Jest kilka mniejszych projektów (jak tekst do książki o mieście post-kreatywnym dla Liverpool University Press), jest też kilka propozycji, które być może nabiorą bardziej realnych kształtów (również propozycji z Polski lub związanych z Polską). Zobaczymy też, jakie będą efekty i konsekwencje projektów moich studentów dla Uniwersytetu Śląskiego.
Jak napisałem, zawodowo mijający rok stał pod znakiem stabilizacji, ale zaczęły się pojawiać w nim (szczególnie pod koniec) zapowiedzi potencjalnych zmian. Czasem dość radykalnych. Czy nadchodzący rok je rzeczywiście przyniesie okaże się - być może - już wkrótce.
Przy okazji wyborów samorządowych zdecydowanie popierałem Joannę Erbel, mniej zdecydowanie (i warunkowo) PRM, publicznie poparłem kandydatkę PiSu na prezydentkę Wrocławia oraz Jarka Makowskiego z PO do Sejmiku Samorządowego w województwie Śląskim. Generalnie popierałem przegrane sprawy (jedynie Makowski swoje wybory wygrał, sukcesy PRM trudno jednoznacznie ocenić), ale to mnie specjalnie nie martwi. Pod koniec roku wdałem się w kilka sporów, starając się dookreślić swoje stanowisko - niemarksistowska lewica/post-chadecja, krytyczny stosunek do a-ideologicznych, uniwersalistycznych roszczeń ruchów miejskich przy zachowaniu uniwersalistycznego horyzontu jako pożądanej perspektywy myślenia i działania. Wydaje mi się, że to mi się akurat udało, choć w konsekwencji chyba zostałem sam na swojej post-chadeckiej wyspie, opowiadając o inkluzywizmie i empatii bardzo ograniczonej publiczności. To osamotnienie jest pewnym rozczarowaniem. Miałem nadzieję, że będę w stanie znaleźć sobie jakieś - choćby maleńkie - środowisko poszukujące w podobnym jak ja kierunku... To, że nie znalazłem swojego własnego 'domu', nie znaczy, że nie ma miejsc, w które bym nie zaglądał z ciekawością, szacunkiem i sympatią. Jest katolicki Kontakt, jest Nowy Obywatel, jest Praktyka Teoretyczna. Czytam sporadycznie Krytykę Polityczną, Pressje oraz Kronos, ale z coraz większym zniechęceniem. Osamotnienie 'ideowe' niekoniecznie jednak przekłada się na osamotnienie polityczne. Generalnie stoję na stanowisku że nie ma wroga na lewicy, więc trzymam kciuki za wszelkie inicjatywy, czy to wychodzące ze środowiska Zielonych czy RSS czy - jeśli się takie pojawią - z innych grup radykalnej lewicy. Nie mam wątpliwości, że jest w Polsce wystarczająco elektoratu - jakieś 15, może nawet 20% - dla zjednoczonej lewicy. Brakuje struktur, wciąż brakuje języka (choć tu jesteśmy chyba już raczej bliżej niż dalej) i chyba jednak brakuje charyzmatycznego lidera, czy lepiej - grupy charyzmatycznych liderów, którzy potrafiliby coś razem zbudować. Tak jak wierzyłem w konieczność budowania Frontu Ludowego w 2012, 2013 i 2014, tak będę w nią wierzył i w 2015.
Polska czy Wielka Brytania - czyli dwa najbliższe mi kraje - nie napawają jednak specjalnym optymizmem. Wybory, które się w tych dwu krajach odbędą najprawdopodobniej wygra prawica. W Polsce zamiana PO na PiS, nawet gdyby rzeczywiście się zdarzyła, przyniosłaby jednak chyba więcej szkody niż pożytku. Tacy politycy jak Mirosława Stachowiak - Różecka są jednak w tej partii w mniejszości. W Wielkiej Brytanii, nawet jeśli Partia Pracy wygra wybory (co wcale nie jest pewne), radykalnych zmian na lepsze nie ma się co spodziewać. Labour to takie PO w gruncie rzeczy, podczas gdy Konserwatyści to hybryda PiSu z KNP i PSLem. W najbliższym parlamencie znajdzie się też pewnie grupa korwinistów-nacjonalistów z UKIPu, jedyna nadzieja - paradoksalnie - w sojuszu szkockich i walijskich nacjonalistów z tutejszą partią Zielonych. Szansa, że będą mogli stać się języczkiem u wagi i popchnąć rząd Labour na lewo nie jest jednak zbyt duża. Nadzieja nadciąga za to z innych krańców Europy - w Hiszpanii najbliższe wybory ma wielkie szanse wygrać Podemos, w Grecji SYRIZA. Ciekawie też dzieje się w Irlandii.
W innych częściach świata możemy tylko mieć nadzieję, że delikatna równowaga pomiędzy złem a dobrem nie załamie się na gorsze. W Kobane Kurdowie wciąż heroicznie opierają się ISIS, w Tunezji wybory wygrała lewica i liberałowie, jakieś pęknięcia widać w semi-neoliberalnej praktyce w Chinach. Coraz głośniej mówi się o dochodzie gwarantowanym, idea the commons powoli wchodzi do głównego nurtu debaty... Więcej niestety jest jednak tego co niepokoi - Turcja, Indie, USA, Australia czy Kanada. W Szwecji rosnący w siłę nacjonaliści.
Nie wolno nam jednak upadać na duchu - przyszłość będzie taka, jaką stworzymy. Nic nie jest przesądzone. Życzę więc wam i sobie - byśmy zawsze wybierali to co słuszne, a nie to co łatwe. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się to wyborem nie dającym szans na zwycięstwo. A poza tym jak zawsze - solidarności i życzliwości. 2015 może być lepszym rokiem niż 2014, postarajmy się, by tak się stało.
0 Comments

768. wspólnota szacunku

12/11/2014

0 Comments

 
Notka jest próbą (w miarę prostego) wyjaśnienia mojego 'stanowiska ideowo-politycznego', również w kontekście ostatnich sporów, w części których uczestniczyłem.
____
Jednostkowe istnienie jest ułudą.
Wszystko co mamy, zawdzięczamy innym. Materiał genetyczny mamy od rodziców (przodków), język od wspólnoty, tak jak i kulturę czy wzorce zachowania. Powietrze, którym oddychamy jest tym samym, którym oddychają nasi przyjaciele i nasi wrogowie. Nieszczęsnego fb używają również ci, których zablokowałem i tak jest dobrze. Dlatego też opowieści o tym, jak to 'sam, tymi rencami' się dorobiłem / dorobiłam, a teraz państwo i 'darmozjady' chcą mi MOJE pieniądze zabrać, są bezczelnym kłamstwem. Nic nie jest naszą wyłączną zasługą. Ta obsesja jednostkowości, często obecna w opowieściach liberałów wszelkiej maści, w opowieściach o złym państwie i złych instytucjach nie pozwala zrozumieć, że uratowanie dziecka, to dwieście osób połączonych procedurami, połączonych ciągiem decyzji i aktywności. Ta liberalna perspektywa nie pozwala zrozumieć CERNu, nie potrafi wytłumaczyć odkrycia bozonu Higgsa.
Jednostkowe bycie jest więc oszustwem, ale oszustwem, którego się trzymamy ze wszystkich sił.
Potrzebujemy tej fantazji o podmiotowym, niezależnym istnieniu. O tym, że sami decydujemy o swoim losie. Nie ma w tej fantazji niczego koniecznie złego, jest próba obrony intymnej relacji ze światem. Istniejemy wszak jako niezależne - fizycznie, o jasno określonej granicy naszego ciała - byty.
Z jednej więc strony jesteśmy siecią zależności, związani z innymi na dobre i złe; z drugiej, jesteśmy osobni i ta osobność jest dla nas fundamentalnie istotna. W tej przestrzeni pomiędzy samotnością indywidualnego istnienia a zlaniem się ze wspólnotą prowadzimy nasze życie. W tej przestrzeni jesteśmy Osobami - nie jesteśmy izolowanymi jednostkami, ale zachowujemy swoją odrębność. Istnienie w tej przestrzeni wymaga szacunku i delikatności. Wymaga jasnego rozpoznania co jest dobrem a co złem, i tylko miłość jest od tego rozpoznania ważniejsza. Polityka tej przestrzeni nie może być polityką nienawiści i poniżenia. Może być polityką gniewu wymierzoną w niesprawiedliwość i w tych, którzy niegodziwe czyny popełniają, ale nie może być wymierzona w inne osoby.
Polityka w którą wierzę jest oparta na fundamentalnym odruchu etycznym - są czyny złe, które niszczą innych ludzi, niszczą przestrzeń wspólnoty, kwestionują szacunek. Nie muszę wchodzić w polityczną debatę z Korwinem czy Kulczykową - niezgoda z nimi zaczyna się dużo dużo wcześniej. Polityka oparta na nienawiści, na 'hejcie' jest polityką, która buduje hierarchie - pokazuje, że 'ja' jestem lepszy, bardziej oczytany, bogatszy, lepiej wykształcony od ciebie. To nie jest różnicowanie we wspólnocie szacunku, to jest coś co wspólnotę szacunku niszczy. Zawsze i bez względu na okoliczności. Nie zgadzasz się - wejdź z dyskusję. Nie jesteś w stanie się porozumieć i zgodzić - odejdź. W szacunku zostaw mnie osobno.
Bycie osobą pozwala nam na to. Nie musimy się nienawidzić.
Osobnicze istnienie zakłada naszą osobność. Nie musimy się 'jednoczyć', wręcz przeciwnie - jesteśmy różni i to jest dobre. Istnieje przestrzeń w której wszyscy istniejemy, ona nas otacza, ona nas łączy, to poprzez nią się porozumiewamy. Istnieje niezliczenie wiele mechanizmów, pozwalających nam ze sobą współpracować, również wtedy gdy się nie lubimy, gdy nie potrafimy na siebie patrzeć. Osobnicze istnienie w tej przestrzeni, pozwala nam się ze sobą nie komunikować, albo komunikować tylko troszkę. Albo bardzo. Jesteśmy w niej razem i tego akurat nic nie zmieni. Polityka jest więc budowaniem sojuszy, jest (wybaczcie) zawsze oparta na mechanizmie inkluzji. Nigdy całkowitej, zawsze pozostawiającej kogoś i coś 'na zewnątrz', ale to nie konflikt a marzenie o konwergencji pcha ten świat do przodu. CERN istnieje bo wielu ludzi dzieli te same marzenia i razem pracują by się one ziściły (nie potrzebują wrogów - ani klasowych, ani żadnych innych). W taką politykę wierzę, tylko taka polityka ma moim zdaniem znaczenie. Nie muszę was lubić, ani wy nie musicie lubić mnie, by razem tworzyć wspólnotę szacunku.
0 Comments

767. dlaczego Biedroń wygrał z Erbel? (hierarchia kontra sieciowość)

12/7/2014

0 Comments

 
To chyba już ostatnia powyborczo - rozliczeniowa notka, wydaje mi się jednak, że jest to pytanie, które warto zadać (i że ja sam sobie - jako zdecydowanemu zwolennikowi kandydatury Joanny Erbel - powinienem je zadać). Szczególnie gdy przeczyta się programy obojga kandydatów (program RB zrecenzował interesująco Bartek Kozek). 'Na papierze' bliskość tej dwójki jest duża - mieli podobny, zielono-demokratyczny, pro-społeczny, modernizacyjny program. Dlaczego więc tak różne wyniki? Przypomnijmy - Biedroń, sprawiając sporą niespodziankę, wygrał w Słupsku z kandydatem PO z przewagą ponad czternastu procent głosów (57.08% do 42.92%). Erbel uzyskała w Warszawie 2.48%. Co poniekąd interesujące - oboje zdobyli podobną liczbę głosów (około 15 tysięcy).
Dlaczego więc Joanna Erbel przegrała, a Robert Biedroń wygrał?
RB jest o dwie kadencje od JE starszy. Bo oczywiście nie o wiek, a o doświadczenie tu chodzi. RB miał już za sobą kilka sukcesów - wygrane wybory do Sejmu, czteroletnią w nim pracę, w której wykazał się zaangażowaniem, pracowitością (to nie tylko dla ludzi ze Śląska jest ważne) oraz wiernością swoim przekonaniom (głosował wbrew swojej partii przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego). Bardzo ważna jest też jego długoletnia praca w Kampanii Przeciw Homofobii. RB pokazał się więc jako niezależny lider, zdolny budować wokół siebie zespół pracujących dla niego / z nim ludzi, oraz polityk budzący sympatię i szacunek przeciwników. Tego szerszego społecznego oparcia zabrakło JE.
Dotychczasowe sukcesy (jak Okulary Równości, Stołek 2013 czy tytuł 'Aktywistki Roku') były sukcesami indywidualnymi i pochodziły z 'namaszczenia elit'. Jej dotychczasowa działalność (może z wyjątkiem bycia rzeczniczką porozumienia Stop Podwyżkom Cen Biletów ZTM) - była też działalnością albo indywidualną albo ekspercką. Tu chciałbym zwrócić uwagę na 'sieciowość' jej aktywności - na przykład na zaangażowanie JE w warszawski budżet obywatelski. To nigdy nie była aktywność liderki, która 'wyrastała' z jakiejś społeczności lub tę społeczność budowała.
RB ma zdecydowanie bardziej tradycyjny profil lidera - przez lata był prezesem KPH, był też przewodniczącym rady Fundacji Trans-Fuzja. To są struktury, które - chcąc nie chcąc - wymuszają tradycyjne relacje zwierzchności i podległości. W strukturze sieciowej istnieje się jako swego rodzaju 'węzeł aktywności', zakładający horyzontalną (równą) relację z innymi. To oczywiście bardzo szlachetne, ale moim zdaniem nieskuteczne.  Czy sieciowy model liderki jest w ogóle możliwy? Mam wątpliwości - choć nie wykluczam tego. JE takiej wizji (w przekonujący sposób) jednak nie przedstawiła.
Sposób prowadzenia kampanii na pierwszy rzut oka w przypadku obu kandydatów nie był aż tak różny - małe środki finansowe i spotkania z mieszkańcami. W przypadku JE były to jednak spotkania na które trzeba było przyjść, w przypadku RB to on wychodził do ludzi (łącznie z pójściem na mecz). Oczywiście skala miasta ma tutaj znaczenie (jak pisałem powyżej - ostatecznie oboje dostali podobną bezwzględną ilość głosów), wydaje mi się jednak, że różnica jest fundamentalna - oczekiwanie na mieszkańców by wykazywali inicjatywę, mimo że czyste w intencjach (cały pomysł polegał na przepracowywaniu programu wyborczego z mieszkańcami), wynika moim zdaniem z przyzwyczajeń z pracy sieciowej, gdzie wiedza produkuje się niemal samoistnie i jest wytwarzana przez innych, a my możemy z niej po prostu zaczerpnąć (dostarczając na równych prawach swój wkład). Sieciowość nie zakłada potrzeby istnienia ani budowania wyraźnej, sprawnie działającej struktury (zapomina się przy tym, że fb jako platforma takiej pop-sieciowej aktywności, jest niezwykle mocno zdefiniowaną infrastrukturą).
Warto też porównać wyniki Zielonych (2.55%) i Joanny (2.48%) uzyskane w Warszawie. W wartościach bezwzględnych różnica wyniosła... 18 głosów. Biorąc pod uwagę celebrycki status JE, spodziewałem się bonusu przynajmniej w postaci kilku dziesiątych procenta. Tu można jednak zadać pytanie, czy to właśnie bycie kandydatką Zielonych JE nie zaszkodziło? To był zarzut niektórych przedstawicieli ruchów miejskich. Rzeczywiście, RB się od Twojego Ruchu odciął (nie jest członkiem partii) i grał na siebie - co dało mu większą swobodę w budowaniu zaplecza - 'jego' ludzie w wyborach do Rady Miasta nie odnieśli spektakularnego sukcesu. Czy jednak 'sieciowa liderka' JE była w stanie pójść samodzielnie? Może szkoda, że tego nie zrobiła - wtedy mielibyśmy szansę zobaczyć zupełnie nowy rodzaj uprawiania polityki i prowadzenia kampanii (zakładając - wrócę do tego co już napisałem - że 'sieciowa liderka' może w ogóle istnieć jako realny byt).
Warto zwrócić również uwagę na inne elementy kampanii - związane z osobistymi (częściowo właśnie 'celebryckimi') elementami opowieści. JE była przez część środowisk lewicowych krytykowana za swoje wywiady, w których deklarowała swoją poliamoryczność. RB bycie gejem w niczym nie zaszkodziło. Oczywiście, można uznać (i ja bym się do takiego poglądu skłaniał), że bycie gejem tak naprawdę jest o wiele bardziej konserwatywne niż bycie poliamorystką - łatwo sobie 'przetłumaczyć' ideę stabilnego, monogamicznego małżeństwa, na stabilny związek osób tej samej płci. Poliamoria (znów jako idea 'sieciowej' miłości) jest czymś intelektualnie może i ciekawym, chyba jednak znacznie trudniejszym do wyobrażenia w sposób budzący sympatię i zrozumienie. Rozumiem oczywiście (szlachetną) intencję JE przesuwania dyskursu tolerancji wobec inności dalej i dalej, obawiam się jednak, że - znów - nie zostało to zrobione w przekonujący sposób.
Istotne jest też to, że RB swój homoseksualizm trzymał w tle - jako tabloidowa sensacja został on już wyeksploatowany medialnie przy okazji jego bycia posłem. Poliamoria JE była czymś stosunkowo nowym, również nowym w sferze publicznej, jej wpływ na odbiór Joanny jako kandydatki na prezydentkę był więc chyba znacznie większy. Myślę jednak, że różnica pomiędzy RB a JE dotyczyła w dużym stopniu schowania tego, co prywatne, za tym, co publiczne. Artykuł, w którym JE została sportretowana jako osoba żyjąca z wrzucania na fb zdjęć jedzenia, był chyba jedną z największych PRowych porażek. Był - moim zdaniem - o wiele bardziej szkodliwy, niż słynny nieautoryzowany wywiad, który chyba koniec końców przyniósł JE więcej korzyści niż strat.
Reasumując - choć programy JE i RB są do siebie zbliżone, to kampania oraz kandydaci różnią się fundamentalnie w swoistej 'ontologii' swojego kandydowania. RB to tradycyjny socjaldemokrata, JE próbowała (trochę też została do tego zmuszona - jest w końcu tym, kim jest, i w swoim kandydowaniu była bardzo szczera) być kandydatką znacznie bardziej nowoczesną; kandydatką 'sieciową', o radykalnej tożsamości kulturowej oraz rozmytej tożsamości jako liderki. Ponad 5% głosów jakie uzyskała wśród ludzi młodych, świadczy o tym, że jednak jest coś na rzeczy i jej tożsamość rezonuje z tożsamością jej rówieśników. Koniec końców jednak, uważam, że owa 'sieciowość' przesądziła o jej słabym wyniku. Polityka wymaga struktur. By ją skutecznie uprawiać w dzisiejszej Polsce trzeba albo stosować sprawdzone modele (które - przykro mi - są, przynajmniej częściowo, hierarchiczne - jak mocny lider Robert Biedroń), albo wymyślić model zupełnie nowy. Tego nie zrobiła ani Joanna, ani jej polityczne zaplecze (nie dokonały tego również ruchy miejskie - ale to nie jest tematem tej notki). Myślę również, że od początku JE startowała z nastawieniem (które większość z nas podzielała), że to tylko taki test, a prawdziwa próba przyjdzie za cztery lata. RB  startował by wygrać (może sam do końca w to nie wierzył, ale trochę nie miał wyjścia).
Za rok kolejna szansa dla wielu polityków, w tym dla wciąż nieistniejącej polskiej lewicy. Joanna ma tych lat (aż?) cztery. Wtedy już nie wolno próbować, trzeba uderzać.
0 Comments

766. lewica zaczadzona (pop)marksizmem

12/3/2014

1 Comment

 
Uwaga, będę się powtarzał. I tak, to jest notka o 'Pola-gate', bo spory, które się wokół niej toczą stają się ciekawe - szczególnie w kontekście klęski / sukcesu lewicy w ostatnich wyborach. Nie interesuje mnie tu jednak początek 'beki' z felietonów p. Dwurnik, lecz to do czego wykorzystuje ów hejt młoda 'ludowa' lewica. Najpierw cytat z towarzysza Posłajko:
"Hejt na Dwurnik jest ni mniej ni więcej wyrazem gniewu klasowego. I właśnie dlatego Dwurnik-gate jest tak szalenie istotna w kwestii świadomości młodej lewicy, określa ona bowiem jaki stosunek żywimy do pewnych podziałów klasowych (no bo przecież nikt nie żywi niechęci do pani Dwurnik personalnie)."
W tym zdaniu jest wszystko z czym się nie zgadzam oraz co wywołuje mój głęboki sprzeciw. Zacznijmy od końca: "...przecież nikt nie żywi niechęci do pani Dwurnik personalnie." Oczywiście, że nie - ponieważ p. Dwurnik w tym całym sporze została zdepersonalizowana. Stała się fantazmatem, w który wali 'ludowa lewica'. To jest coś, z czym oczywiście nie mogę się zgodzić - to jest poświęcenie osoby dla walki ideologicznej. Uważam, że fundamentem lewicowego myślenia jest empatia - nie jako paternalistyczne 'pochylanie się nad cierpiącym', ale horyzontalne współ-odczuwanie. Więc to zdanie to pierwszy dzwonek alarmowy. Dalej: "Hejt na Dwurnik jest (...) wyrazem gniewu klasowego." Jeśli tak jest w istocie, to coś jest nie tak z tą naszą młodą lewicą. Ten hejt przypomina raczej antyestabliszmentowy odruch środowisk prawicowo-katolickich. Tu rzeczywiście ważne jest, że jest ona młodą dziewczyną bez problemów finansowych (w dużą ilością wolnego czasu, co wypomina jej Posłajko), otwarcie mówiącą o swojej seksualności. Czy przypadkiem kogoś wam to nie przypomina? I czy przypadkiem Pola Dwurnik nie jest tu traktowana (przez 'młodą lewicę' - powtórzę jeszcze raz - tylko w tym kontekście warto moim zdaniem tą sprawą się zajmować, jako wewnętrzną walką na lewicowych kanapach) jako zastępczy obiekt ataku? Jeśli jednak prawdą byłoby, że chodzi o podziały klasowe, to znaczy, że lewica postanowiła popełnić ostateczne samobójstwo. Posłajko wierzy, że niechęć do 'udawanego prekariatu' [czyli wszelkiej maści artystów czy doktorantek (płeć jest tu ważna) utrzymywanych przez rodziców] pozwoli zbudować prekariat jako klasę dla siebie. Zakłada więc, że polityka lewicy powinna rozpoznać niechęć 'ludu' do łże-prekariatu i wykorzystywać ją w walce politycznej. Wydaje mi się, że sukces Roberta Biedronia i klęska Agaty Ikonowicz - Nosal pokazują, że jest to strategia nie tylko etycznie wątpliwa (o czym powyżej), ale też politycznie nieskuteczna.
Podstawowym błędem - moim zdaniem - jest swego rodzaju pop-marksizm, którym wydają się posługiwać lewicowi komentatorzy. Ten marksizm jest fundamentalnie skażony Schmittem i sprowadza się do budowanie strategii politycznych w oparciu o konflikt klasowy. Polecam posłuchać wypowiedzi i wywiadów nowego prezydenta Słupska, by zobaczyć, że nie ma w nich ani śladu myślenia konfliktem. Jest za to dużo troski, nadziei, nieco staromodnej wizji modernizacji. Na tę troskę i swego rodzaju 'czułość' zwraca uwagę (marksistka przecież!) Ewa Majewska, pisząc o reakcji swojej mamy na wybór Biedronia.
Strategia Biedronia była oczywiście podyktowana wymogami polityki demokratycznej - by wygrać, musiał przekonać do siebie większość. Polityka, którą proponuje towarzysz Posłajko (i jego koledzy) jest polityką wywodzącą się ze strategii wojennych i rewolucyjnych - nie potrzeba większości, wystarczy zdeterminowana i zorganizowana mniejszość. To jest - moim zdaniem - strategia błędna. Co zresztą widać również tym sporze - po raz kolejny dzieli on istniejące (albo potencjalne - ale realne) sojusze w imię wyimaginowanej wizji 'zjednoczonego prekariatu'. Powtórzę to po raz nie wiem już który - strategią lewicy powinna być inkluzywna empatia (o której pisałem sporo i której poświęcony jest ostatni numer Władzy Sądzenia). Proponuję mniej Marksa/Schmitta a więcej zwykłej ludzkiej solidarności i życzliwości.
1 Comment

    Archives

    November 2022
    July 2021
    June 2021
    March 2021
    February 2021
    November 2018
    May 2018
    December 2017
    November 2017
    October 2017
    August 2017
    March 2017
    January 2017
    December 2016
    November 2016
    October 2016
    September 2016
    August 2016
    July 2016
    June 2016
    May 2016
    April 2016
    March 2016
    February 2016
    January 2016
    December 2015
    October 2015
    September 2015
    August 2015
    July 2015
    June 2015
    May 2015
    April 2015
    March 2015
    February 2015
    January 2015
    December 2014
    November 2014
    October 2014
    September 2014
    August 2014
    July 2014
    June 2014
    April 2014
    March 2014
    February 2014
    January 2014
    December 2013
    November 2013
    October 2013
    September 2013
    August 2013
    July 2013

    Categories

    All
    Marginalia
    Wyprodukować Rewolucję

    RSS Feed

Proudly powered by Weebly