contact me:
KRZYSZTOF NAWRATEK
  • Home
  • about
  • blog
  • TEXTS/RECORDINGS

753. architektura dobra wspólnego [jak wykuwa(ła) się idea]

4/27/2014

0 Comments

 
Parę tygodni temu, w facebookowej dyskusji o architekturze broniłem 'współczesnej architektury'  (modernistycznej) przed zarzutami miłośnika architektury 'historycznej'. Od razu wyjaśnijmy sobie, że taki podział jest oczywiście zupełnie bez sensu - architektura, która dziś powstaje jest w całości post-modernistyczna - nawet gdy wygląda jakby była realizacją zaginionych szkiców Corby czy Miesa i mimo tego, że postmodernizm w architekturze już dawno umarł. Dyskusja w pewnym momencie zaczęła dryfować w bardzo ezoteryczne obszary, gdy przeciwnik modernizmu (i modernizm jest tu moim zdaniem po prostu rodzajem zombie, przywróconym sztucznie do istnienia tylko po ty, by go powtórnie uśmiercić) zaczął posługiwać się pojęciem 'architektury żywej' (przy okazji - to jest tytuł książki z lat 80tych, której autorem jest Janusz Korbel, jeden z pierwszych w Polsce zwolenników głębokiej ekologii). Problemem tej całej dyskusji - jak i wielu dyskusji o współczesnej architekturze - było zafiksowanie na walorach estetycznych, na tym jak architektura wygląda. To jest prawdopodobnie jeden z efektów tego, że z większością tak zwanych 'dzieł architektury' obcujemy dziś za pośrednictwem magazynów architektonicznych, za pośrednictwem płaskich obrazów. W takiej narracji dwa - moim zdaniem fundamentalne - czynniki się gubią.
Po pierwsze (i najbardziej oczywiste), gubi się przestrzenny wymiar architektury. Budynki i przestrzenie zostają zredukowane do dwuwymiarowych reprezentacji. Na dodatek, bardzo często, te reprezentacje rozpalają wyobraźnie jako 'wizje' by rozczarować, gdy stają się rzeczywistością - warszawski wieżowiec Libeskinda jest tego mechanizmu dobrą ilustracją (i tak, cieszy mnie bardzo, że ten projekt okazał się finansową klęską).
Po drugie, architektura zostaje sprowadzona do tego jak wygląda, ignorując wszystko inne. Od kilku lat powtarzamy naszym studentom jak mantrę - nie interesuje nas czym ten budynek jest, ważne jest co on robi. To jedno zdanie jest deklaracją wojny ze współczesną architekturą późnego kapitalizmu, której jedynym celem jest sprzedać marzenia, podnieść wartość działki: "Każdy projekt różni się od efektu finalnego. Architekt Marek Szaniawski przyznaje, że wizualizacja jest elementem marketingu który rządzi się własnymi prawami." Oczywiście to jaką budynek ma funkcję i jak wygląda ma znaczenie, ale jedynie w kontekście tego 'co robi' - dla użytkowników, dla otoczenia, dla miasta. Architektura jest dla nas narzędziem, służącym osiąganiu celów społecznych, politycznych, ekonomicznych. Architektura nie istnieje w oderwaniu od społecznego kontekstu - budynek nie jest obrazem, który można schować za szafę.
No dobrze - ale jakie konkretnie są te społeczno-polityczne cele?
Chcemy budować
świat umożliwiający dobre życie wszystkim ludziom, chcemy architektury dobra wspólnego.

Punktem wyjścia była idea 'live projects', studenckich projektów powstających w odpowiedzi na realne, artykułowane przez 'świat poza murami uniwersytetu' (lokalnych mieszkańców, władze, organizacje etc.) problemy. To wciąż jednak było zbyt nieokreślone... Potem jednak zdarzył się rok 2008 i nasza wizyta w Rydze, gdzie projekt dla Andrejsali, wykonany przez Rema Koolhaasa poszedł właśnie do kosza. Wtedy po raz pierwszy, jeszcze nieśmiało, pojawił się pomysł miejskiej reindustrializacji. Jonathan Pickford zaproponował rozwój półwyspu w oparciu o jedyny surowiec naturalny który Łotwa posiada - drewno. To był bardzo ciekawy projekt - operujący w skali całego państwa (drewno miało być spławiane rzeką), w skali miasta (technikum drzewne i warsztaty służyły regeneracji i rozbudowie istniejących w Rydze - jest ich najwięcej w Europie - drewnianych domów) oraz w skali samego półwyspu, łączący przemysł z edukacją oraz z czasem wolnym (tereny składowe były równocześnie parkiem). To był też pierwszy projekt (naszych studentów), który wprost odwoływał się do idei 'cradle to cradle'. Potem był Gdańsk, gdzie Anthony Hobbs projektował 'miasto metaboliczne', Gareth Thyer proponował piracką oczyszczalnie ścieków, a Fiona Petch rozważała budynek jak barykadę. Rok później w Zielonej Górze Madhusha Wijesiri rozważał prospołeczne zaangażowanie kościoła i budynek, który narasta (w raczej pasożytniczej niż symbiotycznej relacji) na centrum handlowym. Przed rokiem w Warszawie projekty dla Ursusa wprost podnosiły już ideę miejskiej reindustrializacji, dla której ramę teoretyczną stanowiła idea ekologii przemysłowej. W tym roku nadszedł chyba czas, by spróbować podsumować nasze kilkuletnie poszukiwania i wykorzystując projekty dla Cieszyna sformułować projekt 'Radykalnego Inkluzywizmu'. Ten projekt ma swój wymiar teoretyczny, ale w wymiarze praktycznym jest poszukiwaniem architektury dobra wspólnego, czyli takiej, która w każdym akcie separacji zawiera również akt łączenia; architektury w której to co prywatne łączy się nierozdzielnie z tym co publiczne.
Chętnie będziemy odwoływać się do Opery w Oslo (ale również do biblioteki w Delft firmy Mecanoo a nawet Landscape Formation 1 Zahy Hadid) jako do budynków, które przeczuwały architekturę dobra wspólnego jaką chcemy tworzyć. Tym co w tych budynkach jest fascynującego, to gest tworzenia dachu, który chroni wnętrze (przestrzeń pół-publiczną, bo to wszystko nie są prywatne budynki), ale który tworzy równocześnie plac / park - przestrzeń publiczną. Takie działanie projektowe chcemy przyjąć jako punkt odbicia dla naszego myślenia o architekturze i je zradykalizować - każda przegroda tworząca przestrzeń prywatną (również prywatnego domu) musi równocześnie tworzyć przestrzeń publiczną. Każdy element infrastruktury, który służy 'egoistycznemu interesowi' budynku musi być wykorzystywany również dla innych (jak w przypadku pirackiej oczyszczalni ścieków Garetha), musi tworzyć dobro wspólne. Ściany budynków stają się 'interfejsami', stają się materializacją granicy / instytucji, mediującej pomiędzy tym co prywatne i tym co wspólne. Synergia i współdziałanie stają się podstawowym prawem. Jak pisałem w poprzedniej notce - budynek staje się 'przyłączem', każdy (również prywatny) budynek, staje się elementem społecznej infrastruktury. Architektura Dobra Wspólnego nie znosi oczywiście kapitalizmu, buduje jednak dla niego alternatywę. Tak jak przejęta przez robotników fabryka Vio.Me i wiele innych alternatywnych ośrodków produkcji w Grecji, Architektura Dobra Wspólnego chce przygotować zmianę, chce już teraz, nie czekając na globalną rewolucję (ale ją antycypując) budować lepszy świat. Po kilku latach poszukiwań, wiemy już (chyba dość dokładnie) gdzie chcemy iść. Na realizację konkretnych budynków przyjdzie nam pewnie jeszcze chwilkę poczekać, ale myślę, że nastąpi to znacznie szybciej niż można by się spodziewać. Ci, którzy wybierają się na naszą konferencję w maju, zobaczą jak wyobrażamy sobie taką architekturę, mam też nadzieję, że wystawa naszych prac pojawi się w Cieszynie.
Czas na nową architekturę nadszedł, chodźcie z nami ją budować!
0 Comments

752. budynek jako terminal ('budynek jako przyłącze?')

4/23/2014

0 Comments

 
W architekturze postmodernizmu najciekawsze - moim zdaniem - jest podjęcie próby podwójnego (a właściwie wielokrotnego) kodowania budynków. Z jednej strony nawiązanie do kultury popularnej, 'ludowej'; z drugiej zaś do wyrafinowanej 'kultury wysokiej'. Podwójne kodowanie jest jednak równocześnie tym, co odkrywa najbardziej wstrętne i niebezpieczne cechy postmodernizmu. Jasna strona postmodernizmu to próba ironicznego inkluzywizmu, inkluzywizmu opartego na pozbawionym uprzedzeń pluralizmie. Dla architektury postmodernistycznej wszystko jest dopuszczalne, architektura postmodernizmu to więcej i więcej, to 'i to i tamto'. Budynki zyskują kolory i ornament, wracają historyczne referencje, pojawiają się odniesienia do kultury popularnej; w mieście z jednej strony pojawia się ambicja Rossiego by obronić autonomiczność budynku, z drugiej jednak budynki zawsze znajdują się w kontekście i to ten kontekst pozwala patrzeć i interpretować je na wiele różnych sposobów. Za manifest postmodernistycznej urbanistyki można chyba uznać 'Collage City'.
Ciemna strona postmodernizmu to po pierwsze pogodzenie się ze światem takim jakim on jest - a więc odrzucenie marzenia o lepszym świecie (co zgodnie z krytyką Habermasa prowadzi na konserwatywne, czy wręcz reakcyjne pozycje polityczne); po drugie elitarne przekonanie o istnieniu sztuki wysokiej (dla elit) oraz popularnej (dla plebsu); po trzecie wreszcie na odrzuceniu architektury która działa w przestrzeni, na rzecz architektury, która komunikuje.
Wróćmy jednak do tego co w postmodernizmie dobre, do pluralizmu i inkluzywizmu.
W pewnym sensie, postmodernizm jest architekturą bardzo miejską - to właśnie miasto pozwala na równoległe istnienie różnych, czasem sprzecznych a wręcz sobie wrogich narracji. W tym samym miejscu - lecz w innym czasie - mogą spotykać się katoliccy fanatycy i antyklerykalni aktywiści, 'niemal' w tym samym miejscu - na różnych piętrach tego samego budynku - mogą mieszkać ludzie, którzy się szczerze nienawidzą. Jeśli modernizm ('Miasto Przemysłowe 1.0') miał obsesje strefowania, rozdzielania, czystości, postmodernizm - przynajmniej w deklaracjach -
akceptował i celebrował różnorodność. Problem jednak w tym, że ta różnorodność była skażona tożsamościową narracją, w efekcie więc dostaliśmy miasto podzielone na malutkie enklawy - 'nieczyste' funkcjonalnie, jednak wyraziste społecznie. Inkluzywne postmodernistyczne miasto nie może istnieć w kapitalizmie, gdzie prawo własności jest największą świętością.
Czy - zanim obalimy/sam się zawali kapitalizm - jesteśmy w stanie pomyśleć inkluzywną, pluralistyczną i nie-reakcyjną architekturę? Inkluzywne i nie-konserwatywne miasto?
'Terminal Architecture' to tytuł książki Martina Powleya z 1998 roku (tytuł który chętnie bym przysposobił nie tylko na potrzeby tej notki), która jest próbą obrony modernizmu po latach postmodernistycznej krytyki. Książka jest zbiorem esejów, ja chciałbym zwrócić uwagę na ostatni - ten którego tytuł stał się tytułem całego zbioru. 'Terminal Architecture' zaczyna się od opowieści o tak zwanych 'hot sites', budynkach, w których znajdują się awaryjne miejsca pracy dla banków, instytucji finansowych czy siedzib korporacji. W przypadku ataku czy katastrofy której może ulec 'oficjalna' siedziba firmy, przenosi ona swoją działalność do owego 'rezerwowego' budynku. Pawley wylicza (a są to wyliczenia z końca XX wieku), że jednodniowa awaria dużego banku kosztuje ponad 100 tysięcy funtów. Konieczność zapewnienia ciągłości funkcjonowania staje się więc oczywista. To jest jednak tylko wstęp, który służy wprowadzeniu do 'Big Shed Architecture', budynków, które już pod koniec XX wieku stawały się dominującym elementem globalnego, sieciowego kapitalizmu. To jest architektura Amazona, Tesco ale również 'prawdziwa' architektura Biblioteki Brytyjskiej. Zamknięte szczelnie monady magazynów czy centrów handlowych wyznaczają puls architektury późnego kapitalizmu.
Picture
The British Library, Boston Spa
To są - jak pisze Pawley - wyrafinowane technicznie, w pełni recyclingowalne budynki. Ich siłą jest z jednej strony perfekcja wykonania (wynikająca z powtarzalności rozwiązań) z drugiej zaś technologiczne zaawansowanie wszystkiego co w nich się znajduje - wszystkich niezbędnych instalacji i urządzeń. Pawley się tymi budynkami zachwyca (podobnie jak na przykład stacjami benzynowymi), z pogardą natomiast mówi o 'architekturze dla historyków sztuki', czyli tej architekturze, którą zachwycają się nie tylko studenci architektury. Zwraca on uwagę na koszt wytworzenie innowacji i porównuje przemysł samochodowy z budownictwem, konkludując, że z uwagi na 'prototypowy' charakter jednostkowych 'dzieł architektury', nie mogą one być prawdziwie (w sensie technologicznym) innowacyjne, co najwyżej mogą się wygiąć w prawo lub lewo, przyodziać się w taki czy inny ornament. Hiper-modernistyczną perspektywę Pawley'a trudno zignorować, jednak budynki, które jego zdaniem wyznaczają przyszłość architektury, są po prostu drugą stroną medalu postmodernistycznej architektury pastiszu, którą tak pogardza. Współczesny kapitalizm przynosi hiper-racjonalną architekturę dla Kapitału oraz nostalgiczną (również gdy wygląda 'futurystycznie') architekturę dla konsumentów.
W kontekście wszystkiego co powyżej napisałem - 'jasnej strony' postmodernizmu, technologicznej innowacyjności 'Big Shed Architecture', ale również w nawiązaniu do poprzedniej notki o prawie do infrastruktury oraz mieście jako prototypie chciałbym pomyśleć budynek jako część infrastruktury, jako przyłącze (wiem, że nie brzmi to najlepiej, ale dajcie mi szansę). Polityczną (czy ideową) ramą takiego myślenia o architekturze (budynku) jest z jednej strony marzenie o inkluzywnym mieście, z drugiej przekonanie o tym, że tylko bardziej efektywny ekonomicznie i społecznie post-kapitalizm może wygrać z kapitalizmem (nie ma więc powrotu do tego co było, low-tech jest regresem i prowadzi donikąd - choć oczywiście jako akt taktycznego wymykania się z mejstrimu może być pożyteczny), z trzeciej strony wciąż zależy mi na - tymczasowej - autonomii budynku, jako miejsca gdzie ma szansę powstać i umocnić się post-kapitalistyczny podmiot.
Budynek w zasadzie nigdy nie jest całkowicie neutralny dla otoczenia (i nie mówię tu tylko o prostym fakcie istnienia, a więc wizualnego wpływu na kontekst). Począwszy od najprostszych budynków użytkowanych przez ludzi, po super wyrafinowane technologicznie budynki w których istnieją niemal tylko maszyny, zawsze mamy do czynienia z przepływem materii i energii. Czy nam się to podoba czy nie, budynki są też częścią natury - coś na nich rośnie, używają ich często zwierzęta, nagrzewają się oraz zacieniają fragmenty terenu. Budynki emitują ciepło, produkują odpady, kanalizują wodę opadową. Budynek istnieje w dwu wymiarach - wewnętrznie, będąc rodzajem 'black box', oraz zewnętrznie, poprzez interakcję z otoczeniem. To co dzieje się wewnątrz, może nie mieć (niemal) żadnego związku z tym, co dzieje się na powierzchni. Albo raczej -  na zewnątrz wydostają się jedynie efekty wewnętrznych procesów. Budynek wciąż ma więc swoją autonomię, owe efekty wewnętrznych procesów nie manifestują się bowiem bezpośrednio, lecz są efektem serii translacji. Błędem współczesnej architektury, jest niemal zupełne ignorowanie możliwości, jakie stwarzają 'aktywności życiowe' budynku.
Fenomen inkluzywności
budynku czy miasta, polega na tym, że mamy tu do czynienia z pewną 'strefą wpięcia', która nie stara się zmieniać swoich użytkowników. Jedyne czego wymaga, to umiejętność przyłączania się, czyli wytworzenia rodzaju uniwersalnego interfejsu. W totalizujących narracjach politycznych mamy zazwyczaj do czynienia z próbą ujednolicenia fragmentów tak, by tworzyły całość. W mieście całość tworzą różnorodne, czasem sobie zupełnie obce, a czasem wręcz wrogie fragmenty. I jak pisałem powyżej - jeśli w polityce mamy problem z antagonizmem, w mieście czy w architekturze prosta manipulacja przestrzenią lub czasem użytkowania przestrzeni antagonizm pozbawia znaczenia. Budynek wielokondygnacyjny nie jest tylko próbą wielokrotnej kapitalizacji wartości działki, lecz jest (może być) udaną próbą ominięcia nieprzezwyciężalnego wydawać by się mogło roszczenia wielu ludzi do tej samej przestrzeni. Jeśli więc mówię o budynku-przyłączu, mam na myśli możliwość użytkowania budynku na różne sposoby, przez różnych użytkowników (ludzi i nie tylko).
Picture
Jaimie-Lynne Li How Cheong & Adam Adamopoulos: "otwarta fabryka". Projekt dla Cieszyna (prace trwają)
Picture
Lucas Ward: "fabryka - edukacja - eksperyment". Projekt dla Cieszyna (prace trwają).
Tak jak w przypadku ekologii przemysłowej mamy do czynienia z domykaniem procesów technologicznych i wykorzystywaniem odpadów jako surowców, tak też w architekturze możemy myśleć o budynkach, które robią znacznie więcej, niż tylko stoją i zawierają jakąś funkcję. Budynek staje się więc czymś znacznie więcej niż tylko postmodernistyczną grą z komunikatem, czymś znacznie więcej niż pojemnikiem na funkcje i technologie. Staje się strefą wpięcia, pozwalającą na technologiczne, społeczne i polityczne eksperymenty. Staje się uniwersalnym gniazdem (nie ma powodu, by nie było ono masowo produkowane i powtarzalne) pozwalającym na tworzenie prototypowych odgałęzień. Nie twierdzę, że architektura może przynieść społeczną i polityczną zmianę, wciąż jednak (a może nawet dziś bardziej niż wczoraj) wierzę, że może jej pomóc się narodzić i okrzepnąć.
0 Comments

751. czy można dziś zbudować post-kapitalizm? (na przykład w Warszawie)

4/18/2014

9 Comments

 
“W walce o zdobycie władzy, jedyną bronią proletariatu jest organizacja"  Włodzimierz Lenin
"W rzeczywistości Lenin twierdzi, że pytanie o organizacje jest mniej ważne, niż te dotyczące programu i taktyki" Antonio Negri

Thomas Pikkety w najważniejszej (jak twierdzą niektórzy) książce ekonomicznej ostatnich lat argumentuje za wprowadzeniem globalnych podatków od dochodów oraz od bogactwa - dla ludzi których dochody przekraczają pięćset tysięcy dolarów rocznie, a majątek przekracza milion dolarów. Podatek od dochodu powinien - jego zdaniem - wynosić ponad 80%, a podatek od bogactwa (w zależności od wielkości tego bogactwa) 1% lub 2%. Pamiętam, jak kiedyś dawno na swoim starym blogu argumentowałem za podatkami w wysokości 90% i jak większość to strasznie oburzało. Z etycznej i społecznej perspektywy, pomysł Pikkety'ego jest jednak oczywiście słuszny, Pikkety dowodzi również jego niezbędności dla prawidłowego funkcjonowania gospodarki - i ja mu wierzę. Problem polega jednak, z czego wszyscy zdają sobie sprawę - na niemożliwości wprowadzenie takich rozwiązań w skali globalnej. Wracamy więc do starego pytania - czy możliwy jest nie-neoliberalizm (pozostańmy na razie w takiej negatywnej formule, zamiast używać strasznych słów takich jak 'socjalizm' czy - bogini broń - 'komunizm') w jednym państwie? A nawet (w świetle zbliżających się wyborów samorządowych w Polsce) w jednym mieście? Czy Joanna Erbel, gdy zostanie prezydentką Warszawy, będzie mogła rzeczywiście coś zmienić, czy - jak argumentują niektórzy nasi przyjaciele z radykalnej lewicy - będzie ubezwłasnowolniona globalnym systemem, który nie pozwala na żadne eksperymenty? To, że wszyscy jesteśmy przez wielki kapitał szantażowani jest oczywiste - 'bądźcie grzeczni, bo pójdziemy sobie gdzie indziej', pytanie brzmi - czy ten szantaż musi być skuteczny?
Na poziomie państwa najprawdopodobniej nie - przykład Chin (przy wszystkich oczywistych zastrzeżeniach) pokazuje, że zamiast się zadłużać (co zrobiła na przykład PRL), można pozwolić kapitałowi działać na własnym terytorium, trzymając jednak 'palec na cynglu'. Chiny w każdej chwili mogą znacjonalizować wszystko co się w Chinach znajduje, a niewymienialność Juana daje temu państwu trochę łagodniejsze narzędzie by nie dać się globalnemu kapitałowi (tak do końca) szantażować. Przykład chiński jest o tyle ważny, że pokazuje - mimo wszystko - ważność polityki i jej dominację nad ekonomią. To polityka i państwo tworzą warunki, w jakich działa gospodarka. Jak pisał Polanyi: "Droga do wolnego rynku została otwarta i utrzymywana przez olbrzymi wzrost i ciągłe zaangażowanie centralnie zarządzanego i kontrolowanego interwencjonizmu". Nawet działania rządu Orbana na Węgrzech również - przy pełnej świadomości, że usiłuje on budować 'narodowy neoliberalizm', na dodatek najwyraźniej pod protektoratem rosyjskich oligarchów, nie jest to więc model którego byłbym zwolennikiem - pokazują
częściową skuteczność tego typu działań.
Tu dygresja - pieniądze dają władzę. To jest oczywiste i fakt, że nawet w 'ojczyźnie światowej demokracji", możemy raczej mówić o rządach oligarchii, niż o prawdziwej demokracji, tylko ten fakt potwierdza. Jednakże, ta zależność nie jest wcale bezpośrednia - szczególnie w dzisiejszym globalnym świecie, łatwo możemy sobie wyobrazić model, w którym bogacze tego świata zostają 'zaduszeni', bo 99% zaczyna funkcjonować w sieci wymiany produktów i usług tworzonych etycznie i z poszanowaniem praw i zysków pracowników - czyli w rodzaju światowej eko-spółdzielni. Wszystkie pieniądze w bankach świata są bezużyteczne, jeśli nie można ich użyć. Sednem neoliberalizmu, jest zniesienie wszelkich zabezpieczeń przez swobodnym przepływem globalnego kapitału - po to, byśmy nie mogli się ukryć na chronionym terytorium, w przepisie broniącym standardu życia czy poszanowanie kulturowych wartości. Dlatego najpierw ACTA a dziś TTIP są tak groźne. Dlatego marzący o 'prawdziwym kapitalizmie' wyznawcy i wyborcy Krula są typowymi 'pożytecznymi głupcami', którzy sami budują sobie drogę do niewoli.
Czy można więc z kapitałem wygrać?
Czy istnieje jakakolwiek szansa, by oprzeć się temu szantażowi globalnego kapitalizmu na poziomie miasta?
W najnowszym numerze Environment and Planning D: Society and Space jest zamieszczony bardzo interesujący artykuł 'The right to infrastructure: a prototype for open source urbanism'. Kilka wątków tego tekstu wydaje mi się interesujących w kontekście tej notki. Po pierwsze,
Alberto Corsin Jimenez używa pojęcia 'prototyp', które można przecież przyjąć do opisu miasta jako takiego. Pisałem o tym w 'Miasto jako idea polityczna', ale nie jest to żadna wiedza tajemna - miasto jest zawsze niedokończonym projektem, zawsze jest w wersji beta. Miasto jako prototyp z jednej więc strony wprowadza ciągłe poczucie niepewności (co znów nie jest niczym niezwykłym), z drugiej znosi z autorki/autorek 'projektu' częściową odpowiedzialność. "Nie działa? Wciąż przecież jesteśmy w fazie testów...". Jimenez tworzy bardzo interesującą teoretyczną konstrukcję, pisząc, że prototyp to "więcej niż wiele, ale mniej niż jedno" - tworzony jest bowiem przez wszystkich, którzy chcą, a co ważniejsze prototyp może otwiera wciąż nowe ścieżki rozwoju ("więcej niż wiele"), lecz nigdy nie staje się skończonym produktem ('beta wersja' - "mniej niż jedno"). Ta otwartość prototypu wiąże się z operowaniem w swego rodzaju 'szarej strefie' - na poziomie miasta czy dzielnicy mamy do czynienia z działaniami, które albo są wprost nielegalne, lecz są tolerowane przez władze (Jimenez wspomina o powstających w Madrycie ogrodach organizowanych i zarządzanych wspólnie - co jest w tym mieście nielegalne), albo istnieją na pograniczu legalności - jak wiele skłotów czy efemerycznych interwencji miejskich. Jakiekolwiek eksperymentowanie odbywa się właśnie w tej epistemologicznej szarej strefie - musimy zakładać nieoczekiwany wynik, by rzeczywiście móc mówić o eksperymencie. Mechanizm tworzenia strefy eksperymentu opiera się więc na 'naturalnej' wolności, którą posiadają miejscy aktorzy (zarówno pojedynczy ludzie jak i organizacje) oraz na powstawaniu swego rodzaju 'błony ochronnej' (czyli zaproponowanej w 'Dziurach..." granicy/instytucji), która wyłącza - do pewnego stopnia i na jakiś czas - dane terytorium czy dane działania - z tego co legalne, przewidywalne i 'normalne'. Stworzenie enklawy nie jest jednak wystarczającą przesłanką by można było mówić o rzeczywiście istniejącym polu eksperymentu.
Można zadać pytanie - jaka jest różnica pomiędzy Majdanem a Occupy? Dlaczego Tahrir Square obalił (przynajmniej na chwilę) tyranię, a miliony oburzonych na ulicach i placach Hiszpanii - nie? Myślę (i wiem, że to straszne uproszczenie), że istniały dwie podstawowe różnice - Majdan i Tahrir miały (wypracowały) klarowny przekaz i polityczny cel - obalić tyrana. Ten 'liberalno demokratyczny' cel znacznie łatwiej powoduje rezonans mediów niż cel, który podważałby fundamenty naszego liberalno-demokratycznego świata, cel, którego bali się sformułować sami protestujący. Drugą różnicą jest kontekst - słabość lub siła 'wroga'. Mubarak czy Janukowycz byli słabi - neoliberalny kapitalizm ma się wciąż bardzo dobrze. Istnieje jeszcze jeden powód - związany częściowo z dwoma wymienionymi - strach przed organizacją, mit 'kłącza' czy 'emergencji'. Jak słusznie pisze Moises Naim: "W ostatnich latach byliśmy świadkami ulicznych demonstracji, organizowanych bez planu co ma się stać potem i w jaki sposób włączyć protestujących w procesy polityczne. Jest to najnowszy przykład iluzji, że może istnieć demokracja bez partii politycznych." Oczywiście doceniam ambicje tworzenia 'nowych' struktur demokratycznych, ale jak na razie, jedynie Syriza podjęła ryzyko, by to rzeczywiście zrobić i włączyć się w istniejące pole demokratycznej polityki.
Owo podjęcie ryzyka tworzenia i wypróbowania 'wersji beta', prototypu, 'Partyzanta' czy 'Przestrzeni Taubesa", tego punktu w którym styka się to co regularne z tym co 'wolne', dzikie, nieujarzmione, jest najważniejszym obecnie programem politycznym, jest wyzwaniem i szansą zbudowania 'przestrzeni eksperymentu', która będzie budowała po-kapitalistyczną rzeczywistość. Tak jak w Lublinie, tworząc Autonomiczne Centrum Społeczne Cicha4 jedna osoba wzięła na siebie ryzyko stania się taką 'granicą/instytucją', tak w każdym mieście w którym będzie rządzić lewica muszą powstawać granice/instytucje otwierające i wspomagające 'przestrzenie eksperymentu', przestrzenie wolności. Prawdziwym sensem każdej władzy jest sprawczość, jest "władza do...", a nie "władza nad...", jest wspieranie emancypacji i wolności. Prawdziwa, 'doskonała' (w sensie etycznym) władza to taka, która się sama znosi. Nigdy jednak nie zniesie się do końca, zawsze pozostaje owa przestrzeń pomiędzy tym co już znane i oswojone a tym co dzikie, nieznane i wolne. Granica/instytucja jest ulokowana właśnie w tym miejscu. Ulokowana jest tam by chronić wolność przed zakusami kapitału (i autorytarnej władzy z kapitałem związanej), ale również by wolność wspierać i inicjować. Lewicowe (czy po prostu nie-neoliberalne) władze miasta działać więc muszą przynajmniej w dwu skalach (które w rzeczywistości rozszczepiają się na wiele) - w skali miasta jako podmiotu polityczno-gospodarczego, oraz w skali 'aktywności kapilarnych' - lokalnych inicjatyw w skali dzielnicy czy pojedynczego budynku.
Szantażowi kapitału można się opierać, można chronić i rozbudowywać przestrzenie, które będą mu się wymykać, które będą tworzyć sieci zależności budujące lepszy świat. Ten lepszy świat (przynajmniej trochę lepszy), zachowujący - przynajmniej częściową - niezależność od globalnego kapitału można (i trzeba!) budować w skali miasta. Dlatego o władzę w mieście warto walczyć, dlatego w Warszawie warto głosować na Joannę.
9 Comments

750. wyjść poza kapitalizm, ale którędy?

4/10/2014

0 Comments

 
Najnowszy numer Praktyki Teoretycznej jest (przynajmniej częściowo) efektem konferencji 'Po Kapitalizmie', która odbyła się w zeszłym roku w krakowskim Bunkrze Sztuki. Numer zawiera (jak zwykle) sporo świetnych tekstów, ja chciałbym jednak skupić się na edytorialu, który można chyba traktować nie tylko jako wprowadzenie do tego konkretnego wydania PT, ale jako rodzaj ideologicznego manifestu redakcji. Tu (niestety) muszę użyć dłuższego cytatu, jest on jednak kluczowy by zrozumieć ambicje PT oraz fundamentalny problem, jaki mam z tą perspektywą:
"Przyjęcie takiej antyhumanistycznej postawy pozwala zauważyć, że walka prowadzona przeciw władzy kapitału nad pracą, przeciw politycznej opresji, przeciw wszelkim formom nierówności i wykluczenia, zawsze wiązała się z ryzykiem bycia zepchniętym w obręb tego, co nieludzkie, niecywilizowane czy nierozumne. Ludzka Czerń, dziki tłum, rozhisteryzowane kobiety, tępi mieszkańcy terytoriów kolonizowanych, roszczeniowi robole, bezmyślne zwierzęta: oto repertuar narzędzi „krytycznych”, od wieków używanych do depolityzacji i pacyfikacji sił podważających oczywistość władzy, jaką kapitał chce roztaczać nad wszystkim, co rzeczywiste. Mamy nadzieję, że w poniższym numerze przynajmniej częściowo udało nam się naszkicować pole, w którym mógłby się spełnić najczarniejszy koszmar kapitału – powrót tego, co starał się on raz na zawsze wygnać poza obręb widoczności, powrót kosmatej wielości, dla której granice wyznaczają już tylko jej własne pragnienia."
Z jednej strony oczywiście zgoda - mechanizm wykluczania stosowany przez kapitał* polega na wypychaniu przeciwnika poza granice racjonalnej, 'cywilizowanej' sfery polityki i społecznych interakcji. Ów 'dziki tłum', 'rozhisteryzowane kobiety' czy 'roszczeniowi robole' to język, którym System pozbawia swych przeciwników prawa do istnienia jako politycznych aktorów. Czym jednak jest przyjęcie perspektywy "kosmatej wielości, dla której granice wyznaczają już tylko jej własne pragnienia"? Czym jest odrzucenie nowoczesności na rzecz 'alternowoczesności'? Co konkretnie należy rozumieć przez: "Po kapitalizmie wyznacza zatem immanentny ontologiczny horyzont każdej toczonej przeciwko kapitalizmowi walki, nie jest żadną nieskończenie odsuwaną w czasie obietnicą, ale faktycznym oporem, zawsze wcześniejszym od próbującej go ujarzmić przemocy władzy"? Tu warto posłużyć się cytatem z innego tekstu z tego numeru PT, z (mocno krytycznej) recenzji książki Jodi Dean 'The Communist Horizon' autorstwa Bartosza Ślosarskiego:
"Ceną za zabezpieczenia socjalne i poprawę warunków pracy w dwudziestym wieku było zasklepienie w ramach organizacji parlamentarnych (partie socjaldemokratyczne, komunistyczne) oraz organizacji związkowych, które broniły partykularnych interesów danego sektora pracy. Nowe ruchy społeczne zakwestionowały porozumienie między kapitałem a zinstytucjonalizowanym ruchem robotniczym. Celem nie była emancypacja – włączenie grup wykluczonych w kapitalistyczne struktury, lecz walka przeciwko ustalonemu reżimowi pracy i czasu wolnego, które były legitymizowane przez dwie powyższe formy reprezentacji. Odpowiedzią kapitału był elastyczny model pracy oraz powołanie do życia państwa neoliberalnego, które nawet jeśli nie dokonywało jego całkowitej prywatyzacji, to wprowadziło logikę rynkową do sektora publicznego."
Ten cytat jasno pokazuje jakie efekty w walce klasowej przynosi odrzucenie instytucji i hierarchii na rzecz "kosmatej wielości, której granice wyznaczają jej własne pragnienia". Jak napisałem powyżej - całkowicie zgadzam się z diagnozą narzędzi jakich używa System przeciwko swoim wrogom, obawiam się jednak, że przyjęcie takiej 'bez-rozumnej', 'nie-ludzkiej' perspektywy zaprowadzi ruch anty-kapitalistyczny w otchłań, z której nie wyłoni się Lepszy Świat, tylko świat dużo dużo gorszy.
Oczywiście rozumiem niechęć do hierarchii i instytucji, wynikający (przynajmniej w pewnej części) ze strachu przed powtórzeniem tragedii 'komunizmu 1.0' i reprodukcji autorytarnej opresji państwowego kapitalizmu przebranej za 'realnie istniejący socjalizm', problem polega jednak na tym, że hierarchie i instytucje są wytworem ludzkiej kultury i cywilizacji. Próba ich odrzucenia jest w istocie zakwestionowaniem _całej_ ludzkiej historii, jest uznaniem, że Fukuyama miał rację i że doszliśmy do końca _tej wersji_ historii, do punktu z którego nie ma już ucieczki, jedynym co nam pozostaje jest odrzucenie wszystkiego co do tego punktu doprowadziło i - rozpoczęcie od nowa.
Być może rzeczywiście nadciąga katastrofa, która cofnie ludzkość do jakiegoś hipotetycznego 'punktu zero' i być może rzeczywiście nie ma innego wyjścia. Póki jednak tli się nadzieja na drobną korektę, która spowoduje całkowitą zmianę rzeczywistości, będę się jej trzymał. Świat po kapitalizmie o jakim marzę jest być może światem 'kosmatej wielości', wielości która ma jednak przód i tył, górę i dół. Wielości, która chodzi w różnych kierunkach i często 'do góry nogami', są w niej jednak wciąż zmieniające się hierarchie, jest nie tylko ciało ale i organy. Nie trzeba - a wręcz nie wolno nam - cofać się do 'punktu zero'. Musimy wciąż iść do przodu, budując inkluzywny, nowoczesny świat, świat w którym wciąż zmieniają się hierarchie, wciąż nadbudowują się nowe warstwy relacji, nowe warstwy prawdy. Przyjmowanie perspektywy, jaką narzuca nam wróg, samo-definiowanie się jako 'dziki tłum' jest szkodliwe i niebezpieczne. To kapitalizm jest dziki, to kapitalizm jest bezrozumny i roszczeniowy, to kapitalizm jest stanem natury. Droga poza kapitalizm, którą chcę iść wiedzie w górę i w przód. Wiedzie przez i poprzez (granice)instytucje
____
* wolę posługiwać się - również bardzo kulawym - określeniem 'system' zamiast 'kapitał', z mojej - niemarksistowskiej - perspektywy 'kapitał' jest tylko częścią (bardzo istotną, ale częścią) problemu.
Mogę sobie łatwo wyobrazić kapitał jako skumulowaną moc czynienia dobra.
0 Comments

    Archives

    November 2022
    July 2021
    June 2021
    March 2021
    February 2021
    November 2018
    May 2018
    December 2017
    November 2017
    October 2017
    August 2017
    March 2017
    January 2017
    December 2016
    November 2016
    October 2016
    September 2016
    August 2016
    July 2016
    June 2016
    May 2016
    April 2016
    March 2016
    February 2016
    January 2016
    December 2015
    October 2015
    September 2015
    August 2015
    July 2015
    June 2015
    May 2015
    April 2015
    March 2015
    February 2015
    January 2015
    December 2014
    November 2014
    October 2014
    September 2014
    August 2014
    July 2014
    June 2014
    April 2014
    March 2014
    February 2014
    January 2014
    December 2013
    November 2013
    October 2013
    September 2013
    August 2013
    July 2013

    Categories

    All
    Marginalia
    Wyprodukować Rewolucję

    RSS Feed

Proudly powered by Weebly