contact me:
KRZYSZTOF NAWRATEK
  • Home
  • about
  • blog
  • TEXTS/RECORDINGS

825. o Brexicie którego nie było

6/25/2016

0 Comments

 
Trochę opadły emocję, więc spróbuję podsumować to co nerwowo i chaotycznie wrzucałem i komentowałem na fb.
Jak pisałem już w czasie trwania kampanii przed referendum - obóz Leave nie miał żadnej strategii, żadnego pomysłu jak ów Brexit miałby wyglądać. Mówił to zresztą otwartym tekstem Nigel Farage. David Cameron ogłaszając referendum też wcale nie miał wyjścia z EU na uwadze - chodziło mu jedynie o wewnętrzne rozgrywki w partii oraz spacyfikowanie UKIP.
Gdy Brytyjczycy zagłosowali za wyjściem z Unii zarówno zwolennicy pozostania jak i w miarę rozgarnięci liderzy Leave.eu wpadli w panikę. Cameron zrezygnował ze stanowiska premiera, zostawiając następnemu (prawdopodobnie Borysowi Johnsonowi) decyzję o oficjalnym ogłoszeniu wyjścia z EU. Borys mu za tę decyzję podziękował. W ciągu ostatnich godzin media donoszą o panice lub wątpliwościach tych, którzy głosowali za wyjściem. Ba, nawet skrajnie prawicowy The Daily Mail opublikował wyjaśnienia co w praktyce oznacza wyjście z Unii, co spowodowało paniczne reakcje jego czytelników. Pomijam tu takie drobiazgi jak spadek wartości funta (który spowodował, że Wielka Brytania nie jest już piątą gospodarką świata, wyprzedzona - co ważne - przez Francję) czy spadki na giełdach.
Moje 'proroctwo' wygłaszane przed referendum brzmiało - Brytyjczycy zagłosują za Brexitem, ale z EU w rzeczywistości nie wyjdą. Dziś zaryzykuję podtrzymanie drugiej części tej opinii.
Wyjście z EU jest dla UK niewyobrażalnie kosztowne. Lata negocjacji zarówno z EU jak i z innymi państwami świata to z jednej strony niewiarygodne koszty administracyjne, z drugiej lata niepewności, które oznaczają wstrzymanie się z podpisywaniem umów, z inwestycjami. Do tej niepewności dochodzi zbuntowana Szkocja i Północna Irlandia, wściekły Londyn i młodzież (która w przeważającej większości głosowała za pozostaniem w EU). To nie EU jest zagrożeniem dla UK, to globalne rynki, które rzucą się na słabą brytyjską gospodarkę jak na padlinę - przypomnę nieśmiało, że 10% brytyjskiej gospodarki to banki i usługi finansowe (City) - które będą teraz bawiły się Wielką Brytanią jak koty zdychającym wróblem.
Widzę więc trzy możliwe scenariusze.
Pierwszy taki, że do ogłoszenia oficjalnego zamiaru wyjścia z EU nie dojdzie - nowy rząd ogłosi, że się do tego bardzo poważnie należy przygotować i te przygotowania potrwają do kolejnych wyborów. To jest scenariusz mało prawdopodobny, bo podtrzymujący niepewność a więc kosztowny.
Drugi scenariusz zakłada, że decyzja o wyjściu zostanie ogłoszona w październiku (lub trochę wcześniej), przy równoczesnym zapewnieniu, że UK pozostanie we wspólnym rynku. To wydaje mi się najbardziej prawdopodobne - uwzględnia bowiem 'głos ludu' (pytanie referendalne dotyczyło EU a nie EEA), pozwala więc przynajmniej częściowo zneutralizować UKIP i - co najważniejsze - uspokaja rynki. Z punktu widzenia EU to również idealne rozwiązanie - UK traci wszelkie przywileje (rabat i prawo głosu), nie osłaniając jednak gospodarczo Unii.
Trzeci scenariusz wydaje się również dość nieprawdopodobny, zakłada bowiem formalne ogłoszenie, że wyjście z EU jest zbyt kosztowne i niebezpieczne dla państwa. Mogłaby (?) taką interwencję przeprowadzić królowa. Wariantem tego scenariusza jest drugie referendum (pod wnioskiem o nie podpisało się już ponad dwa miliony Brytyjczyków).
I jeszcze jedna uwaga do wariantu drugiego - w interesie EU, szczególnie Francji, ale też Niemiec, Holandii i Włoch, jest przeciąganie momentu rozpoczęcia negocjacji (wbrew temu, co oficjalnie głoszą politycy), chodzi bowiem o to, by Wielką Brytanie jednak trochę ukarać i osłabić - niepodpisane umowy przez UK będą podpisane przez pozostałe państwa Unii. Nie można jednak poobijać Wielkiej Brytanii za bardzo, bo ucierpi na tym cała wspólnota.
Jeśli więc miałbym postawić jakieś pieniądze na któryś ze scenariuszy, to zaryzykowałbym taki, w którym nic się dramatycznego w relacjach UK i EU nie zmieni.
Demokracja demokracją, ale porządek musi być.

0 Comments

824. polityka poza prawdą (dziś każdy z nas jest Januszem)

6/24/2016

0 Comments

 
Po angielsku brzmi to znacznie lepiej: "post-truth politics". Polityka, która jest przedstawieniem, która odwołuje się do najprostszych emocji, do obsesji i wiary (w spiski). Więcej tu ma do powiedzenia psychoanaliza niż marksistowskie dywagacje. Ciekawe, że wielu głosujących za wyjściem z EU twierdziło, że głosuje przeciwko neoliberalnym cięciom, inni jednak (i nie było ich wcale mało) dodawali, że bieda to wynik inwazji imigrantów. I by nie było tu wątpliwości - gdy mówią 'imigranci', mają na myśli przede wszystkim Polaków. Pracując na uniwersytecie mam spore szanse tego nie poczuć - dziś moi koledzy z pracy przepraszali mnie i oferowali pomoc w emigracji do (niewykluczone że wkrótce niepodległej) Szkocji. Studenci wyrażali współczucie (to szczególnie wzruszające, gdy lituje się nad moją sytuacją studentka z Sudanu), student z Malezji (była brytyjska kolonia) współczuł, ale równocześnie cieszył się, że Brytyjczycy dostaną lekcję na jaką sobie zasłużyli. Nie wszyscy Polacy (Rumunii, Bułgarzy, Litwini...) mają jednak taką sytuację - w poczuciu solidarności dziś jestem więc Januszem, jak moi łysi ziomkowie w dresach.
Kampania jaką prowadziła skrajna prawica (w Sheffield jeździł samochód UKIP, który przez megafon wzywał do zrzucenia jarzma niemieckiej okupacji) była przez lata przygotowywana przez prawicowe tabloidy, przez polityków głównego nurtu. Zabójstwo Jo Cox (o którym pisałem w poprzedniej notce) obawiam się jest zapowiedzią tego co nadchodzi (nie tylko ja się tego obawiam). Wygrana zwolenników Brexitu przestraszyła jednak nie tylko liberałów i imigrantów - przestraszyła również liderów obozu Leave. Nie tak to miało wyglądać! Planowali zbliżyć się do 50% by osłabić Camerona w Partii Konserwatywnej oraz by przygotować szturm na parlament UKIPu w 2020 - wygrana nie była ich celem. Dziś rano, gdy Cameron zapowiedział, że nie ogłosi formalnie zamiaru wyjścia z EU zostało to przyjęte z pełnym poparciem przez liderów Torysowskiej prawicy. Trudno się dziwić - wyjście z Unii to logistyczno-gospodarczo-polityczno-dyplomatyczny koszmar (jak mówił prof. MIchael Dougan - Wielka Brytania będzie musiała równocześnie negocjować ponad 60 międzynarodowych umów handlowych). Nikt nie ma bladego pojęcia jak ów Brexit miałby wyglądać.
Przeciwko Brexitowi nawoływali wszyscy brytyjscy Nobliści, rektorzy wszystkich Brytyjskich uniwersytetów, rzesze ekspertów i naukowców. Nikt tego nie chciał słuchać - polityka poza prawdą jest głęboko zakorzeniona w brytyjskim antyintelektualizmie.
Większość liberałów (demokratów, socjaldemokratów) uważa, że demos się wypowiedział i należy uszanować jego głos. To jest narracja, która mnie zupełnie nie przekonuje - a co jeśli demos uzna, że należy rozstrzelać wszystkich krótkowidzów z polskim paszportem? Traktowanie demokracji jako bożka wydaje mi się nie tylko niebezpieczne ale też przeraźliwie głupie. Demokracja, jako akt głosowania, może być (jest) tak samo opresyjna jako kaprys tyrana. Ze świadomości tego zagrożenia pochodzi idea demokratycznego państwa prawa. Instytucje wzajemnie się blokują, regulacje wymuszają powolne negocjacje. To przeszkadza Brexitowcom tak jak i przeszkadza Kaczyńskiemu (na półce leży Dyktatura Schmitta, chyba przesunęła się właśnie na liście książek do przeczytania). Cywilizacja jest skomplikowana. Postęp następuje przez budowanie wiązań i koalicji - administracja, prawo, instytucje nie są problemem, są dowodem na postęp, są jego esencją (oczywiście mogą się wynaturzać, mogą ulegać degeneracji). Neoliberalny kapitalizm nie rozmontowuje korporacji - rozmontowuje mechanizmy obrony przed nimi.
Przyszłość Wielkiej Brytanii wydaje się przesądzona - choć po nocnym spadku wartości funt trochę odrobił straty, nadchodzące miesiące i lata niepewności spowodują kryzys (za który oczywiście będą obwiniani Polacy i inni imigranci), który powoli będzie rozkładał resztki brytyjskiej państwowości. Szkocja najprawdopodobniej spróbuje wyrwać się na niepodległość i wrócić do EU (i jest spora szansa że jej się uda), Północną Irlandię czekają czasy niepewności i - być może - powrotu przemocy. Ciekawie rysuje się przyszłość Londynu, który w (w niektórych dzielnicach w przygniatającej większości) opowiedział się za pozostaniem w EU. Ciekawy jest też generacyjny rozziew - młodzież gremialnie zagłosowała za Unią.
Co stanie się z samą EU jest niemniej ciekawe. Wbrew głosom o jej rychłym rozpadzie, myślę że nastąpi proces konsolidacji. Brytyjczycy byli widziani przez Francuzów (i do pewnego stopnia również Niemców) jako psuje, po ich odejściu (które może wzmocnić centrum finansowe we Frankfurcie (Morgan Stanley już zapowiedział przenosiny 2000 pracowników do Frankfurtu i Dublina) odnowiony zostanie chadecki i konserwatywny projekt europejski (pod wodzą cesarzowej Merkel oraz powracającego do władzy Sarkozego), z elementami pseudo-socjaldemokratycznej troski społecznej. Napływ imigrantów zostanie brutalnie zatrzymany ('Fortress Europe'). Podział na centrum i peryferie (w tym Polskę - przy okazji, jakże żałośnie w kontekście Brexitu wyglądają polskie pomysły na budowanie sojuszu z UK) zostanie umocniony (jak się nie podoba, to wypad). Europa dziś ma do wyboru albo stanowczość albo zagładę - myślę, że europejscy politycy mają znacznie mniejsze skłonności samobójcze niż nieszczęsny nieudacznik Cameron.

0 Comments

823. skapywanie nienawiści

6/20/2016

0 Comments

 
Tytuł to oczywiście kalka 'trickle down hatred', określenia używanego dziś coraz częściej, opisującego mechanizm, który 'ludowa mądrość' zdefiniowała jako "ryba psuje się od głowy" (bardziej naukowo ten mechanizm opisuje na przykład Diane J. Chandler w tekście The Perfect Storm of Leaders’ Unethical Behavior: A Conceptual Framework). Skapywanie nienawiści to po prostu używanie języka nienawiści i pogardy przez ludzi / instytucje będące (z różnych przyczyn) w pozycji siły. Najlepszym przykładem jest dziś Donald Trump, który obraził już chyba wszystkie mniejszości (oraz jedną większość - kobiety) w USA, świetnym przykładem jest David Cameron, który oskarżał obecnego burmistrza Londynu (a wcześniej nowego lidera Partii Pracy) o bycie przyjacielem terrorystów, jednym z najbardziej obrzydliwych przykładów jest działalność brytyjskiego tabloidu The Daily Mail (który ma w swojej historii wspieranie III Rzeszy) i przewodniczącego Partii Niepodległości UK, Nigela Farage. Ekstremalnym przykładem efektów działania mechanizmu skapywania nienawiści jest zabójstwo Jo Cox, parlamentarzystki brytyjskiej Partii Pracy, która działała na rzecz uchodźców - poziom agresji w debacie publicznej wzrósł do takiego stopnia, że w końcu ktoś - prawicowy ekstremista o zdiagnozowanych problemach psychicznych - przeniósł nienawiść ze sfery słów do czynów. Podobnie było w przypadku masakry w Orlando - aktu terroru wymierzonego w społeczność LGBT.
Znaczącym jest, że w obu przypadkach ci, którzy za używanie mechanizmu skapywania nienawiści są odpowiedzialni, usiłują te tragiczne wydarzenia wykorzystać by sam mechanizm wzmocnić. W przypadku Orlando opis mordercy skupia się na jego etniczności, a nie na otoczeniu kulturowym, które pozwoliło mu pielęgnować nienawiść i zamiłowanie do przemocy (mówiąc wprost - pojawia się tu narracja rasistowska - fakt, że rodzice mordercy pochodzili z Afganistanu jest ważniejszy niż to, że wychował  się on w Ameryce), z drugiej strony opis ofiar stara się pomniejszyć znaczenie faktu, że był to atak na klub LGBT (nie jestem kompetentny by się na ten temat z pozycji eksperta wypowiadać, wielu przedstawicieli środowisk LGBT, również moi znajomi/znajome zwracają uwagę na niemal 'sakralny' charakter takich klubów. Wbrew więc narracji mówiącej, że był to atak na ludzi, którzy "chcieli się dobrze bawić", bliższa byłaby narracja porównująca klub LGBT do szpitala czy świątyni).
Podobnie w przypadku Jo Cox, prawicowe media skupiają się mentalnych zaburzeniach sprawcy, podkreślając jego osobność / wyjątkowość równocześnie starając się umniejszyć znaczenie spraw, którymi brytyjska parlamentarzystka się zajmowała.

Mechanizm skapywania nienawiści jest oczywiście bardzo mocno rozwinięty w Polsce - to nie przypadek, że mąż Jo Cox pisząc o tym, jak politycy kompletnie nie radzą sobie z populistyczną narracją antyimigracyjną posłużył się przykładem Polski, jako kraju w którym uchodźców i imigrantów jest jak na lekarstwo (jak pisze "...urzędnik imigracyjny prawdopodobnie pamięta nazwiska wszystkich aplikantów...") a równocześnie jest to jeden z głównych tematów debaty publicznej. Słowa, które dziś w przestrzeni publicznej w Polsce padają, byłyby nie do zaakceptowania jeszcze 15-20 lat temu (w 1999 roku minister Kapera został odwołany za słowa o 'białej rasie'). I nie ma co ukrywać - za skapywanie nienawiści w Polsce odpowiada w zasadzie cała polska klasa polityczna - oczywiście PiS i Jarosław Kaczyński mają tu szczególnie miejsce, ale bez udziału Gazety Wyborczej i innych 'mediów liberalnych', bez 'występów' Palikota i tekstów Adama Michnika taki poziom nienawiści byłby jednak chyba nieosiągalny.
Emocje i słowa mają konsekwencje. Oczywiście można powoływać się na sprawdzone recepty mistrza manipulacji Hermana Goeringa o tym jak wywołać przyzwolenie na wojnę w każdym kraju (i to jest naprawdę rozpaczliwie smutne, że niczego ludzkość się nie nauczyła po stuleciach wojen i masakr), można zastanawiać się do jakiego stopnia cyniczni są siewcy pogardy (których bez wątpliwości umieszczam wśród 'górnych 3%') i ich klakierzy; z drugiej strony można wzywać (i w tym akurat nie ma nic złego) do jednostkowych nawróceń i etycznej rewolucji. Ja jednak z obsesyjnym uporem, będę wracał do kwestii politycznych i społecznych - do pytania o model i wizję społeczeństwa, która nie wytwarza 'struktur grzechu', lecz 'struktury miłości' (a przynajmniej 'struktury przyjaźni i współ-odczuwania'). Obsesyjnie będę wracał do Radykalnego Inkluzywizmu, do mechanizmów łączenia, budowania tego co wspólne i ograniczania tego co jednostkowe (przy ochronie tego co intymne). Walka klas nie jest odpowiedzią - to jest diagnoza, nie program. Diagnozą jest jednak również zwracanie uwagi na sojusze i instytucje, na budowanie więzi - na proces wzrostu nie oparty na dialektycznym konflikcie, co na dialogicznej eksploracji tego co nieznane / obce / inne.
Nie ukrywam, że jestem pesymistą - najbliższe dziesięciolecia to będą 'wieki ciemne'. Wygrana Trumpa może oznaczać wojny (z wojną nuklearną włącznie), wygrana Clinton podobnie - szczególnie na Bliskim Wschodzie, co dla Europy oznacza miliony uchodźców. Te miliony uchodźców - w obecnym paradygmacie politycznym - oznaczają wzrost ksenofobii i sukcesy partii nacjonalistycznych w Europie. Brexit (wciąż bardzo prawdopodobny) oznacza radykalne osłabienie EU, wikłając zarówno UK jak i EU w lata negocjacji (rozwód nigdy nie jest przyjemny - szczególnie gdy mamy do czynienia z 28ma partnerami), Europa południowo-wschodnia (od Polski po Rumunię, z Rosją na czele) będzie się pogrążała w swoich ksenofobicznych obsesjach, próbując budować silne podmioty polityczne (narody) w kontraście do wszelkich (istniejących i wydumanych) mniejszości. Te próby są skazane na klęskę - to sojusze dają siłę, nie plemiona.
W tym oceanie pesymizmu, paradoksalną nadzieją na przetrwanie ludzkości widzę w Chinach, ale jest to nadzieja słaba i oparta bardziej na chciejstwie niż na faktach (choć trzeba przyznać, że Chiny mimo wszystko jawią się jako oaza stabilności, spokoju i rozsądku). Chciałbym zobaczyć ziarna nadziei bliżej, w Europie, ale nie przychodzi mi to łatwo (Grecja, mimo wszystkich problemów z jakimi się zmaga, zdaje się zachowywać - a szczególnie jej społeczeństwo - szlachetność i humanistyczne wartości). Nie ma jednak co załamywać rąk - świat albo zginie, rozniesiony wojnami i katastrofą nuklearną - albo za jakiś czas (10? 50? 500? lat się 'ogarnie'). To już nie będzie za mojego życia, ale do tego nowego, lepszego świata każdy z nas może dołożyć cegiełkę - budujmy sojusze przyjaźni i współ-czucia; niech staną się ziarnami lepszego świata.

0 Comments

822. odstęp. nieskończona przestrzeń i punkt (post-sekularna teoria miejska, notka 4)

6/15/2016

0 Comments

 
Kupiłem najnowszą książkę Manuela DeLandy 'Assemblage Theory' (ci, którzy mnie znają, wiedzą, że zawsze byłem bardzo sceptyczny i niechętny wobec idei asamblaży), ale dopiero zacząłem ją czytać (na pewno wrócę z jakimś rodzajem recenzji, gdy skończę), więc na razie użyje tylko definicji asamblażu jaką proponuje DeLanda:
"It is a multiplicity which is made up of many heterogeneous terms and which establishes liaisons, relations between them, across ages, sexes and reigns - different natures. Thus, the assemblage's only unity is that of a co-functioning; it is a symbiosis, a 'symphaty'. It is never filiations which are important, but aliances, alloys; these are not successions, lines of descent, but contagions, epidemics, the wind."
Trudno mieć dużo sympatii do epidemii... drażniące jest również mieszanie żywych aktorów (across ages, sexes) z fizyką (wiatr), ale skupmy się na jednym jedynym momencie w którym DeLanda mówi nam _w jaki sposób_ tworzą się asamblaże (nie interesuje mnie bowiem aż tak bardzo czym asamblaż jest, interesuje mnie co robi): "...the assemblage's only unity is that of a co-functioning...". Co to właściwie znaczy? Sartre w swoim (dość antyspołecznym przecież) spojrzeniu na ludzi działających razem, pod koniec życia starał się odpowiedzieć (w kontekście dyskusji o wolności jednostkowej w społeczności) na pytanie w jaki sposób tworzą się grupy ludzkie - jego interpretacja zburzenia Bastylii jest tu ciekawym przykładem nie(przed?)deleuzjanskiego asamblażu (?, oczywiście Sartre pisał o ludziach, podczas gdy DeLanda używa tego pojęcia znacznie szerzej). Tym co jest ciekawe u Sartra, jest zewnętrzna przyczyna, impuls (w przypadku Bastylli/Rewolucji - opresja 'ancient regime'), który dotyka wiele jednostek, które w konsekwencji uświadamiają sobie wspólnotę celu (przetrwanie / zniszczenie starego porządku). Bastylia staje się tu również symbolicznym punktem odniesienia, spoiwem pozwalającym ukierunkować wiele jednostkowych emocji.
W tym kontekście oczywista post-polityczna technika zarządzania społeczeństwem powinna polegać na dyspersji wściekłości i frustracji - nie można dopuścić, by skupiały się one na jednym obiekcie (ideałem jest, gdy są jednostkowe - wściekłość i frustracja są kierowane na samego siebie). W przededniu brytyjskiego referendum (i wyborów w USA) widzimy jak ta technika przegrywa (a może po prostu uzupełnia?) z proto-faszystowskim manipulowaniu nienawiścią wobec imigrantów / muzułmanów / innych. Zarówno ukierunkowana nienawiść jak i rozproszona frustracja są technikami używanymi przez kapitał i są ściśle związane z koniecznością rozładowywania napięć w kapitalizmie.
Przepraszam za dygresję.
Sartre pisał o przystanku autobusowym i o 'serii' jako mechanizmie formowania się grupy, zanim przeszedł do analizy szturmu na Bastylię, w każdym jednak przypadku mechanizm jest podobny - jednostkowa przyczyna / sprawczość zostaje wpięta w większy (zewnętrzny) mechanizm. Nie ma tu miejsca na relacje międzyludzkie - zawsze istnieje pośrednik, mediator, który jest wobec jednostki zewnętrzny (w tym ujęciu będziemy mieli poważnie utrudnione zrozumienie relacji seksualnych, ale ten wątek zostawiam na kolejny raz). Jeśli mówimy o zewnętrzu, przyjmujemy milcząco przestrzenność naszego świata. To jest bardzo ważne, by uświadomić sobie, że przestrzeń (a jeszcze bardziej czaso-przestrzeń) zakłada istnienie 'odstępu' / przerwy. Mam wrażenie, że wiele teorii politycznych w dziwny sposób ignoruje odstęp, ignoruje fakt, że różne rzeczy mogą dziać się obok siebie, (niemal?) zupełnie nie wchodząc ze sobą w interakcję. Pisałem o tym w tekście o Schmitt'cie i Taubesie (w tle mając de Chardina czytanego przez Solierego), zwracając uwagę na 'dwuwymiarowość' myśli Schmitta - gdy pojawia się lotnictwo jego wyobraźnia z okopów zaczyna szwankować. Solieri był architektem, zdawał więc sobie sprawę, że 'punkt omega' jest końcem świata ponieważ w punkcie znika przestrzeń. To napięcie pomiędzy 'punktowym absolutem' a przestrzenną realnością naszego świata wydaje mi się jednym z najciekawszych aspektów myślenia post-sekularnego, ale równocześnie jest (do pewnego stopnia) ślepą uliczką - absolut nie jest punktem, lecz nieskończonością, która zawiera wszystkie możliwości istnienia (wróciłbym tu do 'odwróconego' cytatu z Hegla). Jeśli absolut jest tak definiowaną nieskończonością, oznacza to, że jest on również przestrzennie nieskończony. Z tej perspektywy _wszystko_ jest możliwe, ponieważ na wszystko jest i miejsce (i czas). Nasza, ziemska, rzeczywistość w perspektywie Absolutu jest więc zawieszona pomiędzy nieskończoną przestrzenią, a punktem. Ta podwójna nieskończoność stawia nas w bardzo wygodnej pozycji - z jednej strony bowiem możemy dyskutować (znów - za Solierim) 'miniaturyzację', czyli radykalną przestrzenną efektywność - która zakłada synergię i wzajemne relację pomiędzy fragmentami, z drugiej zaś - nie popadając w ekskluzywizm - możemy dyskutować rozdzielenie jako równoległość/równoczesność czyli - paradoksalnie - jako inkluzję. Inkluzja w odrębności wydaje mi się niezwykle ważnym myśleniem o mieście.

0 Comments

821. religia poza tym co prywatne i publiczne (notatki do post-sekularnej teorii miejskiej odcinek 3)

6/13/2016

0 Comments

 
W 'Mieście jako idea polityczna' pisałem o obywatelstwie jako idei / mechanizmie wyrywania jednostki z kleszczy rodzinnych i religijnych wspólnot. Obywatelstwo nie przekreśla rodziny ani religii, ale je przekracza, spychając je w strefę prywatną. W tym też kontekście, sekularyzacja jest procesem prywatyzacji religii, natomiast postsekularyzm - według Habermasa i jego kontynuatorów -  byłby więc powrotem religii do strefy publicznej, przyznaniem, że nie da się zepchnąć religii w strefę prywatną - że religia jest i zawsze była częścią strefy publicznej. W ciekawym (który przekonał mnie chyba ostatecznie do całkowitej legalizacji - połączonej z państwowym monopolem - narkotyków) tekście na temat narkotyków stymulujących 'inne stany świadomości', James Carney pisze, że świadomość istnienia czegoś (oraz możliwość połączenia z tym czymś) większego niż my sami pozwala (albo wręcz umożliwia) proces socjalizacji a więc - w konsekwencji - powstawania większych struktur społecznych. To wydaje mi się jednym z kluczowych elementów myśli postsekularnej - i równocześnie jest to powód mojej niechęci do postsekularyzmu tak ja go definiuje Habermas (podział na sferę prywatną i publiczną - podobnie jak stosowanie tej typologii w przestrzeni - uważam bowiem za zbyt prostacki). Zgadzam się bowiem z tym, że sekularyzacja polega na 'prywatyzacji religii' (Talal Asad 'Formation of the Secular'), ale ta prywatyzacja musi być rozumiana jako proces wydzielania samoistnych fragmentów i odmawiania im budowania relacji z innymi fragmentami - poza ściśle określonymi mechanizmami tworzenia tychże relacji. Postaram się być bardziej precyzyjny - podział na sferę / przestrzeń prywatną i publiczną jest fałszywy, ale nie dlatego, że te sfery nie istnieją (choć ja je nazywam 'sferą intymną' oraz 'sferą interakcji'), lecz dlatego, że mechanizm ich rozdzielenia jest fałszywy.
Działaniem na które zwraca nam uwagę istnienie sfery religijnej, jest przekraczanie naszego osamotnienia, wydzielenia ze świata. Religia stawia przed nami świat, w którym wszyscy (wszystko) jesteśmy częścią większej całości - religia jest koniec końców (albo przynajmniej ma potencjał) inkluzywna i uniwersalistyczna. Postsekularyzm nie jest więc po prostu powrotem religii w sferę publiczną, lecz jest próbą przezwyciężenia fragmentaryczności świata zarówno horyzontalnie (łącząc istniejące tu i teraz fragmenty) jak i wertykalnie (zakładając istnienie sfery poza 'tu i teraz').
Tak rozumiany 'impuls postsekularny' skupia swoje zainteresowanie na krawędziach pomiędzy jednostkowymi świadomościami, jednostkowymi bytami, autonomicznymi fragmentami a projekcją świata, którego (jeszcze) nie ma. To w jaki sposób wszystkie te fragmenty mediują ze sobą oraz ze swoją przyszłością - jest pytaniem, które zadaje sobie myśl postsekularna.
Tak rozumiany postsekularyzm unieważnia podział na sferę prywatną i publiczną - nie tylko jest diagonalnym cięciem w poprzek tego podziału, ale na dodatek wprowadza w ten jakże statyczny układ element czasu i ciągłej zmiany. Z takiej perspektywy jeszcze ważniejsza wydaje mi się książka Harveya Coxa 'The Secular City' (1965!), która chyba jako pierwsza (przynajmniej w XX wieku) starała się pokazać religię jako dynamiczny, społeczny akt przekraczania instytucjonalnych (i wszelkich innych) ograniczeń. Cox widział sekularyzację nie jako zepchnięcie religii w sferę prywatną, ale jako wyzwolenie jej z więzów tego co 'tu i teraz' - religia jest (w perspektywie Coxa) krawędzią, granicą która mediuje pomiędzy naszym poszatkowanym światem a uniwersalną jednością, absolutem.
0 Comments

820. zapomnijmy o wspólnocie (szkicując post-sekularną teorię miejską, 02)

6/2/2016

1 Comment

 
 W 'Mieście jako idei politycznej' bardzo mocno broniłem idei wspólnoty miejskiej (choć definiowałem ją - dziś wiem, że podobnie jak Roberto Esposito - głównie poprzez brak, używając niezgrabnego pojęcia a_androgyna), przy równoczesnym podkreślaniu zewnętrznych, instytucjonalnych ram pozwalających różnym fragmentom tejże miejskiej wspólnoty się ze sobą (i z miastem jako całością) komunikować. Te zewnętrzne ramy - w części składające się na koncept obywatela plug-in, później nazwane interfejsami a jeszcze później granicą | instytucją wymagają przemyślenia na nowo i doprecyzowania. Dziś myślę, że powinniśmy przestać używać pojęcia 'wspólnota', jest ono bowiem - moim zdaniem - intelektualnie jałowe, niepozwalając dostrzec tego co naprawdę istotne.

Mieszkam w wielorodzinnym budynku - co w Wielkiej Brytanii jest dość wyjątkowe. Większość mieszkańców tego budynku ma - prawdopodobnie - dość umiarkowane doświadczenie w mieszkaniu obok / nad / pod innymi ludźmi; swoje dzieciństwo i młodość prawdopodobnie spędziła w typowej brytyjskiej szeregówce. Budynek jest ikoną brytyjskiego brutalizmu, kiedyś był mieszkaniówką socjalną, dziś znajdują się w nim biura, trochę mieszkań komunalnych oraz mieszkania prywatne. Spora część mieszkańców to stosunkowo młodzi ludzie, często związani z lokalnymi uniwersytetami - generalnie niższa klasa średnia, lekko hipsterska. W przypływie początkowego entuzjazmu, mieszkańcy założyli grupę na fb, z intencją budowy lokalnej wspólnoty.
Wspólnota (lokalna) jest pojęciem bardzo w UK żywym - panuje powszechne przekonanie, że to właśnie więzi sąsiedzkie (a nie rodzina), kumple i kumpelki ze szkoły czy pracy stanowią podstawę dla demokratycznego społeczeństwa. Wspólnoty lokalne organizują się więc w lokalne stowarzyszenia (formalne i nie), grupy negocjujące swoje prawa / roszczenia z władzami miasta czy (jak w naszym przypadku) właścicielem / zarządcą budynku. W związku z powszechnym strachem przed przestępczości pojawiają się też inicjatywy 'straży sąsiedzkiej' ('neighbourhood watch'). Obserwacja dynamiki powstawania i kształtowania się takiej nowej lokalnej wspólnoty jest fascynujące - są ludzie domagający się uwagi, są domowi autokraci, część chce mieć święty spokój, inni marzą o 'prawdziwym życiu sąsiedzkim'. Mieszkanie w budynku wielorodzinnym jest obłożone wieloma ograniczeniami (kapitalistyczna Wielka Brytania jest momentami o wiele bardziej restrykcyjna niż PRL jaki pamiętam - do pewnego stopnia przypomina karykaturę z Alternatyw 4), ciekawe są więc próby, by życie mieszkańców regulować nawet bardziej - jak na przykład propozycja, by każdy kto chce urządzić sobie piknik na naszym wspólnym podwórku / łące musiał otrzymać zgodę wszystkich mieszkańców (co przy ponad 200 mieszkaniach jest zadaniem praktycznie niewykonalnym). Tego typu pomysły są w swej genezie bardziej kontynentalne niż brytyjskie - brytyjskie prawo i praktyka społeczna oparta jest raczej na lokalnym konsensusie oraz precedensach. To na kontynencie mamy słabość do zewnętrznej ramy prawnej, która - roszcząc sobie prawo do uniwersalnej nieomylności - stanowi punkt odniesienia dla każdego z nas bez wyjątku i w taki sam sposób.
W przypadku piknika na podwórku, tego typu regulacja zakłada więc zewnętrzne medium (regulacje), które oddziela żywych mieszkańców od siebie. Model brytyjski zakładałby bowiem raczej, że gdy jakaś grupa organizuje sobie piknik, a inna chciałaby również to zrobić, to spotkają się one w negocjacji. To jest o tyle ważne, że taki model - przynajmniej w założeniu - zachęca ludzi do wchodzenia ze sobą w interakcje, do dialogu. Co paradoksalnie stoi w sprzeczności z kulturowymi nawykami Brytyjczyków, którzy z wielką niechęcią podchodzą do sytuacji, w której mogliby wejść w konfrontację - a każdy dialog zakłada taką możliwość. Wydaje się więc, że dobrym rozwiązaniem byłaby swego rodzaju hybryda - z jednej strony pozwalająca na swobodne użytkowanie przestrzeni jeśli nikt inny nie zgłasza wobec niej roszczeń, z drugiej strony dająca możliwość unikania konfrontacji poprzez odwołanie się do zewnętrznych regulacji. Czy którykolwiek z powyższych modeli ('brytyjski', 'kontynentalny' oraz 'hybrydowy') umożliwi powstanie silnej i przyjaznej lokalnej wspólnoty? A może powinniśmy zrezygnować z dyskusji na temat wspólnoty jako takiej i skupić się raczej na mechanizmach jej (czymkolwiek jest) tworzenia?

Kojin Karatani (o którego nowej książce wspominałem w jednej z poprzednich notek) w książce 'The Structure of World History' w bardzo interesujący sposób przenosi marksistowską dyskusję z środków produkcji, na środki wymiany. Twierdzi, że idea 'komunizmu pierwotnego' nie jest błędna jako taka, jest po prostu osadzona w błędnym momencie historycznym - zamiast bowiem mówić o wspólnocie pierwotnej (która praktykowała wymianę darów opartą na zasadzie wzajemności) należałoby raczej odwołać się do wspólnoty nomadycznej, gdzie wzajemność nie była (jeszcze?) przymusem. Według Karataniego mamy cztery sposoby istnienia / praktykowania wymiany (ważna uwaga - dwa pierwsze porządki Karatani lokuje pomiędzy wspólnotami, nie pomiędzy jednostkami, a wszystkie łączy z powstawaniem coraz większych struktur społecznych - od wymiany pomiędzy plemionami, poprzez państwo/imperium do systemu-świata): A: dar w przymusem wzajemności, B: grabież / redystrybucja, C: wymiana towarowa oraz D: nieistniejąca (jeszcze?) dar / wzajemność na wyższym poziomie (nie posiadający nazwy - Karatani określa go jako X). Co ciekawe, ów sposób wymiany X Karatani sytuuje w kontekstach religijnych (choć twierdzi, że nie są one niezbędnie konieczne do zaistnienia X. Wydaje mi się jednak, że ów związek komunizmu (bo D/X jest powrotem wypartego A) z religią jest ważny i bardzo ciekawy - co takiego daje nam odwołanie się do ramy religijnej, że jesteśmy w stanie pomyśleć wolne, wzajemne obdarowywanie się?
Przeniesienie przez Karataniego środka ciężkości z produkcji na wymianę jest obiecujący, z mojego punktu widzenia jest jednak jedynie półśrodkiem - tym co wydaje mi się kluczowe, jest zadanie pytania o wszelkie interakcje zachodzące pomiędzy jednostkami (a potem grupami). Wymiana bowiem jest rodzajem komunikacji, co jednak równie ważne, podobnie jak i produkcja zawiera ona w sobie pewien transcendentny horyzont wychodzący poza stan tu i teraz. Jeśli rodzaje wymiany od A do C doprowadziły nas do zglobalizowanego świata, jest oczywistym, że system wymiany D musi wyjść poza świat. Nie w sensie kolonizacji kosmosu - takie rozszerzenie nie przezwycięży wymiany typu C, lecz w jakimś niewyobrażalnym geście przekraczania Świata. Umiejscowienie przez Karataniego wymiany typu D w kontekście religijnym staje się oczywiste - tylko religia (i to w mesjańskim swoim wymiarze, takim który odrzuca naturalistyczny kapitalizm) może stworzyć ramę etyczną i imaginarium pozwalające wymianie typu D zaistnieć. Jak napisałem powyżej - to jest interesujący trop, ale jednak nie satysfakcjonujący. Wydaje mi się, że warto przyjrzeć się momentowi poprzedzającemu zaistnienie wymiany typu A - grupie jednostek łowców/zbieraczy, które z jednej strony biorą 'darmo' ze świata, który je otacza, z drugiej strony - jeśli zdecydują się na akt daru - nie oczekują wzajemności. Nie ma bowiem jej potrzeby - to jest moment chrześcijańskiego 'darmo otrzymaliśmy darmo dajemy'. Ale _w jakim celu_ dajemy? Jeśli jesteśmy - w zasadzie - samowystarczalni? Moment w którym wchodzimy w relację ze światem / innymi ludźmi nie zachodzi pod przymusem, lecz z potrzeby przezwyciężenia ludzkiego osamotnienia. Jednostka ludzka istnieje jako byt rozmyty - oddycha powietrzem, którego granic nie sposób ustalić; pije wodę ze strumienia którego początek i koniec nie ma znaczenia; zrywa jagody w bezkresnym lesie. Ba, samo ciało człowieka jest zagadką dla jego świadomości - kto z nas, bez specjalistycznej technologii jest w stanie rozpoznać co dokładnie dzieje się w  jej/jego wątrobie? To rozmycie, które oznacza, że w praktyce nasze istnienia się na siebie wzajemnie nakładają, wydaje mi się tu szczególnie ważne - prowadzi nas bowiem w kierunku inkluzywnego interfejsu, ale nie jako czegoś zewnętrznego wobec nas, lecz jako tego co jest równocześnie nami i światem (a więc - my _jesteśmy_ światem, jesteśmy Całością). To właśnie ta sfera poza naszą skoncentrowaną na naszym ciele świadomością, strefa którą jednakże mniej lub bardziej świadomie i aktywnie doświadczamy, jest fundamentem na którym wspiera się nasze istnienie jako ludzi. Ta sfera nie ma granic, przekracza świat, przekracza tu i teraz, jest medium oraz tarczą. To jest ścieżka wyjścia poza ograniczenia myślenia wspólnotą.
1 Comment

    Archives

    November 2022
    July 2021
    June 2021
    March 2021
    February 2021
    November 2018
    May 2018
    December 2017
    November 2017
    October 2017
    August 2017
    March 2017
    January 2017
    December 2016
    November 2016
    October 2016
    September 2016
    August 2016
    July 2016
    June 2016
    May 2016
    April 2016
    March 2016
    February 2016
    January 2016
    December 2015
    October 2015
    September 2015
    August 2015
    July 2015
    June 2015
    May 2015
    April 2015
    March 2015
    February 2015
    January 2015
    December 2014
    November 2014
    October 2014
    September 2014
    August 2014
    July 2014
    June 2014
    April 2014
    March 2014
    February 2014
    January 2014
    December 2013
    November 2013
    October 2013
    September 2013
    August 2013
    July 2013

    Categories

    All
    Marginalia
    Wyprodukować Rewolucję

    RSS Feed

Proudly powered by Weebly