contact me:
KRZYSZTOF NAWRATEK
  • Home
  • about
  • blog
  • TEXTS/RECORDINGS

742. bez lęku (zamiast życzeń)

12/22/2013

0 Comments

 
Oglądam Star Trek: Enterprise - każdy odcinek zaczyna się wyjątkowo słodko-naiwną pioseneczką o tym, że sięgamy nieba i że wszystko jest możliwe.
Serial jest oczywiście super nieprawdopodobny - w każdym odcinku należy całkowicie zawieszać jakikolwiek sceptycyzm czy choćby resztki zdrowego rozsądku - każda przygoda powinna się skończyć całkowitą klęską załogi Enterprise, a to, że tak się nie dzieje, jest zawsze na pograniczu nieprawdopodobnego wręcz szczęścia i cudu. Nie jestem znawcą Star Trek, ale domyślam się, że to jest cecha konstytutywna tego uniwersum - wszechświat najwyraźniej kocha ludzkość. Jest w tym wszystkim ta wiara i optymizm, który pamiętam z lat siedemdziesiątych, również z fantastyki tego czasu (czy ktoś pamięta serial Kosmos 1999?) oraz wcześniejszej. Tu jeszcze nie ma tego dystopijnego skażenia polskiej fantastyki po-solidarnościowej, to jest jeszcze Zajdel 'Prawa do Powrotu' a nie 'Limes Inferior' (która swoją drogą jest moją ukochaną książką - kończy się zresztą optymistycznie, choć trochę magicznie, podobnie jak 'Arsenał' - druga z moich ulubionych książek tego czasu). To jest czas, w którym nie było jeszcze Ziemkiewicza.
Dziś niemal wszystko jest inaczej - dziś się boimy i mamy się bać. Jeśli kosmos - to inwazja, jeśli internet - to szpiegujące nas korporacje, jeśli gospodarka - to kryzys. Polityka strachu jest oczywiście silna i w Polsce - głosuj na PO by przyjdzie Macierewicz i nas zje, głosuj na PiS, bo Tusk już sprzysiągł się z Merkel i Putinem i dni ojczyzny są policzone. Kościół katolicki i narodowa prawica straszy nas 'dżenderem' i 'końcem cywilizacji białego człowieka' i tylko gdzieś z daleka dobiegają nieśmiałe słowa papieża Franciszka, któremu jednak i tak niemal nikt nie wierzy. Kościół i religia znalazły się zresztą znów w centrum uwagi, za względu na wyniki badań opinii publicznej w Polsce, które wskazują, że prawdziwych katolików, takich, którzy wierzą we wszystko co kościół do wierzenia podaje jest mniej niż jedna trzecia. Ateistów i polityczną lewicę te wyniki zdają się bardzo cieszyć, co niestety świadczy o jej naiwności i pewnym ideologicznym (zrozumiałym, swoją drogą) zacietrzewieniu... To, że Polacy wierzą wybiórczo wcale nie przybliża nas do lepszej Polski i lepszego społeczeństwa - wręcz przeciwnie, polscy katolicy nie mają już za bardzo wiary w miłującego boga, pozostaje im więc jedynie kulturowa, plemienna nienawiść do wszystkiego co inne. Prawica ma obsesję kary i represji (co widać przy okazji dyskusji o aborcji) - gdybym wierzył w psychoanalizę wysłałbym ich do terapeuty, gdybym wierzył w kościół, wysłałbym ich do księdza. Niestety ani ja, ani oni nie mają już wiary... Wojna z 'dżenderem' nie bierze się bowiem z głębokiej i żarliwej wiary, lecz z próby zastąpienia wiary katolicko-narodową ideologią. Co to mówi o hierarchicznym kościele? Że wiary w nim tyle co i w wiernych? Być może jeszcze mniej. Wiara, a nawet religia mają w sobie potencjał emancypacyjny - to co dziś głosi w Polsce katolicki kościół jest już jedynie opresyjną, reakcyjną ideologią.
Wszystko wygląda więc źle i przyszłość rysuje się w czarnych barwach - jedyne co nam zostaje, to schronić się pod skrzydła rodziny, narodu i kościoła (jakikolwiek by on nie był) i razem - przeciw wszystkim obcym i nie-prawdziwym Polakom - czekać z drżeniem co przyniesie przyszłość.
Czy rzeczywiście nie ma innego wyjścia?
Oczywiście jest i sam fakt, że w jakąś wspólnotę - choćby i ułomną i chorą - usiłujemy się schronić powinien dawać nadzieję. Technologia wciąż się rozwija i wiele naszych problemów mogłoby zostać stosunkowo łatwo rozwiązanych. Kłopot w tym, ze nikt już nie szuka rozwiązania problemów, lecz tego by zarobić. Logika Misia działała w PRLu, ale jeszcze mocniej działa we współczesnym globalnym kapitalizmie.
Ja wciąż wierzę, że wbrew wszystkim przeciwnościom, możemy się z tego dna bagna podnieść. Również w Polsce.
Elektorat lewicy (kulturowej i społecznej) w Polsce oceniam na jakieś 20-35%, paradoksem jest, że ten elektorat nie ma swojej partii. Próba budowy Frontu Ludowego wokół Ruchu Sprawiedliwości Społecznej i Zielonych jest godna poparcia, ale bez wsparcia innych grup i osób, to kolejna inicjatywa skazana na porażkę - zbyt mało czasu, zbyt mało pieniędzy i struktur. Tu już naprawdę nie ma żartów - wszystkie ręce na pokład!
Być może źle mi robi oglądanie Star Treka, ale wciąż mam nadzieję i coraz mniej we mnie lęku. Świat w 2014 roku może być lepszy i wierzę, że taki będzie. Są struktury zła, lecz są też struktury dobra i milości. Jest religia która degeneruje się w ideologię, ale jest też wiara czysta, która ma w sobie emancypacyjny żar mesjańskiej przemiany. Uniwersytety się degenerują, ale są tacy, którzy wbrew wszystkiemu podejmują pracę naukową (nawet udaje im się z dziwnych źródeł dostać na nią fundusze!), budując fundamenty innowacyjnej, demokratycznej i inkluzywnej gospodarki. Policzmy się, popatrzmy na siebie wzajemnie z życzliwością. Nie musimy się kochać, ale możmy wspólnie pracować dla lepszej przyszłości.
Jak może wyglądać taki dobry rok 2014?
Uda się zbudować Front Ludowy, który wprowadzi swoich parlamentarzystów do Parlamentu Europejskiego, co da siłę i struktury, by w 2015 wprowadzić mocną grupę do Sejmu. W wyborach lokalnych Ruchy Miejskie wybiorą jasną stronę mocy i będą walczyć - i zwyciężać - o demokratyczne, egalitarne i inkluzywne miasta. W Krakowie ruch sprzeciwiający się Igrzyskom w tym mieście ukonstytuje się w komitet wyborczy, który będzie się liczył w przyszłej radzie miasta, a prezydentem Krakowa zostanie ktoś, kto będzie na pro-społeczne argumenty otwarty, w Warszawie kandydatka Zielonych dostanie poparcie pozostałych ugrupowań lewicowych oraz ruchów społecznych na lewo od centrum i (wraz z zaskakującym poparciem Ryszarda Kalisza, który wbrew temu co dziś się mówi, postanowi na prezydenta Warszawy nie kandydować, wybierając walkę o Sejm) i zostanie prezydentką Warszawy, w Poznaniu cudownie zostaną zaleczone rany po rozpadzie My-Poznaniacy i zjednoczona koalicja ruchów społecznych zmiecie prezydenta Grobelnego i 'bandę trojga' (PO/PiS/SLD). Podobnie będzie w innych miastach i miasteczkach. Front Ludowy odniesie też zaskakujące zwycięstwo na wsi i w małych miastach, których mieszkańcy ostatecznie zniechęcą się do cynizmu PSL czy PO i ideologicznego fanatyzmu PiS.
Tego nam wszystkim życzę, bo choć to wydaje się niemal nieprawdopodobne, to nie jest przecież niemożliwe.
A prywatnie? Powoli chyba kończy się moja przygoda w UK, może w 2014 a może rok później myślę, że przeniosę się w bardziej przyjazne nauce rejony. Wydawcy obiecałem nową książkę do końca przyszłego roku i to będzie zamknięcie 'cyklu miejskiego'. Potem pozostaną tylko dwie drogi - albo mocniej w teorię (ostatnio napisałem tekst o Schmitt'cie i Taubesie, który znalazł uznanie u filozofów), albo mocniej w architekturę. To pierwsze jedynie we współpracy z filozofem/ekonomistą; to drugie jedynie w mocnym powiązaniu z nauczaniem i ewentualną praktyką. Zobaczymy. Jedno i drugie może być bardzo ekscytujące! Gdzieś tam na horyzoncie majaczy lepszy świat - trzeba mocniej wyciągać nogi, by dojść tam na czas. Ruszajmy!
0 Comments

741. strategia partyzanta

12/15/2013

3 Comments

 
Kilku moich lewicowych znajomych oburza się na znanego przyjaciela kapitalistów oraz bezwzględnego zwolennika 'wojny z terrorem' (w końcu LM to prawdziwy polski maczo jest), że nagle zaczął posługiwać się lewicową retoryką. No cóż, nie on jeden przecież. Zarówno nasz drogi były jak i obecny premier zdecydowanie w retoryce przesunęli się na pozycję centrowe z leciutkim socjalnym przechyłem. Co oczywiście w przypadku DT jest czystą retoryką - wystarczy spojrzeć na przyszłoroczny budżet, JK również udowodnił, gdy był premierem, że kapitalistom krzywdy nie zrobi.
Zupełnie niespodziewanie więc, trzy główne partie (o TR wydaje mi się, ze już możemy zapomnieć - Janusz Palikot okazał się jeszcze gorszym politykiem, niż się spodziewaliśmy i raczej pogrzebał szanse swojego ugrupowania na powtórne wejście do parlamentu, PSL jest związkiem zawodowym obszarników oraz urzędników gminnych i powiatowych, a nie partią polityczną) deklarują się jako  centro-lewicowe w kwestiach gospodarczych. Ba, z mniejszych partii, również Solidarna Polska do tego 'lewicującego' trendu mogłaby zostać zaliczona. Na fundamentalistycznie neoliberalnych pozycjach pozostają różne odłamy korwinowców wraz z nową partią Gowina. Nie będę więc zdziwiony, jeśli przynajmniej jedna z tych partii przekroczy próg i znajdzie się w Sejmie. 
Rozumiem niepokój Bartka Kozka możliwością ziszczenia się tego scenariusza, wydaje mi się jednak, że zarówno niebezpieczeństwo jak i szansa tkwią gdzie indziej. Kozek słusznie zauważa, że Gowin (podobnie jak kiedyś PO, dziś PiS, RN) odwołuje się do antypolitycznego sentymentu Polaków. Ten anarchizujący nurt jest obecny zresztą w całym polskim społeczeństwie - od skrajnego lewa do skrajnego prawa; przekonanie, że sam (wraz z rodziną/przyjaciółmi) sobie poradzę najlepiej i nie potrzeba mi państwa ani żadnych instytucji, jest prawdopodobnie jednym z mocniejszych resentymentów konstytuujących Polaka. Pozostaje pytanie, czy manewr zakładający zbudowanie politycznego ruchu opartego o anty-polityczny resentyment może się po raz kolejny udać. W polskich warunkach zwolennicy skrajnie wolnorynkowej prawicy to raczej przyszczaci studenci ekonomii i politechnik, oraz ludzie tacy jak Leszek B., którzy nigdy nie pracowali w warunkach wolnorynkowych ani tym bardziej 'na swoim', mogą więc snuć swoje absurdalne, inteligenckie fantazje. Myślę, że polscy przedsiębiorcy (a przynajmniej zdecydowana ich większość) zdają sobie sprawę, że realizacja takiej polityki byłaby dla nich katastrofą (nagroda BCC dla Leszka Millera nie jest przypadkiem). Obecność Korwina-Gowina w parlamencie nie wydaje mi się więc specjalnie groźna, ich skuteczność polityczna będzie podobna jak posłów Palikota.
Większym wyzwaniem - ale i szansą - wydaje się próba przejęcia (a przez to i zdyskredytowania) lewicowej (czy po prostu pro-społecznej) retoryki przez partie prawicowe (wliczam tu - choć oczywiście z pewnym zawahaniem - również SLD). Wyzwanie jest oczywiste - gdy brak partii rzeczywiście lewicowej, istnieje niebezpieczeństwo, że część wyborców albo da się nabrać, albo kierowana desperacją postanowi uwierzyć SLD/PiS/PO raz jeszcze. Jednak ten 'socjalny zwrot' wydaje się również szansą (małą, ale zawsze), pokazuje bowiem, że wszystkie trzy główne partie wyczuły nastroje Polaków, które zdecydowanie przechylają się na lewo. To daje szansę 'zhakowania' retoryki partii głównego nurtu, przez - hipotetyczny - blok lewicowy, daje szansę 'podczepienie' się pod tematy, które będą poruszane w mediach i na plakatach przez te partie, które mają pieniądze by w telewizji i na ulicach się reklamować. Mój wymarzony Front Ludowy (który w tej chwili ma szansę zacząć powstawać wokół RSS Piotra Ikonowicza i Zielonych) nie ma pieniędzy, struktur ani czasu. Ma jednak (a w każdym razie mam nadzieję, że ma) szansę zgromadzić wokół siebie grupę osób z jednej strony 'autentycznych', potwierdzających swoim życiem lewicowe ideały (Piotr Ikonowicz czy Józef Pinior - którego obecność na listach PO jest oczywistym nieporozumieniem - są tu najbardziej rozpoznawalnymi nazwiskami. W tym kontekście Ryszard Kalisz - którego doświadczenia i wiedzy, ale też popularności oczywiście nie warto marnować musiałby się włączyć w tę inicjatywę z drugiego, czy wręcz trzeciego szeregu), a z drugiej strony znających się na rzeczy. Działacze i działaczki ruchów lokatorskich, związkowych (przede wszystkim ZNP oraz położne) musiałyby stanąć w pierwszym rzędzie. 
Wejście 'bandy trojga' w socjalną retorykę daje szansę udowodnienia hipokryzji i kłamstw tych partii, na NASZYM polu. Plan SLD/PiS/PO jest oczywisty - zapuścić się na lewicowe terytorium (które się powiększa) i porwać zdesperowanych wyborców by potem ich okłamać i porzucić na łaskę Chevronu i innych globalnych korporacji. Ten plan jednak może zaprowadzić 'bandę trojga' w śmiertelną pułapkę. Lewica nie ma środków by wygrać w bezpośrednim starciu, jeśli jednak prawica wchodzi w nasze bagna i lasy - nasze szanse raptownie rosną. Najbliższe wybory to dla lewicy wojna obronna Finlandii przeciwko ZSRR - siła lewicy tkwi w determinacji i znajomości terenu. Nie wygramy, ale możemy uchronić się przed porażką. Warto spróbować.
___
Reasumując w dwu zdaniach (bo nie jestem pewien, czy napisałem to wyraźnie i jasno): taktyka Frontu Ludowego powinna - moim zdaniem - polegać na atakowaniu 'bandy trojga' tam, gdzie zgłaszają oni pro-społeczne postulaty, wykazując ich kłamstwa / sprzeczności w ich programach / niewiedzę. Należy całkowicie ignorować 'pro-rynkową' część ich programów (z wyjątkiem sytuacji, w których można o nich wspominać w kontekście 'pro-społecznych' postulatów), pozostawiając korwinowcom-gowinowcom atakowanie PiS/PO/SLD jako nie dość wolnorynkowych.
3 Comments

740. polityka tożsamości czy polityka praktyki życia

12/7/2013

0 Comments

 
Mam znajomego, który pochodzi z dość opresyjnego, homofobicznego państwa/społeczeństwa. Po kilka latach mieszkania w UK w końcu postanowił wyjść z szafy i ujawnić swój homoseksualizm. Większość znajomych przyjęła to z życzliwością i wsparciem, wyjątkiem był jeden kolega, który oświadczył, że on w to nie wierzy i że mój znajomy _na pewno_ gejem nie jest. Pikanterii temu stwierdzeniu dodaje fakt, że ów kolega sam jest homoseksualistą.
Ta historia przypomniała mi się, gdy polski Sąd Najwyższy odmówił uznania narodowości śląskiej. Kraj, w którym tożsamość narodowa przenika politykę, kulturę i praktykę życia społecznego do samego rdzenia, odmówił innemu narodowi prawa do własnej tożsamości. Polska tożsamość narodowa jest uprawniona, śląska nie. Zachowując wszelkie proporcje, również w przypadku rejestracji w Polsce pastafarianizmu, uznano, że nie spełnia on warunków, by zostać uznany jako religia. Kościół katolicki oczywiście spełnia i na dodatek - co się będziemy czarować - gdy obserwuje się praktykę polityki w Polsce, można by uznać, że według władzy jest jedynym kościołem, który powinien w Polsce istnieć. Tak jak częściowo prawdą było stwierdzenie Miłosza, że 'Jest ONRu spadkobiercą Partia', tak dziś - w czasach kretyńskiego i skrajnie bezrefleksyjnego kultu II RP - można powiedzieć, że  w zasadzie cała polska scena polityczna głównego nurtu jest 'spadkobiercą OZONu'. 
Uznanie przez polski sąd, że Ślązaków nie ma, jest nie tylko głupie i złe, ale w dłuższym horyzoncie czasowym może mieć bardzo nieprzyjemne skutki. Wzburzony decyzją sądu, Szczepan Twardoch napisał (na fb) trzy słowa, które z kolei zdenerwowały polskich patriotów (nacjonalistów? mam coraz większy problem z rozróżnieniem jednych od drugich...). W artykule dla Dziennika Zachodniego Twardoch tłumaczy dlaczego napisał, co napisał. Pod tezami tego artykułu w zasadzie nie miałbym problemu się podpisać, szczególnie ważny - moim zdaniem - fragment brzmi tak: 
"Tożsamość śląska dopiero buduje się w nowoczesnej formie. Im więcej wrogiego nastawienia Polski, tym silniejszym elementem tej tożsamości będzie antypolski resentyment. Jestem związany z polską kulturą, z polskim językiem i wolałbym, aby Polska była raczej opiekunką śląskości, niż jej wrogiem. Zamiast tego spotykamy się z połączeniem ignorancji i arogancji, w którym zwykle dominuje ignorancja. To całkowita nieznajomość Śląska, centralno-polskie niezrozumienie kwestii narodowościowych. Polakom wychowanym w świecie homogenicznym etnicznie wydaje się, że narodowość jest przyrodzona jak kolor oczu." 
Twardoch pisze wprost, że narodowość NIE jest przyrodzona, jest kulturowym (?) wyborem (Twardoch pewnie nie napisałby 'wyborem', raczej 'konstruktem'). Niestety, wśród komentarzy widać, że jego przewidywania o narastającym antypolskim nastawieniu wśród Ślązaków już się ujawniają, co gorsza, tożsamość śląska zaczyna się budować jako odbicie polskiego nacjonalizmu - odwołania do 'prawdziwej, etnicznej śląskości' stają się coraz mocniejszą narracją, pojawiają się nawet homofobiczne komentarze, w zupełnie absurdalny sposób sugerujący, jakoby ta 'zepsuta moralnie Polska' miała za chwilę zalegalizować związki partnerskie, a nie chce zalegalizować narodu śląskiego... Nie jestem specjalnym wielbicielem polskiego nacjonalizmu/patriotyzmu, nie bardzo więc rozumiem, dlaczego miałbym polubić nacjonalizm śląski, jeśli będzie on różnił się od polskiego jedynie kolorem flagi?
Jak już jesteśmy przy coming outach, to ujawnię moje własne etniczne pochodzenie. Jestem pół-Ślązakiem (mama była Polką), z tego co wiem, część mojej śląskiej rodziny przybyła w XVIII z Czech, reszta mieszkała w okolicach Tarnowskich Gór w tym czasie. Znaczy - jestem kundel. Mój tata był Ślązakiem i za takiego się uważał - gdy na początku lat 80tych znajomi wyjeżdżali do RFNu, ojciec zdecydowanie odmówił, mówiąc "ani Niemcy, ani Polacy mnie z mojej ziemi nie wyrzucą". Jego śląskość była skrajnie apolityczna - nigdy nie należał do PZPRu, ale też nie zapisał się do Solidarności, była też inkluzywna (w końcu ożenił się z Polką). Mój ojciec myślał o Śląsku w kategorii ziemi, nigdy krwi. Ziemi, na której mieszkają wspólnie różni ludzie, których łączy praktyka życia na danym terytorium. Śląskość jaką przeżywał mój ojciec była oparta o terytorium i rodzinę - moją ulubioną opowieścią (pewnie trochę podkolorowaną), jest historia wujka Huberta, który zaczął wojnę w mundurze wermachtu (jak wszyscy mężczyźni ze śląskiej strony mojej rodziny), skończył w mundurze armii Andersa, ale po drodze przechodził kilka razy z jednej strony na drugą. Powód? Jak sam mówił - "miałem w domu młodą żonę, przyłączałem się do tych, którzy szli w tamtym kierunku". 
Fakt, że wychowałem się na Śląsku ma dla mnie znaczenie, jest częścią tego kim jestem. Wychowałem się w polskim języku, a polsko-śląskiej kulturze, w mocnym śląskim systemie wartości. Nie mam ze swoją tożsamością problemu, gdybym uważał kwestię narodową za istotną, pewnie bym się jako Ślązak określał (zrobiłem to zresztą w ostatnim spisie powszechnym). Oczywistym jest jednak fakt, że na to kim jestem wpływa mnóstwo innych czynników (to że od ponad 11 lat nie mieszkam w PL też ma tu oczywiście znaczenie), nie da się więc zredukować mojej tożsamości do kwestii narodowej. Ale czy kwestia tożsamości jako taka, ma / powinna mieć fundamentalne znaczenie? Od dłuższego czasu, jestem mocno sceptyczny wobec wszelkiej polityki, opartej na narracjach tożsamościowych. Krążył w internecie kiedyś taki obrazek - przedstawiał ludzi o różnym kolorze skóry, którzy mówili, że są ze swego koloru dumni - autorzy obrazka pytali, co jest złego w stwierdzenia, że 'jestem dumny, że jestem biały', jeśli można powiedzieć 'jestem dumny, że jestem czarny'. To oczywiście jest problem na poziomie gimnazjum, bo już od liceum ludzie powinni być świadomi kontekstu, hierarchii władzy i opresji w jakim padają słowa o dumie z koloru skóry. Mimo wszystko, przykład ten dobrze pokazuje niebezpieczeństwa jakie tkwią w tożsamościowych narracjach. Jak pisałem już wielokrotnie, znacznie bardziej przekonuje mnie myślenie (i praktyka polityczna) oparta na swego rodzaju 'ramie funkcjonalnej'. W przypadku Śląska byłaby to praktyka wspólnego życia na Śląsku, w określonych uwarunkowaniach przestrzennych, społecznych, ekonomicznych oraz kulturowych (pisałem o tym TU i TU i TU, a TU też pisałem też o tym jak takie myślenie łączy się z kwestiami dotyczącymi homoseksualistów. Nie można mi więc chyba odmówić konsekwencji w głoszeniu nie-tożsamościowej, 'terytorialnej' wizji polityki). 
Nie znaczy to oczywiście, że tożsamość i oparta na niej polityka jest zawsze błędna - wręcz przeciwnie, może być ważnym i efektywnym narzędziem budowania podmiotu politycznego, umiarkowanie (nigdy do końca) bezpiecznym, gdy dotyczy grup zmarginalizowanych i słabych. Pozwala 'pomyśleć' wspólnotę, pozwala wyjść poza jednostkowe doświadczenie i alienacje. Nawet jednak w takim przypadku, musi zakładać inkluzywizm i uniwersalistyczny horyzont, w przeciwnym razie łatwo degeneruje się w ekskluzywny klub 'Prawdziwków ('prawdziwych Polaków/Ślązaków/Katolików' etc). 
Decyzja Sądu Najwyższego w sprawie narodowości śląskiej jest głupia i niebezpieczna z powodów o których pisał Szczepan Twardoch. Z mojego, umiarkowanie zainteresowanego tą akurat kwestią, punktu widzenia, jest kolejnym elementem układanki pod tytułem 'państwo polskie boi się i nie lubi własnych obywateli'. Ja wiem, że o groźbie faszyzmu mówi się zbyt wiele, że to ostrzeganie już w zasadzie nie działa. Mówienie więc, że Polska weszła na anty-demokratyczną, faszystowską ścieżkę nie ma tej siły, jaką powinno mieć i nie oddaje grozy sytuacji. Polska polityka jest jednak oparta o tożsamości i emocje (katolickie, narodowe, smoleńskie, anty-pisowskie etc.) i przez te filtry mówi i dotyka praktyki codziennego życia. Co staje się coraz bardziej nie do wytrzymania. Wezwanie do budowy lewicowego Frontu Ludowego jest więc również wezwaniem do odwrócenia tej perspektywy i oparciu polityki o doświadczenie i praktykę życia codziennego mieszkających w Polsce ludzi. Dla rządu Frontu Ludowego, uznanie istnienia narodu śląskiego nie powinno stanowić żadnego problemu. To prawica ma obsesję na punkcie tożsamości, dla mnie to fragment znacznie większej struktury. Nie ma potrzeby, by państwo się w te kwestie szczególnie angażowało.
0 Comments

739. wieś, czyli miasto

12/2/2013

2 Comments

 
Pięć lat temu, jeden z moich studentów, na początku roku akademickiego powiedział, że 'miasto to taka większa wieś'. Szybko się z tego stanowiska wycofał, uznając podział na wieś i miasto za oczywisty i uzasadniony. Ja nigdy się specjalnie wsią nie interesowałem - choć na studiach miałem przedmiot 'planowanie wsi' (ciekawe, czy nadal taki przedmiot jest na studiach architektonicznych w Polsce...) - trudno jednak wieś ignorować, choćby dlatego, że wyznacza ona inną, 'nie-miejską' logikę funkcjonowania przestrzeni i społeczności, a wszelkie 'dziury' i pluralistyczne systemy interesują mnie bardzo. Używałem w swoich książkach pojęcia 'przed-miejski', co mogłoby sugerować, że miasto jest 'wyższym szczeblem rozwoju ludzkości', co oczywiście wprowadza potencjalnie dość obrzydliwą hierarchię, wpisującą się w 'chamofobię', o której często mówi i pisze Kacper Pobłocki, a ostatnio poświęcił jej cały numer magazyn 'Kontakt'. Bardzo mocno (i oczywiście krytycznie) o takiej narracji, która traktuje wieś jako przeżytek i odpad w procesie modernizacji pisała w Nowych Peryferiach Aleksandra Bilewicz.
Czy jednak rzeczywiście różnica pomiędzy wsią a miastem jest dziś tak mocna i wyraźna? Magazyn Respublica poświęcił cały numer idei 'międzymieścia', a debata o 'zanieczyszczaniu' krajobrazu rozpełzającymi się 'obszarami zurbanizowanymi' trwa od dawna. Jeśli więc w pierwszej połowie XX wieku wiejskie praktyki życia (przede wszystkim dotyczyły hodowli zwierząt) pojawiały się w mieście (i traktowane były w najlepszym razie jako ciekawostki), to dziś mamy często z procesem w pewnym sensie odwrotnym - to 'zmutowane elementy miejskie' (edge i edgeless cities) kolonizują tereny wiejskie. Oczywiście 'chamofobia' występuje i dziś bardzo mocno - w debacie na temat ogródków działkowych w Rydze parę lat temu planiści miejscy uzasadniali swe decyzje by te ogródki likwidować właśnie chęcią usunięcia 'resztek wsi' z miasta. Z drugiej jednak strony coraz mocniej w 'dyskusjach miejskich' pojawiają się kwestie produkcji żywności - zarówno w samych miastach (urban farming) ja i w najbliższym ich otoczeniu (debata o lokalnej żywności) wprowadzając fundamentalną (?) funkcję konstytuującą wieś w samo centrum myślenia o współczesnych i przyszłych miastach. Może więc takie dychotomiczne rozróżnianie miasto-wieś jest błędem?
Miesiąc temu, zostałem zaproszony przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego by wziąć udział w dyskusji (odbyła się ona 16go listopada) dotyczącej suburbanizacji polskich miast. Nie mogłem przyjechać, wysłałem więc kilka uwag dotyczących tego problemu. MRR więcej się ze mną nie skontaktował, więc pewnie to co napisałem nie spotkało się z zainteresowaniem. A napisałem między innymi:
"Proponowałbym za to (krytycznie) odwołać się do Koncepcji Przestrzennego Zagospodarowania Kraju 2030. Najciekawsze w tym dokumencie wydaje mi się konsekwentne odwoływanie się do obszarów funkcjonalnych i w pewien sposób ignorowanie kwestii podziałów administracyjnych. Napięcie między tymi narracjami widać bardzo wyraźnie na przykładzie GOP, gdzie funkcjonalna całość jest administracyjną wielością. To napięcie widać też w wielu innych dużych (jak Warszawa) i małych (jak na przykład Cieszyn) miastach, gdzie ilość użytkowników miasta (tych którzy do miasta codziennie dojeżdżają) jest często zbliżona a czasem większa niż ilość jego mieszkańców. To powoduje oczywisty problem polityczny – 'funkcjonalny podmiot' użytkowników miasta nie jest obecny jako podmiot polityczny w mieście. Wydaje mi się więc, że podstawową kwestią, która powinna zostać rozważona w dyskusji o sub-urbanizacji, byłaby kwestia zniesienia/ograniczenia napięcia pomiędzy obszarem funkcjonalnym a podziałem administracyjno-politycznym. Chciałbym bardzo mocno podkreślić, że nie chodzi tu jedynie o 'silny środek koordynujący' politykę w obszarze funkcjonalnym, lecz o pełną integracje i reprezentację politycznego podmiotu zamieszkującego i użytkującego dany obszar funkcjonalny. Konsekwentne oparcie polityki przestrzennej na obszarach funkcjonalnych (co wydaje mi się ze wszech miar słusznym założeniem) musi oczywiście prowadzić do (radykalnych) zmian w podziale administracyjnym Polski. Wracając do wspomnianych powyżej założeń (o źle suburbanizacji i dwu metodach kontrolowania/redukowania jej negatywnych skutków) – wydaje mi się, że istnieją dwie drogi myślenia o relacji miasta z jego otoczeniem (związane ściśle z bardziej generalnym pytaniem o ideowe podstawy wszelkiej polityki). Albo przyjmujemy, że konkurencja jest korzystna – wtedy również napięcie/konkurencję pomiędzy warunkami w mieście i na obszarach podmiejskich musimy uznać za nieusuwalne. Prowadzić to będzie do umacniania podmiotowości (często budowanej jedynie na kwestiach tożsamościowych) oddzielonych od siebie obszarów (przykład Karty Warszawiaka jest zapowiedzią takiego myślenia) i ich wzajemnej rywalizacji. Alternatywą byłoby uznanie przewagi współpracy i spójności nad konkurencją, co musiałoby prowadzić do przeniesienia centrum zarządzania obszarem funkcjonalnym z miasta na tenże obszar właśnie (a więc powstanie metropolii jako zintegrowanych obszarów administracyjnych, z likwidacją lub osłabieniem odrębności poszczególnych miast – to szczególnie dotyczy kwestii GOP; oraz wzmocnienie powiatów, kosztem miast powiatowych)."
Istotą mojej wypowiedzi jest więc z jednej strony zakwestionowanie ostrych podziałów pomiędzy danym miastem a nie-miastem (nie tylko wsią, ale również innym miastem) i raczej skupienie się na idei 'obszaru funkcjonalnego', który będzie miał różne granice, w zależności od tego jakie funkcje będziemy analizować. Zamiast więc płaskiej ('schmittianskiej') wizji przestrzeni dostaniemy raczej strukturę wielowarstwową. Jeśli więc z jednej strony proponowałem, by myśleć raczej całością, a nie podziałem; to z drugiej, proponowałem 'uprzestrzennienie' (i swego rodzaju 'relationizację' oraz 'pluralizację') owej całości. Terytorium Polski nie miałoby więc wyraźnych podziałów, granic, które określają 'to-miejsce-nie-jest-tamtym-miejscem', a raczej nakładające się na siebie sieci relacji pomiędzy określonymi aktorami / terytoriami. W pewnym więc sensie pisałem o zakwestionowaniu myślenia terytorium (przestrzeń posiadająca granice) i myślenie w kategoriach przestrzeni kartezjańskiej (punkt w przestrzeni posiadający koordynaty) oraz 'Taubesian place' ('nie-heideggerowkie' rozumienia przestrzeni/miejsca, miejsce 'nomadyczne' a nie fenomenologiczno-konserwatywne).
[Jak teraz myślę o tym co napisałem, to w sumie nie dziwię się, że MRR się do mnie nie odezwało ;)]
Wydaje mi się, że przyjęcie założenia, że wszystko jest miastem, choć oczywiście na pierwszy rzut oka tylko pogłębia dyskryminujący stosunek do wsi, pomogłoby wprowadzić na nowo temat wsi w centrum politycznej i gospodarczej debaty. Nie dlatego, że rzeczywiście wieś nie istnieje, lecz po prostu dlatego, że miasto jest dziś silniej w tej debacie obecne. W rzeczywistości, jak sugerowałem powyżej, mamy do czynienia z nakładającymi się na siebie porządkami, które dzieli wielowymiarowa 'pulchna granica' (interfejs). Jeśli mówimy o obszarach funkcjonalnych, to są one / zmierzają one do pewnej równowagi-w-inności, zamiast hierarchii podporządkowania centrum (miasto) - wieś (peryferie). Tu wrócę na chwilę (i będę do tego wracał jeszcze wielokrotnie w przyszłości) do kwestii granicy miasta w nawiązaniu do idei granicy przedsiębiorstwa. Tezy klasycznego tekstu 'The Nature of the Firm' Ronalda Coase z 1937 roku (Nobel 1991), rozwinięte przez Olivera Williamsona (Nobel 2009) wydają mi się bardzo przydatne do rozważań nad współczesnym miastem w kontekście wciąż obowiązującego (a nawet coraz bardziej i bardziej) prymatu rynku i logiki wymiany rynkowej (co oczywiście wymaga założenia na chwilę, że 'miasto to firma'...). Jeśli przyjmiemy, jak mówił George Richardson, że 'przedsiębiorstwa są wyspami koordynowanej wymiany na morzu relacji rynkowych' to czyż nie tym bardziej takimi wyspami są miasta, wsie i wszelkie posiadające strukturę ośrodki ludzkiej aktywności? Dziś o przedsiębiorstwach myśli się bardziej jako o węzłach sieci, a nie o wydzielonych strukturach o wyraźnych granicach - kłopot oczywiście z tym, że przerwanie granicy przedsiębiorstwa spowodowało inwazję logiki rynku do wnętrza przedsiębiorstw. Dokładnie to samo dzieje się oczywiście w miastach. Jeśli jednak przedsiębiorstwo nie bardzo ma jak się bronić - w końcu Coase i Williamson analizowali ten sam fenomen - wymianę handlową i kapitałową - w różnych warunkach (wewnątrz lub na zewnątrz przedsiębiorstwa), to miasto / wieś posiada własną - pozarynkową - logikę podtrzymywania życia i rozwoju społecznego. Przyjęcie więc takiej 'gospodarczej' perspektywy powoduje, że wieś i miasto stanowią nierozerwalny węzeł, obszar funkcjonalny, fundujący swoje istnienie w opozycji do globalnego kapitalizmu. Wieś jest miastem, miasto jest wsią; potwory czyhają na zewnątrz.
2 Comments

    Archives

    November 2022
    July 2021
    June 2021
    March 2021
    February 2021
    November 2018
    May 2018
    December 2017
    November 2017
    October 2017
    August 2017
    March 2017
    January 2017
    December 2016
    November 2016
    October 2016
    September 2016
    August 2016
    July 2016
    June 2016
    May 2016
    April 2016
    March 2016
    February 2016
    January 2016
    December 2015
    October 2015
    September 2015
    August 2015
    July 2015
    June 2015
    May 2015
    April 2015
    March 2015
    February 2015
    January 2015
    December 2014
    November 2014
    October 2014
    September 2014
    August 2014
    July 2014
    June 2014
    April 2014
    March 2014
    February 2014
    January 2014
    December 2013
    November 2013
    October 2013
    September 2013
    August 2013
    July 2013

    Categories

    All
    Marginalia
    Wyprodukować Rewolucję

    RSS Feed

Proudly powered by Weebly