contact me:
KRZYSZTOF NAWRATEK
  • Home
  • about
  • blog
  • TEXTS/RECORDINGS

803. rok małpy

12/30/2015

0 Comments

 
Najpierw prywatnie. Mijający rok był dla mnie bardzo dobry - przenosiny do Sheffield, praca w najbardziej społecznie i politycznie zaangażowanej szkole architektury w Wielkiej Brytanii to coś o czym marzyłem od dawna. Nie ma innej uczelni w UK na której bym chciał pracować - zakładam więc, że jeśli nie dostanę jakiejś super ciekawej propozycji ze świata, w Sheffield zostanę do końca mojej zawodowej kariery. W 2015 poskładałem też wiele wątków, których dotykałem od dawna - numer Władzy Sądzenia o radykalnym inkluzywizmie wyszedł co prawda jeszcze w 2014, ale w mijającym roku wyszła książka wydana przez dpr-barcelona i wokół radykalnego inkluzywizmu obracało się moje myślenie w ostatnim czasie. Co możecie sami stwierdzić, jeśli czytaliście mojego bloga (albo czytając mój tekst dla Praktyki Teoretycznej). W nadchodzącym roku - jeśli bogini pozwoli - mam nadzieję na więcej tego samego. Przede wszystkim mam nadzieję napisać książkę o miejskim (radykalnym) inkluzywizmie z perspektywy Islamu (w kontekście Kuala Lumpur), mam też kilka innych projektów zaczętych - jest szansa, że będę miał czas by nad nimi pracować. Rok Małpy może być dla mnie dobrym rokiem.
Mijający rok dla świata był - jak wszyscy wiemy - zły, a nadchodzący zapowiada się jeszcze gorzej. Tragedia na Bliskim Wschodzie nie ma jak skończyć się dobrze - raczej można oczekiwać jeszcze więcej śmierci i cierpienia. Na innych kontynentach różnie, ale bardzo mało pojawia się oznak dających nadzieję na lepszy świat. Europa przesuwa się ku plemiennej logice, a wystarczy spojrzeć na mapę świata, by zdać sobie sprawę, że skłócona, ksenofobiczna Europa staje się peryferiami świata. Dominacja nacjonalistycznej logiki jest szczególnie śmieszna w kontekście Polski - jeśli ktoś uważa, że kraj montowni o populacji mniejszej niż cztery średniej wielkości miasta w Chinach sam sobie poradzi jest po prostu idiotą.
Polskę czeka ciężki rok (a w zasadzie co najmniej ciężkie cztery lata).
PiS uważa, że sprawne zarządzanie państwem zagwarantuje mu obsadzenie najważniejszych stanowisk swoimi ludźmi. Nawet zakładając, że problemy Polski są personalne a nie strukturalne (co jest bzdurą oczywiście) problemem PiSu jest krótka ławka. Owszem, mają wielu chętnych na stanowiska w państwie, ale bardzo niewielu, którzy się do zarządzania czymkolwiek nadają. Władzy zdobytej jednak tak łatwo nie oddadzą, więc nie liczyłbym na przedterminowe wybory (szczególnie, że wyczyny ich wiodących polityków mogą ich zaprowadzić przed Trybunał Stanu - po co ryzykować?). Czeka więc Polskę czas rozpadu i gnicia. Jak łatwo z w miarę normalnego (i bogatego - a Polska taka nie jest) kraju stać się gruzowiskiem niech zaświadczy przykład Libii. Nie twierdzę, że czekają nas naloty, twierdzę, że struktury państwa polskiego są słabiutkie, a działania PiSu je jeszcze bardziej osłabiają. Brawurowy atak dorobionym kluczem ministra Macierewicza na Centrum Kontrwywiadu NATO pokazuje horyzont organizacyjny tej nowej, 'lepszej' Polski. Taki kraj nie jest trudno zdestabilizować. I nie bardzo widzę, kto chciałby na świecie temu zapobiec? USA z prezydentem Trumpem? Angela? Na Orbana bym tu specjalnie nie liczył.
Jeśli można mieć cień nadziei, że w USA wygra Bernie, że w Hiszpanii Podemos da radę stać się partią rządzącą, to i tak niewiele to zmienia w globalnym układzie sił. Zmiany klimatyczne nas dobiją. Gdybym liczył na cud, to i tak nie bardzo wiadomo, skąd miałby on nadejść - z Chin? Chyba pozostaje nam tylko mieć nadzieję na interwencję AI lub kosmitów. Wątpię jednak, by ludzkość zasłużyła na cokolwiek lepszego - w najlepszym razie - niż rezerwat.
Czekają nas wieki ciemne. Nie rok i raczej nie dziesięć lat. Może pięćdziesiąt a może pięćset.
Nie znaczy to jednak, że należy załamywać ręce, że mamy się poddać.
Po pierwsze, może się całkowicie mylę i nadejdzie przebudzenie ludzkości? Miłość i solidarność zatryumfują nad nienawiścią i egoizmem? Nawet jednak wtedy, 2% najbogatszych ze swojej pozycji tak łatwo nie zrezygnuje...
Po drugie, cokolwiek nas czeka, lepiej poświęcić swój czas na budowanie alternatyw niż na rozpamiętywanie siły wroga.
Róbmy więc swoje. Budujmy zalążki lepszego świata wszędzie tam gdzie jesteśmy - nie róbmy jednak tego w samotności. Fundamentem kapitalizmu są konkurujące ze sobą jednostki - współpracując w miłości i zaufaniu kruszymy ten fundament. Lepsze związki są możliwe, lepsze rodziny są możliwe, lepsze szkoły, uniwersytety, miasta. Przeczytajcie proszę z uwagą moją poprzednią notkę - każdy z nas ma władzę by dokonywać (minimalnych) korekt tego świata. W rozproszeniu te korekty nie mają znaczenia, ale w globalnym świecie nikt już nie jest sam. Zobaczmy, że lepszy świat naprawdę jest możliwy - nie czekajmy na cud, sami go sprawmy.
Tego Wam (i sobie) życzę na 2016 rok (i na kolejne lata - bo że czeka nas naprawdę długi marsz nie mam złudzeń).

THESE MTHRFCKRS from MartyrLoserKing on Vimeo.

0 Comments

802. osobność i sprawczość

12/28/2015

0 Comments

 
Chciałem napisać notkę o władzy i możliwości antykapitalistycznej praktyki w mieście; wydaje mi się jednak, że warto pociągnąć jeszcze chwilę dyskusję na temat polityki partyjnej (w której wziąłem już udział), szczególnie po tekście Ewy Majewskiej. Spróbuję więc połączyć kilka wątków w jednej notce, może ułoży się to w miarę spójną opowieść.

Zacznę od (być może kontrowersyjnego) stwierdzenia, że każda zmiana / rewolucja dzieje się 'od góry' (top down). Choć intuicyjne wydawać by się mogło, że jest odwrotnie, że rewolucja to zmiana, w której to co wykluczone / podporządkowane / słabe wymusza na tym co dominujące rezygnacje z dotychczasowej hegemonicznej pozycji (tak możemy również definiować rewolucje technologiczne), to jednak rewolucja ma dwa etapy - pierwszym jest 'przewrócenie stolika', jest ustawienie się przez dotychczas słabszą stronę w pozycji siły; następnie, już z tej pozycji, następuje próba ustanowienia nowej hegemonii. W jaki sposób to co słabe staje się silnym? Poprzez akumulację i przekierowanie rozproszonej sprawczości, rozproszonej władzy. Albo rozproszona władza ulega akumulacji (taki jest mechanizm strajku w fabryce - każdy robotnik posiada cząstkową władzę nad swoją pracą, taki jest też mechanizm demokratycznego przejęcia władzy w wyborach) albo też słaba 'dysydencka' władza zostaje użyta w miejscu, gdzie hegemonia jest krucha.
Istnieje różnica pomiędzy władzą jako sprawczością, a władzą jako możliwością ustalania reguł gry. Nie jest to - choć wygląda na pierwszy rzut oka podobnie - różnica pomiędzy taktyką a strategią opisaną przez Michela de Certeau, te dwie rodzaje władzy istnieją bowiem równolegle zarówno na poziomie władzy administracyjnej jak i na poziomie (wolnych) wykonawców rozporządzeń tejże władzy. Do pewnego stopnia chciałbym więc wrócić do tego jak władzę definiowano 'przed Foucault', przyjmując jednak jego stanowisko, że władza jest wszędzie, że jest rozproszona i przenika cały świat. Przyjmuję również, że relacje społeczne są (zawsze?) hierarchiczne, nawet jeśli grupa społeczna o której mówimy taka nie jest - istnieje jednak sekwencja decyzji i uzgodnień, wynikająca choćby z nierównomiernej akumulacji wiedzy czy/i umiejętności. Każde więc działanie, które jest efektem egzekwowania władzy jest równocześnie procesem przekładu (translacji) oczekiwań / celów jednych struktur/aktorów przez innych/inne.
Budowa domu może być rozpisana jako wiele ciągów takich translacji pomiędzy różnymi aktorami / strukturami, którzy na różnych etapach procesu (od idei, przez zlecenie, wykonanie projektu do realizacji) zmieniają swe pozycje w hierarchii działania - zlecenie wychodzące od klienta stawia go w hierarchii nad architektem, ale gdy projekt zaczyna powstawać, to architekt - ze względu na fachową wiedzę oraz znajomość przepisów - zamienia się pozycją z klientem. Podobnie zmienne są relacje pomiędzy architektem a innymi specjalistami, urzędnikami a w końcu i wykonawcą. By więc jakikolwiek akt / działanie mógł mieć (w 'ciele społecznym') miejsce, poszczególni aktorzy muszą mieć (i mają) wolność umożliwiającą dokonywanie translacji pomiędzy różnymi celami w kontekście pola gry (które jest częściowo zewnętrzne wobec aktorów, a częściowo podlega ich - wspólnej - reinterpretacji). Aktorzy ci w momencie działania muszą mieć możliwość 'zawładnięcia' (oczywiście całe moje myślenie jest pod mocnym wpływem Jadwigi Staniszkis, w przypadku tej notki jej książki 'Zawładnąć', choć akurat samo słowo stosuję tu w potocznym znaczeniu) jakimś fragmentem rzeczywistości.
Świadomość zmieniających się hierarchii władzy w procesie jej egzekwowania dobrze widać w strukturze polityczno-gospodarczej Chin, których - moim zdaniem - obecny sukces jest mocno zakorzeniony w maoizmie a szczególnie w jego najbardziej agresywnej wersji z czasów Rewolucji Kulturalnej. Istnieje ścisły związek pomiędzy masami a partią (tu tylko uwaga, że proponowana przez Ewe Majewską relacja partii i ruchów społecznych do pewnego stopnia wydaje się być polemiczna z maoistowską tradycją - wrócę do kwestii w dalszej części notki) i obecność czujnego oka partii jest wyczuwalna niemal na każdym poziomie życia społecznego. Chińska partia komunistyczna jest swego rodzaju granicą|instytucją, z jednej strony 'przylegającą' ściśle do 'ciała społecznego', odczytującą i akumulującą rozproszoną w nim wiedzę i władzę, z drugiej będącą wobec tego ciała zewnętrzem, będącym w stanie na nie wpływać i je radykalnie odkształcać.
Jeśli z takiej perspektywy spojrzymy na miasto, będziemy w stanie zobaczyć przede wszystkim ogromną przestrzeń wolności, przenikającej wszystkie akty biurokratycznych czy technokratycznych decyzji, wolności której nie da się ograniczyć, jeśli nie chce się zatrzymać wszelkiego działania. Ta wolność - która w Chinach jest 'ukierunkowana' przez partię na cele wyznaczane w kolejnych planach gospodarczych - w europejskich miastach postsocjalistycznych jest 'uśpiona' (w miastach zachodniej Europy istnieją silne tradycyjne struktury podporządkowujące ową wolność interesom burżuazji i/oraz państwa). Tu muszę podkreślić, że owa wolność musi pozostać wolnością, wszelkie próby jej tłumienia, wszelkie mechanizmy mikro-regulacyjne również poprzez próbę przejmowania instytucji przez 'swoich' (co usiłuje robić PiSowski rząd) są przeciw-skuteczne. 'Ukierunkowanie' jest jedynie wyznaczeniem horyzontu i wskazaniem kierunku, jest swego rodzaju rozproszoną meta-narracją. Jedynie w sytuacji wyjątkowej następuje interwencja.
Owa wolność jest również uśpiona/zakumulowana w infrastrukturze materialnej i społecznej - w ścianach budynków, w chodnikach, w parkach, w szkołach i uczniach. Istnieje i narasta neoliberalna presja by wszystko podporządkowywać logice zysku, to bezpośrednia opłacalność ma stać się horyzontem ukierunkowującym naszą wolność / władzę. Wciąż jednak istnieją inne narracje - wciąż 'nie wszystko jest na sprzedaż' - blokujące ostateczny tryumf neoliberalizmu. Tryumf, który okazałby się katastrofą - na co wskazują choćby efekty stosowania neoliberalnej logiki do ochrony przeciwpowodziowej w Wielkiej Brytanii. Te nie-neoliberalne narracje - zarówno odwołujące się do 'tradycyjnych wartości' jak i do wizji lepszej przyszłości mogą i powinny być zebrane w spójną lecz polifoniczną opowieść, wyznaczającą działania i budującą sieci powiązań. Taka próbę, swą opowieścią o zielonej modernizacji - jak się wydaje - podejmuje Robert Biedroń w Słupsku, choć jak na razie jest to próba jeszcze bardzo ale to bardzo nieśmiała. By taka nie-neoliberalna narracja mogła skutecznie wpływać na rozwój miasta, w maksymalnym stopniu muszą być wykorzystane wszystkie te wymiary istnienia i działalności miasta, które nie zostały (jeszcze) w pełni skolonizowane przez narracje neoliberalną. Musiałoby nastąpić swego rodzaju radykalne odwrócenie neoliberalnej logiki, która domaga się ciągłego wytwarzania nowych potrzeb, nowych namiętności. Zamiast więc widzieć zieleń w mieście, jako relikt socjalistycznego miasta, relikt, który generuje koszty, należałoby zobaczyć ją jako możliwość wytworzenia strefy wolnej od kapitalizmu - strefy darmowego relaksu, a nawet produkcji żywności. Nie jako komercyjnego przedsięwzięcia, lecz aktywnego budowania przestrzeni wspólnej, wspomagającej tych, którzy są w potrzebie. Inspiracją mogłyby być nie tylko inicjatywy 'miejskiego rolnictwa', polegające na zakładaniu ogrodów na miejskich nieużytkach, ale również poprzez wprowadzanie zwierząt hodowlanych do miast (dała nam przykład Kurytyba). Do takiego działania z łatwością można zaangażować szkoły, kościoły (hm... również kościół katolicki, jeśli powróci do swych chrześcijańskich korzeni). Oczywiście fundamentalnym pytaniem jest - w jaki sposób zachować rozłączność pomiędzy tego typu działaniami, a logiką rynkową. Dlaczego nie sprzedać parku? Dlaczego nie sprywatyzować chodnika? Bez wyraźnej, mocnej a-kapitalistycznej narracji to się nie uda. Tu trzeba jasno powiedzieć - budujemy świat (miasto), które jest przedłużeniem natury, w jej powszechności i 'rajskiej' obfitości dóbr. Tak jak (wciąż) możemy wejść do lasu na grzyby czy jagody, tak i miasto powinno dawać nam gwarancje zaspokojenia podstawowych potrzeb - mieszkania i wyżywienia. Logika funkcjonowania miasta musi więc być nastawiona na zerowy koszt. Domy raz wybudowane powinny raczej wytwarzać energię niż ją konsumować (przykłady takich domów już zresztą istnieją), nie sprzedając nadwyżki, lecz wymieniając ją w zamkniętej miejskiej sieci. Dla bogatszych miast elementem takiej (r)ewolucji jest również miejski dochód podstawowy.
By takie post-kapitalistyczne miasto zbudować, trzeba osiągnąć społeczne przyzwolenie i poparcie dla nie-kapitalistycznej, wspólnotowej opowieści, która stałaby się elementem ukierunkowującym rozproszoną władzę|wolność. Obawiam się, że takiego przyzwolenia nie ma w Słupsku, że Robert Biedroń jest zbyt socjal-demokratycznym politykiem, by próbować wokół takiego projektu budować swoją prezydenturę.
I tu możemy wrócić do tekstu Ewy Majewskiej, z którą zgodzę się tam, gdzie wzywa ona do 'żądania niemożliwego', do horyzontu radykalnego zerwania z opresyjnym systemem kapitalistycznej opresji. Zarysowany powyżej model miasta post-kapitalistycznego  jest częścią takiego projektu radykalnej materialnej emancypacji poprzez budowanie tego co wspólne (choć opartego nie na marksistowskiej, ale też nie na 'konserwatywnej' ontologii).
Nie zgodzę się natomiast w zasadzie z całą resztą tekstu Ewy - począwszy od jej wezwań do wzmacniania konfliktów klasowych, poprzez jej sugestię, jakoby inkluzywność opierała się na rozproszeniu, podczas gdy idea radykalnego inkluzywizmu  jest oparta o ideę granicy|instytucji, z jednej strony mediującej uniwersalistyczną (polifoniczną) narrację, z drugiej gwarantującą osobność poszczególnych tożsamościowych podmiotowości. To nie jest rozproszenie, choć nie jest to również wizja centralistycznej władzy - to rodzaj 'totalnej mobilizacji'. 
Model proponowanych przez Ewę relacji pomiędzy ruchami społecznymi a partią wydaje się unikać odpowiedzi _w jaki sposób_ miałyby zostać zbudowane owe relacje pomiędzy zamkniętą w ramach instytucjonalnej polityki, ograniczoną potrzebą negocjowania sojuszy z burżuazyjnymi partiami partią Razem a radykalnymi i rozbieżnymi celami tych ruchów. W jaki sposób wydzielić partię z ruchów społecznych równocześnie gwarantując jej przez te ruchy demokratyczną kontrolę? Na dodatek, ruchy społeczne w Polsce nie są - wbrew temu co pisze Ewa - masowe, proponowany więc model skazuje Razem na balansowanie na granicy progu wyborczego. Moja wizja partii, którą przedstawiłem w swoim tekście dla PT, widzi ją związaną z ruchami społecznymi jedynie (aż?) wspólnym horyzontem i zestawem wartości, lecz nie jest przez te ruchy ograniczana - skupia się bowiem nie na ich reprezentowaniu, lecz na kreowaniu mechanizmów emancypacji i inkluzji, na ukierunkowywaniu owych rozproszonych 'mikro wolności'władzy' w inkluzywną metanarrację. Wchodzi więc w ciało społeczne nie szukając reprezentacji, lecz budując jego nowy szkielet.
Zdaje sobie doskonale sprawę, że choć dziś co do podstawowych celów i wartości nie ma między Ewą a mną specjalnych różnic, to nasze wizje partii, państwa i społeczeństwa są radykalnie odmienne. Być może jednak przez najbliższe kilkadziesiąt lat nie będzie to  naszym najważniejszym zmartwieniem.
0 Comments

801. pogarda przeciw nie-wspólnocie

12/25/2015

5 Comments

 
W najbliższym numerze pisma Autoportret ukaże się mój tekst, w którym staram się pomyśleć radykalnie inkluzywną wspólnotę miejską. Z tekstu jestem zadowolony, wydaje mi się, że doprecyzowuję kilka wątków, które rozwijałem przez ostatnie miesiące na tym blogu. Jest jednak jedna kwestia, która nie daje mi spokoju - rozpoczynam swój tekst od stwierdzenia, że w Polsce można wyróżnić dwa wielkie obozy polityczne - jeden odwołujący się do interesów jednostek, a drugi do (różnie definiowanego) pojęcia wspólnoty. Na pierwszy rzut oka brzmi dobrze - PO/.Nowoczesna to indywidualiści, PiS/PSL czy narodowcy to 'wspólnotowcy'. Problem w tym, że już w następnym paragrafie sam sobie przeczę (i w tym zaprzeczeniu trwam do końca artykułu) porównując program gospodarczy .Nowoczesnej i Ruchu Narodowego, wskazując, że na poziomie fundamentu antropologicznego więcej jest między nimi podobieństw niż różnic - w jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z różnymi odcieniami thatcheryzmu ("there's no such thing as society..."). Różnice zaczynają się na etapie radzenia sobie ze zdemolowanym przez indywidualistyczny kapitalizm społeczeństwem - liberałowie wierzą (czy rzeczywiście? w każdym razie tak twierdzą...) w dobrowolną samoorganizację oraz w to, że sumą egoistycznych interesów jest dobrobyt wszystkich; narodowcy nie mają takich złudzeń - wiedzą, że grupa jednostek potrzebuje Lewiatana, który złapałby te wszystkie egoistyczne interesy w jakąś spajającą je strukturę - i proponują autorytarne państwo narodowe. Narodowcy - czy to z RN czy z PiS bynajmniej więc nie budują wspólnoty na poziomie tworzenia relacji społecznych, lecz narzucają opresyjną ramę - katolicko narodową ideologię - na rozbitą i poszatkowaną tkankę społeczną.  Powiedzmy to wyraźnie jeszcze raz - żadna partia polityczna znajdująca się w polskim parlamencie nie opiera swojego programu na budowaniu tego co wspólne, PiS czy narodowcy z entuzjazmem niszczą wszelkie mechanizmy współ-pracy oraz współ-życia po to, by móc łatwiej zarządzać tłumem wyalienowanych jednostek.
Może jednak przeceniam 'diabelski geniusz' Kaczyńskiego i w działaniach PiS nie ma wyrafinowanej strategii lecz rozpacz i bezradność.
Jak pisałem w tekście dla Praktyki Teoretycznej, struktura polskiego społeczeństwa w ostatnich stu latach została kilkakrotnie dramatycznie przeorana. Najpierw odzyskanie niepodległości w 1918 wprowadziło nowe, piłsudczykowskie elity na salony, ale również - częściowo dzięki pracy endecji i ruchu ludowego - zaczęło powoli i fragmentarycznie rosnąć znaczenie i świadomość chłopstwa, potem wojna fizycznie wyeliminowała wielkie grupy społeczne (przede wszystkim Żydów, ale również elity polskiej inteligencji) a po jej zakończeniu, ustalenia mocarstw przesunęły Polskę w granicach ('przy okazji' dokonując masowych relokacji ludności). PRL dokonał kolejnych przetasowań, deklasując jednych, a umożliwiając  społeczny awans innym. Odwołując się do doświadczeń mojej rodziny - ze strony ojca: przedwojenna niemiecka/śląska burżuazja+chłopstwo, po wojnie robotnicy (górnictwo, zakłady przetwórstwa mięsnego), usługi (praca w sklepach), zdeklasowane chłopstwo (5ha) oraz inteligencja techniczna (architekt). Ze strony mamy: przedwojenna inteligencja szlacheckiego pochodzenia (sędzia Sądu Najwyższego, oficerowie wojska, weteran powstania styczniowego) plus małomiasteczkowa drobna inteligencja (prawnik, urzędnicy) oraz rzemiosło (kowal), a po wojnie inteligencja techniczna, drobni urzędnicy oraz robotnicy.
Podejrzewam, że moja rodzinna historia klasowych przemieszczeń nie jest jakaś wyjątkowa - macie pewnie podobnie. Jak wobec takich przetasowań można budować jakąkolwiek klasową tożsamość? Czy w tym kontekście rzeczywiście tak dziwnym jest, że większość Polaków uważa się za potomków husarii oraz tymczasowych nie-milionerów?
Zagubienie, alienacja, atrofia więzi społecznych (również wbrew pozorom rodzinnych) skutkują polską nie-wspólnotą, która nie daje oparcia, nie daje poczucia bezpieczeństwa ani przynależności. Przy słabości i obojętności państwa na los swoich obywateli pojawia więc rozpaczliwa potrzeba odbudowania jakichkolwiek więzi, jakiejkolwiek struktury społecznej. Jedyną mocną instytucją społeczną we współczesnej Polsce jest kościół katolicki (oraz organizacje przestępcze, ale one mają wciąż lokalny charakter) - ma pieniądze, wpływy, ideologię oraz tradycję, do której może się odwoływać. Nie powinno więc nikogo dziwić, że inteligent z Żoliborza, ostrzegający przed laty przed ZChNem jako siłą mogącą doprowadzić do 'dechrystianizacji Polski', stoi dziś na czele partii ultra-katolickiej.
Jeśli jednak w okresie 'karnawału Solidarności' ów katolicyzm łączył się z socjalizmem - wszak narodził się w fabrykach, które produkowały relacje społeczne oparte na współpracy i współdziałaniu - to dziś, gdy zabrakło mechanizmów budowania solidarności i współ-życia na poziomie zakładów pracy czy wspólnot lokalnych, katolicyzm łączy się z darwinizmem społecznym. Nie łagodzi go jednak, lecz z nim rezonuje i go wzmacnia.
W jaki sposób zatomizowane jednostki próbują radzić sobie z tą sytuacją? Poprzez rozpaczliwe próby odbudowania hierarchii społecznych. I tu dochodzimy do kluczowej tezy mojej dzisiejszej (mało świątecznej, przyznaję) notki - podstawowym mechanizmem odbudowującym hierarchię społeczną jest pogarda. To, że pogarda jest w Polsce emocją niemal powszechną nie jest chyba zbyt ryzykowną tezą. Nieprzyjemną i z tego powodu budzącą sprzeciw, ale jeśli będziecie ze sobą uczciwi, myślę, że przyznacie mi rację. Owa pogarda nie jest wcale przynależna jedynie jednej - 'nie naszej' - stronie politycznego i ideologicznego sporu. Pamiętacie hasło 'zabierz babci dowód'? Pamiętacie śmiechy ze starszych pań tańczących na Krakowskim Przedmieściu? Bo że pamiętacie pogardę z jaką mówiono o 'wykształciuchach' czy lemingach to jestem pewien. Pogarda jest w Polsce wszędzie i w większym lub mniejszym stopniu możemy ją znaleźć w niemal każdym tekście, w dyskusjach w sieci i w autobusie. Czym jest pogarda? Jest próbą odbudowania hierarchii - pogarda jest albo próbą potwierdzenia, że jesteśmy w hierarchii społecznej wyżej, niż osoby, którymi pogardzamy; albo też próbą zakwestionowania tej hierarchii wyrażonej w statucie materialnym czy w relacji zależności. Przedsiębiorcy więc pogardzają swoimi pracownikami, pracownicy pogardzają przedsiębiorcami; Petru krzyczy do Pawłowicz by ta się 'nie waliła w łeb', poseł Pięta wyzywa przeciwników politycznych od kretynów i zdrajców. Przykłady można mnożyć bez specjalnego wysiłku.
Pogarda daje jednak jedynie złudzenie odbudowy struktury społecznej, w rzeczywistości rozwala tkankę społeczną jeszcze bardziej - być może przekroczyliśmy już punkt, poza którym jakakolwiek odbudowa Polaków jako wspólnoty jest niemożliwa. I obawiam się, że wzywanie do opamiętania, do tego by ten proces zatrzymać, jest już po prostu nieskuteczne.
We wspomnianym tekście dla Praktyki Teoretycznej pisałem, że lewicowa polityka (czy raczej zmierzająca do budowy tego co wspólne) nie powinna szukać podmiotu politycznego, 'wokół którego' miałaby się obudować (kiedyś proletariat, dziś prekariat), lecz powinna szukać mechanizmów i budować instytucje pozwalających budować relacje społeczne oparte na współ-pracy i współ-działaniu. Ignorując tożsamości i narosłe wokół nich konflikty, powinna próbować tworzyć więzi społeczne - na każdym możliwym poziomie, w każdym możliwym miejscu. Stąd .Nowoczesna nie powinna być widziana jako 'wróg absolutny', choćby z powodu działających w niej (byłych?) aktywistów miejskich. Gdzieś tam głęboko w (niemal) każdym z nas, tkwi dobry człowiek - niewielu (mam nadzieję) jest wśród nas psychopatów, którzy chcą krzywdzić drugiego człowieka, choć tacy oczywiście się zdarzają i szczególnie w obecnym parlamencie jest ich chyba nadreprezentacja. To odwołanie się do etycznego fundamentu 'dobra', szacunku i miłości bliźniego (bez znaczenia czy inspirowane religijnie czy nie) jest być może ostatnim bastionem chroniącym nas przed absolutnym chaosem i barbarzyństwem.
Chciałbym myśleć, że jeszcze nie jest za późno...
5 Comments

    Archives

    November 2022
    July 2021
    June 2021
    March 2021
    February 2021
    November 2018
    May 2018
    December 2017
    November 2017
    October 2017
    August 2017
    March 2017
    January 2017
    December 2016
    November 2016
    October 2016
    September 2016
    August 2016
    July 2016
    June 2016
    May 2016
    April 2016
    March 2016
    February 2016
    January 2016
    December 2015
    October 2015
    September 2015
    August 2015
    July 2015
    June 2015
    May 2015
    April 2015
    March 2015
    February 2015
    January 2015
    December 2014
    November 2014
    October 2014
    September 2014
    August 2014
    July 2014
    June 2014
    April 2014
    March 2014
    February 2014
    January 2014
    December 2013
    November 2013
    October 2013
    September 2013
    August 2013
    July 2013

    Categories

    All
    Marginalia
    Wyprodukować Rewolucję

    RSS Feed

Proudly powered by Weebly