Tym, co na tej konferencji było najciekawsze, to... tytuł. Słowa 'wymyślić' oraz 'nową' brzmiały bardzo zachęcająco, tym bardziej szkoda, że w większości dyskutowaliśmy raczej nad tym co było i jest, a nie nad tym co może być. I gdy tak siedziałem i słuchałem po raz kolejny o Polis i zagrożeniach jakie dla lokalnych wspólnot stanowią 'wolne ptaki' (ludzie nie związani z daną lokalnością) pomyślałem o... poliamorii. Pomyślałem sobie, że jej odrzucenie i wyśmianie - również, a może przede wszystkim - przez lewicowych działaczy i intelektualistów nie świadczy o nas najlepiej. I nie chodzi o to, by wypowiadać się z bezkrytyczną fascynacją czy przyjmować poliamorię jako niezbędną składową lewicowej tożsamości (bogini uchowaj!), lecz by mieć odwagę myśleć to co nowe, by odważyć się na myślowe eksperymenty. Wydaje mi się, że tego nam bardzo brakuje. Tekstów, które na wszelkie możliwe sposoby analizują to co jest, można znaleźć bez liku. Jest jednak w tych analizach i krytykach współczesnego kapitalizmu jakaś rozczarowująca impotencja - jeśli jesteśmy tacy mądrzy, to dlaczego to nie my wygrywamy wybory? Jak pisałem w poprzedniej notce, siła Syrizy i Podemos objawia się przede wszystkim w tym - podobnie stawia to dzisiejszy artykuł w Guardianie - że nie czekając na przejęcie władzy, zaczynają budować nowe społeczeństwo. Polityka Syrizy to polityka działania, a nie polityka reprezentacji. Ponieważ wiele wskazuje na to, że nie uda się jej zdobyć absolutnej większości w greckim parlamencie, społeczna mobilizacja i zręby nowej społecznej infrastruktury mogą okazać się absolutnie kluczowe dla przyszłości tego projektu politycznego - a w konsekwencji dla przyszłości Grecji i Europy.
Tu wrócę do wspomnianej konferencji. Próbując w maksymalnie syntetyczny sposób zarysować ramy dyskusji o nowych wspólnotach miejskich, mówiłem o tym jak miasto istnieje oraz jak miasto działa. Istnieje w czasie i przestrzeni, a więc umożliwia równoległe istnienie różnych wspólnot, umożliwia bardzo łatwe unikanie konfliktu - poprzez separacje w czasie lub przestrzeni; działa natomiast poprzez ciągłe mediacje, poprzez ludzi, fizyczne artefakty oraz instytucje. Proponowana przez Lecha Merglera i Kacpra Pobłockiego idea 'narracji konkretnej' jest więc moim zdaniem fundamentalną obserwacją ontologiczną - różne grupy i narracje miejskie mogą spotykać się w określonym punkcie / problemie miasta; która jednak została błędnie zinterpretowana w praktyce politycznej - owo spotkanie bowiem, albo staje się wyrwanym z kontekstu fenomenem, nieistotnym a wręcz 'otorbionym' i wyrzuconym na zewnątrz przez owe grupy i narracje, albo podlega próbie zassaniu do wewnątrz owych grup i narracji, doprowadzając do nieuchronnego konfliktu. Skupienie się na owym punkcie spotkania jako na elemencie mediującego interfejsu otwiera moim zdaniem zupełnie nowe perspektywy. Przede wszystkim pozwala nam uniknąć pułapki tożsamościowych wspólnot, które stają się opresyjnymi homogenizującymi strukturami i otwiera wiele możliwości interakcji - od bardzo bliskich, wręcz intymnych, po głęboko zapośredniczone. Punkt spotkania z narracji konkretnej staje się środkiem a nie celem. Środkiem, który umożliwia komunikację i z tego powodu kluczowym oraz wspólnym. Nowa wspólnota miejska budowana z takiej perspektywy, byłaby wielością wspólnot, które z jednej strony zachowywałyby możliwość schronienia się we własnej przestrzeni i czasie (rytmie) a z drugiej, poprzez sam fakt bycie wspólnotą _miejską_ (a więc opartą o współ-użytkowaną infrastrukturę) 'przymuszaną' do nieustannych mediacji. W tym procesie mediacji / komunikacji wytwarzana jest uniwersalność, która jest swego rodzaju emanacją 'całości' miasta. Ponieważ jednak proces ten jest nigdy nie zamknięty, unikamy niebezpieczeństwa stworzenie wyalienowanych struktur biurokratycznych.
Tyle mojego myślowego eksperymentowania - teraz wypadałoby ten (albo jakikolwiek inny) eksperyment przeprowadzić na 'żywym ciele społecznym'. I tu uderzamy w mur, mur braku odwagi budowania tego, czego nie ma, tego, czego nie możemy skopiować 'z Zachodu'.
Być może jednak jestem niesprawiedliwy, być może to co Robert Biedroń zaczyna w Słupsku, to co dzieje się w Gorzowie (czy jest jakiś stały monitoring tego co się tam dzieje? strona PRM po wyborach w zasadzie umarła, a lokalna strona aktywistów Gorzowa też nie jest zbyt pomocna) i to co dzieje się w Łodzi to - na różną skalę - elementy budowania elementów nowej infrastruktury społecznej, ekonomicznej i politycznej Polski. Wydaje mi się, że to jest dziś najważniejsze - odwaga myślenia nowego i dzielenie się wiedzą o tym, gdy jakieś nowe - nawet malutkie i nieśmiałe - zaczyna kiełkować. Nie bójmy się i nie wyśmiewajmy, potrzebujemy dziś eksperymentów społecznych - i ciągłego nad ich przebiegiem namysłu - jak chyba niczego innego. Kooperatywy czy poliamoria niech będą dla nas przedmiotem krytycznej refleksji, inspiracji i nauki, a nie lekceważącego uśmieszku.