Gdy przyjaciel nie potrafi przyznać się do błędu, albo mu wybaczam, zapominając; albo przestajemy się przyjaźnić. Gdy ktoś, kto ma ambicje polityczne nie przyznaje się do błędu, oczami wyobraźni widzę kolejnego Leszka Milera. Może i skutecznego (w jakimś punkcie czasoprzestrzeni), ale czy rzeczywiście LM jest najlepszym, na co w polskiej (lewicowej?) polityce możemy mieć nadzieję?
Kupiłem na początku wakacji 'Apokalipsę i Politykę' Jacoba Taubesa, (by potem dokupić jeszcze 'To Carl Schmitt: Letters and Reflections' - ale nie warto, wstęp nie wnosi niczego nowego, większość tekstów z tej książeczki jest w AiP). Do Taubesa dotarłem przez ABR i z dużym zainteresowaniem czytam jego teksty - dla architekta Taubesa obsesja czasu (a nie przestrzeni) jest czymś bardzo odświeżającym. AiP jest inspirującą i wciągającą lekturą, do której - jestem pewien - będę wracał, również na tym blogu. Bardzo ciekawy jest również wstęp Piotra Nowaka (właśnie z tych powodów, z których nie podoba się Mikołajowi Ratajczkowi), który przedstawia pokrótce postać Jacoba - nie tylko jako myśliciela, ale również jako człowieka. Człowieka, którego osobiście nigdy nie chciałbym poznać.
Przez ostatnie parę lat spotykałem ludzi przede wszystkim poprzez ich teksty - najpierw czytałem, potem spotykałem 'w realu'. W zdecydowanej większości przypadków 'żywy człowiek' potwierdzał to czego się spodziewałem po lekturze. Może było mi łatwiej, bo spotkanie poprzedzało jakiś rodzaj kontaktu - mejle lub czat. W przypadku Taubesa czytam jedynie jego teksty, które kierował do siebie i 'do wszystkich' (ewentualnie podglądam go poprzez list do Carla Schmitta, który jednak też pokazuje jedynie intelektualną relację i fascynację), są to też teksty, które jeśli odnoszą się do osób i wydarzeń, to są one już dla mnie historią. Ciekawe, że Taubes mocno podkreśla swą niechęć do 'czystej' myśli (przychodzi mi tu na myśl smaczny cytat z American Gods: "...college professor who (...) could not talk, could only discourse, expound, explain", choć z drugiej strony "Chesterton once said that it was not some great practical man that was needed to heal our confused and terrible times, but a great ideologist."), wymaga by myśl zawsze była osadzona w historii. Gdzieś tam (być może) pobrzmiewa to w tym co kiedyś napisał CM - że nie interesują go idee, interesują go biografie (cytuję z pamięci, więc może niedokładnie). Ale CM jest publicystą politycznym, 'cynglem', zaangażowanym w wojny tu i teraz; Taubes był jednak myślicielem, o ambicji wykraczającej (chyba) poza doraźność...
To rozróżnienie na tych co piszą (myślą) i tych, którzy działają jest jednak istotne i osobiście (temperamentem) bliżej mi jest oczywiście do tych pierwszych. Również dlatego, że politycznie działanie nie poprzedzone krytycznym namysłem łączy się często z dość prostacką prawicowością - zakłada bowiem oczywistość świata, w którym wszystko jest w zasadzie w porządku, z wyjątkiem tego, że to nie my jesteśmy u władzy, nie nasze idee i wartości dominują. Ponieważ brzmi to prostacko nawet dla prawicowców, dobrze jest wprowadzić perspektywę etyczną - podział na nas dobrych i tamtych złych ('bandyta Bauman', 'oni stoją tam gdzie stało ZOMO' etc.). Świetnym przykładem z pop-kultury na takie myślenie jest książka 'Czerwona Mgła' (którą poleca na okładce arbiter elegancji liberalno-lewicowej blogosfery), w której świata bronią Elfy i Polacy (i kilka innych nacji, ale o Polakach to piosenka, NASA tylko wynosi elfie satelity na orbitę), przeciw Złu-Nie-Z-Tego-Świata. Zło jest rzeczywiście czystym złem, nie mamy więc żadnego problemu by stanąć po 'właściwej' stronie, problem w tym, że ta 'właściwa strona' to wyidealizowana wizja II RP (z lekką domieszką Państwa Podziemnego). Nie ma więc tu miejsca na najmniejszy ślad krytyki społecznej czy politycznej, to 'piękny' wojenny, 'naturalny' kapitalizm. Oczywiście nie o tym jest ta opowieść i nie w porządku jest ją z tej perspektywy krytykować, mimo to (albo właśnie dlatego) jest to świetna ilustracją polskiej (nie tylko prawicowej) wyobraźni. Ilustracją dość do Polski zniechęcającą - przynajmniej mnie... (postać inkwizytorki 'torturującej' bezwarunkową miłością, której boją się i Elfy i ludzie w ładny sposób pokazuje pęknięcie tego świata i jego oczywistą - mimo tolkienowsko-katolickonarodowego sztafażu - niechrześcijańskość).
Bliżej mi jest więc do tych, którzy fascynują się myślą, a do działania podchodzą ostrożnie. Nie znaczy to jednak oczywiście, że działać nie należy - wręcz przeciwnie (a czasem trzeba działać w rewolucyjnej nagłości). Namysł musi być jednak podstawą działania, namysł jest ostrożnością i powinien zapewniać skuteczność i dalekosiężność działania. Bezpieczniej jest również myśleć i nie działać, niż działać i nie myśleć (mimo wszystko - sorry Lenin). Również dlatego, że z myśli i pism - nawet głupich - zawsze można wyłuskać ciekawe, inspirujące fragmenty.
Namysł ma również wymiar etyczny - ów krytycyzm czy też zdolność przyznania się do błędu od której zacząłem tę notkę dotyczy skali. Inaczej zachowuje się przyjaciel, gdy jego/jej zachowania dotyczą relacji pomiędzy kilkorgiem ludzi, a inaczej zachowuje się polityk, poświęcający przyjaźń z jednostką by zyskać poklask grupy. Kalkulacja skali jest jednak kalkulacją przestrzeni i tu przydałby się Taubes, by poprzez kontekst czasu, myślenie skalą podważyć. Taubes (i Schmitt) mocno podkreślali skończoność ludzkiego życia i konieczność podejmowania decyzji, które kończą, przecinają dyskusję. Obraz Taubesa jako człowieka odmalowany przez Piotra Nowaka czy flirt Schmitta z nazizmem pokazują jednak, że to jednak myśl a nie bezpośrednia akcja jest ciekawa, to myśl może zostać 'uniewinniona'. Przywołany wcześniej LM był w swoim czasie uważany za polityka skutecznego, za model jak należy politykę uprawiać - jego dzisiejsze wcielenie, głupota i pustka jaką ujawnia pokazuje, że brak myśli prędzej czy później się mści również w polityce. Dobrze by było, by ci, którzy dziś na lewicy działają o tym pamiętali.