Kościół i prawica bardzo poważnie traktują ideę grzechu pierworodnego - ludzie z natury są grzeszni i słabi, jak się ich zostawi na chwilę bez kontroli, to na pewno coś złego zrobią. Tak zwani "wolnościowcy" (czy z lewa czy z prawa) zdają się stać po dokładnie przeciwnej stronie antropologicznej barykady - to właśnie kontrola wyciąga z ludzi co najgorsze, jeśli zostawić ich w spokoju, to ujawni się w ludziach to, co najlepsze. Generalnie, (i tu widać mój postkatolicki ślad) nie bardzo wierzę w nieskalaną szlachetność natury ludzkiej, choć sama idea grzechu pierworodnego jest jedną z najbardziej diabelskich idei, które głosi Kościół. Jak już wiele razy pisałem, bliska mi jest narracja "struktur grzechu", która w istocie zakłada po prostu brak autonomiczności ludzkiego podmiotu i niemożliwość abstrahowania go od kontekstu w dyskusjach o ludzkich wyborach. Tak, jak istnieją struktury zmuszające ludzi do wyboru pomiędzy złym a gorszym, tak muszą też istnieć "struktury dobra", które stawiają człowieka przed wyborem pomiędzy dobrym a lepszym. Człowiek jednak nigdy nie istnieje poza kontekstem, jego życie i wybory są przez zewnętrze, nawet jeśli nie warunkowane, (ponieważ pewna ograniczona autonomia przecież istnieje) to stymulowane.
Fantazja o zniknięciu Kościoła z polskiego życia społecznego jest na pierwszy rzut oka myślą miłą i słoneczną, obawiam się jednak, że po pierwsze, myśl ta pozostanie (przynajmniej przez jeszcze dwa - trzy pokolenia) tylko fantazją; po drugie jednak, jeśli nie Kościół to co? Co będzie miało dominujący wpływ na kształtowanie kontekstu społecznego w Polsce? To pytanie zadał sobie kilka lat temu Jarosław Kaczyński (którego ultrakatolicyzm jest stosunkowo świeży) i najwyraźniej przeraził się odpowiedzi, jaką zobaczył. Uznał więc, że "...albo katolicyzm albo barbarzyństwo" i z dość niewinnych, chadeckich i propaństwowych pozycji zdryfował w rejony, w których skutecznie może odbierać elektorat chłopakom z ONR, NOP czy RN. Podobne pytanie zadał sobie Donald Tusk i po latach nieformalnego związku wziął ślub kościelny, a choć nie ma już w partii Gowina, to wciąż ma Libickiego. Do pewnego stopnia podobnie odpowiedział sobie i Leszek Miler, choć dziś stara się o tamtej odpowiedzi zapomnieć - a będąc w opozycji można zapomnieć i wyprzeć wszystko.
Obserwując czym stała się Polska po ponad dwudziestu latach transformacji, wiemy już, że odpowiedź, jakiej udzielili sobie ci wszyscy politycy była błędna, że zaprowadziła kraj i społeczeństwo tam, gdzie prawdopodobnie nigdy nie chcieli się znaleźć. W miejsce, w którym poważnie traktuje się rojenia o bruzdach po in vitro, w których redaktor poczytnego tygodnika zachwyca się dyskryminacją i przemocą wobec mniejszości seksualnych w Rosji, a Terlikowski jest traktowany jako poważny dziennikarz. Kraj, w którym pracodawca obcina palce pracownikowi domagającemu się zapłaty za pracę, a emeryci tracą mieszkania niszczeni lichwą. Przekonanie, że "...albo katolicyzm albo barbarzyństwo" okazało się więc koszmarnym błędem (o czym powinni wiedzieć wcześniej, słuchając choćby jednego z liberalnych biskupów, który bredził coś o polewaniu feministek kwasem solnym), to właśnie polski katolicyzm okazał się drogą, którą przy dźwięku radosnych pieśni Polacy wyszli na pustynię, opuszczając może i lekko cuchnące, ale cywilizowane miasta Babilonu. Okazało się, że wejście w naturę nie oczyszcza, lecz degeneruje.
Czy można było udzielić innej odpowiedzi? Czy dziś takiej alternatywnej drogi można jeszcze szukać?
Myślę, że nie jest nią prosty liberalny antyklerykalizm - Ruch Palikota głosujący (w zdecydowanej większości) za podwyższeniem wieku emerytalnego nie jest przypadkiem, droga RP prowadzi w inny krąg - ale jednak - piekła. Zwykła negacja i odrzucenie to za mało. Czy są jednak w Polsce takie struktury symboliczne, które pomogłyby zbudować instytucje działające jak "struktury dobra"? Odpowiedź jest, obawiam się, dość pesymistyczna - nie istnieje sfera symboliczna, do której można by się odwołać by zbudować lepszą Polskę. Nie ma mitu, który dałby nam emancypacyjną i egalitarną wizję lepszej Polski. Ci, którzy poświęcili lata na próbę reaktywacji wizji lewicowej, zaangażowanej inteligencji (która to wizja sama w sobie jest zbyt elitarna, zbyt paternalistyczna, by mogła mieć realne polityczne znaczenie) co rusz okazują się tylko śmieszną, nieudaną repliką modelu do którego się odwołują.
Wydaje się, że w kraju w którym dominuje barbarzyński darwinizm i plemienny katolicyzm jesteśmy na zawsze już skazani na wybór pomiędzy dżumą PiS, a cholerą PO. Mimo tego jednak, pojawiają się jaskółki nadziei i wielkie manifestacje związkowców są zdecydowanie jedną z nich. Mit Solidarności / solidarności, czerpiący z "jedni drugich brzemiona noście" gdzieś tam wciąż się tli. To jednak jest - czy nam się to podoba czy nie - mit czerpiący z katolicyzmu. Nie ma w Polsce bowiem innej wyobraźni, niż chrześcijańska.
Dlatego tak ważny może się okazać pontyfikat Franciszka, który w pierwszym długim wywiadzie (obszernie komentowanym na całym świecie) kreśli wizję kościoła oczywiście paternalistycznego i oczywiście nie rezygnującego ze swej pryncypialności, ale równocześnie mówi o kościele jako "szpitalu polowym", mówi o dobrym samarytaninie, o miłosierdziu, o tym wreszcie, że miłość jest większa niż grzech. W pamiętnym wywiadzie, który GW udzieliła żona Terlikowskiego mówiła o tym, jak starają się oni ochronić swoje dzieci przed złym, grzesznym światem. Franciszek mówi o sobie "jestem grzesznikiem" i że Kościół otwartych drzwi, który czeka na ludzi by do niego przyszli, to zbyt mało, Franciszek chce Kościoła, który znajduje nowe ścieżki, Kościoła, który przekracza sam siebie.
Istnieją w Polsce i polskim społeczeństwie mniejszościowe sfery symboliczne - czy to czerpiące z innych, niekatolickich religii czy też z postępowych, świeckich wizji świata, które wciąż pozwalają przetrwać oazom dobra i altruizmu. Istnieją środowiska, grupy, idee, które są jak klasztory w wiekach ciemnych, pielęgnujące współczucie i miłość wzajemną. To jednak tylko małe kwiatki na łące katolickiej/kapitalistycznej barbarii. Być może urosną, być może to do nich należy przyszłość. Tak jak jednak Kościół ucywilizował barbarzyńską Europę, tak dziś to Kościół trzeba ucywilizować, trzeba nam z powrotem wejść do Babilonu, z powrotem udać się do Egiptu. Nie jako do miejsc zniewolenia, lecz cywilizacji i miejskiej, antyplemiennej i antyindywidualistycznej wyobraźni i praktyki. Czy nam się to podoba czy nie, wciąż jedyną politycznie skuteczną odpowiedzią na barbarzyństwo w Polsce jest katolicyzm. Dlatego pytanie "jaki kościół" dotyczy nie tylko wierzących, dlatego wszyscy musimy trzymać kciuki za Franciszka. Groza indywidualistycznego, dzikiego, nieludzkiego kapitalizmu, groza wojny jaką prowadzi on z tymi, którzy wierzą w społeczeństwo, w miłość wzajemną i dobro (jedni drugich ciężary noście) jest zbyt straszna, by zwracać uwagę na drobne różnice. Franciszek mówiąc o tym, ze kościół zbyt obsesyjnie zajmuje się kwestiami takimi jak aborcja* czy homoseksualizm być może jest tylko wilkiem przebranym w owczą skórę; ja jednak skłonny jestem mu zaufać. Wróg jest zbyt potężny, a groźba zbyt wielka byśmy mieli tak naprawdę jakikolwiek wybór. Każdy sojusznik, nawet wątpliwy czy trudny, jest dziś bezcenny.
____
*Również w kontekście kolejnego głosowania w Sejmie projektu zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, przypominam mój tekst dla Znaku, pod którym wciąż się podpisuję.