Za punkt wyjścia chciałbym wziąć deklarację 'Niepodległa i Socjalna', przypominającą ścisłe związki pomiędzy ruchami niepodległościowymi (w okresie Zaborów) a ideami sprawiedliwości społecznej. To bardzo dobrze, że taki manifest pojawia się w przestrzeni publicznej, choć oczywiście nie on jedyny - od dawna towarzyszki i towarzysze przywracają pamięci rewolucję 1905, pisze o związkach pomiędzy patriotyzmem a socializmem portal lewicowo.pl.
We wspomnianym wyżej manifeście autorki i autorzy piszą: "Niepodległość ma dla nas podwójne znaczenie: to podmiotowość polskich obywateli wobec swojego państwa i jego zewnętrzna suwerenność jako emanacji obywatelskiej wspólnoty."
Mimo, że w tym cytacie tego nie widać, 'lewica patriotyczna' musi prędzej czy później zmierzyć się z pytaniem o to czym jest owa 'obywatelska wspólnota' i jak się ma ona do pytania o narodowość. To przenikanie kwestii socjalnych i narodowych widać nie tylko po stronie socjalistów, ale również narodowców - jak przypomina Jarosława Tomasiewicz: "...u swego zarania ruch narodowo-demokratyczny miał charakter zgoła odmienny od formy, jaką przyjął później. Był rewolucyjno-niepodległościowy, populistyczny (z akcentami radykalizmu społecznego), antyklerykalny." I nie powinno nas to dziwić - każdy ruch polityczny, szczególnie taki, który rodzi się w czasach, gdy państwo nie istnieje, musi być inkluzywny, musi dążyć do oparcia swojej polityki o maksymalnie duży podmiot polityczny. Najczęściej jest to naród - dlatego endecja przede wszystkim starała się 'unarodowić' wszystkie warstwy społeczne. Anty-konserwatywny (przeciwny konserwatywnej arystokracji, o wciąż pochodzącym z I RP bardzo wąskim rozumieniu Polskości) charakter tej wczesnej endecji jest więc oczywisty. Socjaliści próbowali rozwiązania jeszcze szerszego, łącząc kwestię niepodległości z walkami społecznymi robotników innych narodów. Stąd (to taka moja hipoteza) w II RP piłsudczykowska 'idea Jagiellońska', która niestety - jak z kolei przypomina Jan Sowa - doskonale zrosła się z kolonialnymi sentymentami polskiej arystokracji.
Wróćmy do 'Niepodległej i Solidarnej' - w cytowanym fragmencie mowa o 'podmiotowości polskich obywateli wobec swojego państwa' i to wydaje mi się kluczową dziś kwestią. Nigdy nie zapomnę mojej dyskusji z V. emerytowaną profesor z Finlandii, w młodości bardzo zaangażowanej w kontrkulturę, politycznie związaną z fińskimi Zielonymi. Dla V. związek pomiędzy społeczeństwem a państwem był nierozerwalny i 'organiczny', państwo to społeczeństwo. Nie jestem pewien, czy teza o 'podmiotowości obywateli wobec państwa' byłaby dla niej czymś więcej, niż banalną oczywistością. Zapewne pomysł, by umieszczać takie zdanie w manifeście wydałby jej się dziwaczny. W Polsce jednak dziwaczny nie jest. Sejm odrzucił właśnie wniosek podpisany przez ponad milion obywateli i obywatelek by rozpisać referendum dotyczące - potraktujmy to ogólnie, bo pytania były trochę od sasa do lasa - edukacji. Nie chciałbym się na temat samego faktu odrzucenia rozpisywać - zdanie mam takie, jak większość moich lewicowych przyjaciół - że to skandal i dowód (kolejny - po apelach by nie iść na referendum w sprawie odwołania HGW) na czysto instrumentalne rozumienie demokracji przez PO. Nie chciałbym też wdawać się w dyskusję na temat samej idei 'ratowania maluchów', bo uważam ją za szkodliwą - szkoła to nie jest / nie powinno być miejsce, którym straszy się dzięci. Chciałbym zwrócić uwagę na coś innego. Jak słusznie zauważyła K. te milion podpisów, to milion ludzi, którzy bojąc się o los swoich dzieci, nie ufają państwu polskiemu. I to wydaje mi się fundamentalnym problemem, bo jestem pewien, że ten milion to tylko niewielki procent tych, którzy państwu nie ufają a wręcz się go boją. Państwo Polskie jest dla znacznej części Polaków wrogim tworem, który tylko czyha by im zrobić krzywdę. Różne są oczywiście motywy tego braku zaufania, część jest zapewne dość paskudnym egoizmem, wiodącym Polaków w objęcia JKM, część to sekciarstwo czy ksenofobia. I oczywiście, to nie tylko państwo i rządzący nim są winni takiemu stanowi rzeczy (choć za największych psujów uznałbym dwie największe partie polityczne i ich liderów) - to również nasi rodacy o mentalności Sarmatów robią wszystko, by wspólnotę narodową, by społeczeństwo podzielić i zniszczyć.
Po co człowiekowi wspólnota polityczna - taka jak na przykład państwo narodowe? Po co niepodległość (która jest przecież XIXto wiecznym pomysłem, dziś nie ma niepodległości, jest jedynie bardziej lub mniej autonomiczna podległość)? Ma ona sens tylko wtedy, gdy w ramach takiego (nie)podległego państwa, istnieje wspólnota polityczna, która potrafi skonstruować dla siebie lepsze niż gdyby państwa nie było, warunki egzystencji. I oczywiście to, jak rozumiemy owo 'lepsze' jest kwestią otwartą, bo nie twierdzę wcale, że chodzi jedynie o lepsze warunki materialnej egzystencji. Jeśli jednak dziś, ponad 2 miliony Polaków (piszącego te słowa wliczając) z Polski wyjechało, jeśli część z nich albo otrzymała, albo stara się otrzymać inne obywatelstwo, jeśli - co najmniej - milion Polaków boi się swojego (?) państwa, to czy rzeczywiście niepodległość jest nam jeszcze do czegokolwiek potrzebna? Czy jeśli mamy poczucie, że państwo bardziej dba o interesy amerykańskiego koncernu, niż swoich obywateli, to nie lepiej by państwa nie było? Jak mówi w linkowanym powyżej wywiadzie Janek Sowa (a co przypominał wcześniej w swojej książce), zabory były generalnie dla wielu mieszkańców Polski czasem emancypacji społecznej i poprawy materialnej egzystencji. Popularny w czasach PRLu żart, by wypowiedzieć wojnę USA i natychmiast się poddać dziś już chyba - po PRISM i więzieniach CIA - nie jest tak nośny, ale pewnie wielu chętnie poddałoby się Szwecji, Finlandii czy Norwegii.
Być może fakt, że 11 listopada został niemal (inicjatywa 'Niepodległa i Socjalna' jest desperacką próbą by temu zapobiec) przejęty przez jeden odłam polskiego społeczeństwa - odłam narodowych sekciarzy, w których wizji Polski nie ma miejsca dla milionów 'nie-dość-prawdziwych-Polaków' - staje się symbolicznym znakiem tego, że nie ma już Polski, nie ma wspólnoty obywateli, są zwaśnione ze sobą plemiona. Jeśli nie możemy mieć zaufania do państwa, a państwo ma w nosie czy społeczeństwo mu ufa czy nie; jeśli nie chcemy albo nie potrafimy zbudować państwa w którym wszyscy, którzy za Polaków się uważają, mogą realizować swe marzenia i po prostu żyć, czy to z przyczyn światopoglądowych czy po prostu dlatego, że za 1680PLN (brutto) miesięcznie naprawdę trudno zachować godność, to po co nam taka Polska?