System się sypie?
Chyba jednak nie.
Ponad rok temu opublikowałem notkę 'Koniec ruchów miejskich'. Reakcje na nią były różne, generalnie przeważało przekonanie, że przesadzam i RM dopiero się rozkręcają. Przez ostatnie kilka(naście?) miesięcy media głównego nurtu - przede wszystkim GW, Radio Tok FM czy Tygodnik Polityka podgrzewały atmosferę, wieszcząc nadchodzącą zmianę. Dziś jesteśmy po wyborach i choć dzięki tanim zewnętrznym dostarczycielom usług informatycznych (kapitalizm taki efektywny) wyników wciąż do końca nie znamy, można już chyba pozwolić sobie na kilka słów podsumowania.
Wbrew ekstatycznym głosom działaczy PRM, w skali kraju ruchy miejskie nie zdobyły więcej niż kilka procent głosów - sukces w Gorzowie wydaje się sukcesem osobistym wójta Wójcickiego, a nie szyldu PRM. Przyjmijmy jednak, ze rzeczywiście mamy w Gorzowie nową 'stolicę ruchów miejskich'. Na czym ma owa wyjątkowość Gorzowa polegać? Porównajmy program Jacka Wójcickiego (PRM) z programem Hanny Zdanowskiej (PO, wygrana w 1 turze) i Mirosławy Stachowiak - Różeckiej (PiS, zmierzy się w 2giej turze z 'niezatapialnym' prezydentem Wrocławia). Więcej jest pomiędzy tymi programami podobieństw, niż pomiędzy programem p. Stachowiak - Różeckiej, a jej partyjnego (wiem, że jest jedynie popierany przez PiS) kolegi Andrzeja Sośnierza (finałowe starcie w Katowicach ze spadkobiercą innego niezatapialnego prezydenta). Może więc rację miał Wojciech Bartkowiak, że ruchy miejskie przegrały bitwę o głosy, lecz wygrały o idee? Michał Wybieralski powtórzył tą tezę w odniesieniu do Joanny Erbel: "Joanna Erbel przegrała, jej poglądy nie". Czego więc domagały się RM? Przede wszystkim większej przejrzystości procesu zarządzania miastem, większej partycypacji mieszkańców oraz innej modernizacji - zamiast wielkich inwestycji, małe i ludzkie. Transparentność to hasło, pod którym podpisywał się POPiS nakręcony aferą starachowicką (co było potem, wszyscy wiemy), większa partycypacja mieszkańców to również część populistycznej fazy PO z okresu trzech tenorów, ostatnio odnowiona fascynacją budżetami obywatelskimi, inna modernizacja to raczej wymóg czasu, niż rzeczywista zmiana w sposobie postrzegania miasta. Oczywiście, wszystkie te hasła są słuszne i chętnie je będę popierał (byłem jednym z tych, których zdjęcie z napisem Popieram Ruchy Miejskie mogliście zobaczyć na fb PRM), trudno dopatrzyć się w nich jednak jakiejś radykalnej zmiany. Powtórzę to co mówiłem już kilka razy - RM (nie tylko PRM, bo działacze TUMW w dziwny i zaskakujący sposób się w PRM nie znaleźli) jest moim zdaniem nowym wcieleniem Komitetów Obywatelskich - Unii Demokratycznej - PO. Mieszczanie i wannabe mieszczanie, niechętni polityce, niechętni radykalnym zmianom, nie szukający konfliktu z wielkim kapitałem i kościołem (to odżegnywanie się warszawskiego Miasto Jest Nasze od 'ideologii' było trudne do wytrzymania - chyba rozumiem niechęć, jaką do p. Śpiewaka objawił Cezary Michalski). Powtórzę więcej jeszcze raz - i wiem, że ilość ludzi, którzy darzą mnie niechęcią znów wzrośnie - ruchy miejskie umarły. Stały się konieczną korektą systemu. Pożyteczną oczywiście, ale w dłuższej perspektywie mało znaczącą.
I kilka słów o 'lewicy' (cokolwiek to znaczy) w tych wyborach. O SLD w zasadzie nie warto pisać, bo w końcu z tego środowiska wywodzi się prezydent Majchrowski, a Krzysztof Matyjaszczak, którym się tak zachwyca Michalski spokojnie mógłby się znaleźć w bardziej liberalnej (czytaj - nieklerykalnej) części PO. Bardzo wyraźny lewicowy program mieli ludzie związani w RSS Piotra Ikonowicza, zdobywając około 1% poparcia. Lewicowo-zielony, chyba jeden z najciekawszych i najbardziej dopracowanych programów, przedstawiła Joanna Erbel (2.41%), ale jak wiadomo, programy nie mają żadnego znaczenia - w drugiej turze wyborów w Katowicach znalazł się Andrzej Sośnierz z PiS, który programu nie ma żadnego (ma dwa hasła - 'banku miejskiego' oraz parkingów w mieście). Oczywiście, można się pocieszać słabym wynikiem KNP i słabszym nawet od Zielonych wynikiem Ruchu Narodowego, ale umówmy się - na poziomie 2% każda partia jest niepoważna. Nie jestem właściwym człowiekiem, by lewicy dawać jakiekolwiek rady, więc jedynie podzielę się kilkoma myślami. Przede wszystkim, elektorat lewicowy w Polsce istnieje. I jest to zdecydowanie więcej niż 10-15%. Ten elektorat ma już trochę dość zarówno pogardliwego 'jak jesteś biedny, znaczy, żeś nieudacznik' jak i oszalałego kościoła katolickiego, ekskomunikującego chłopców myjących naczynia (to jest oczywiście poetycka przesada, ale - jak wiemy - tylko lekka). Gniew jest oczywiście dobry na początek, ale szybko przeradza się w bezużyteczną frustrację. Tym czego lewicy brakuje, to opowieść o lepszym świecie. Świecie w którym liczy się załatwianie spraw, a nie zarabianie pieniędzy, świecie w którym PKW działa i pociągi działają, i służba zdrowia, i szkoły. Państwo działa. Działa, ale nie ingeruje tam, gdzie sami sobie radzimy. Sami, ale razem. Opowieść lewicowa, to opowieść o tym, że razem jest lepiej niż osobno. Że możemy razem pracować a nie ze sobą rywalizować. Tą współpracę należy zacząć dziś i zacząć na każdym polu - jeśli szczerze wierzymy, że razem jest lepiej niż osobno, to Agata Ikonowicz - Nosal i Joanna Erbel powinny się w sobotę umówić na kawę i wspólnie zastanowić się co dziś i przez najbliższe lata razem mogą zrobić. Ta opowieść o lepszym świecie, to też opowieść o spółdzielniach ('kooperatywach' jak się dziś o nich mówi), o wykrawaniu kawałków lepszego świata z neoliberalnego piekła. Nie musimy czekać na kolejne wybory, by lepszy świat budować. Budować go razem - to wszak jest istota lewicowej, naszej opowieści.