"Hejt na Dwurnik jest ni mniej ni więcej wyrazem gniewu klasowego. I właśnie dlatego Dwurnik-gate jest tak szalenie istotna w kwestii świadomości młodej lewicy, określa ona bowiem jaki stosunek żywimy do pewnych podziałów klasowych (no bo przecież nikt nie żywi niechęci do pani Dwurnik personalnie)."
W tym zdaniu jest wszystko z czym się nie zgadzam oraz co wywołuje mój głęboki sprzeciw. Zacznijmy od końca: "...przecież nikt nie żywi niechęci do pani Dwurnik personalnie." Oczywiście, że nie - ponieważ p. Dwurnik w tym całym sporze została zdepersonalizowana. Stała się fantazmatem, w który wali 'ludowa lewica'. To jest coś, z czym oczywiście nie mogę się zgodzić - to jest poświęcenie osoby dla walki ideologicznej. Uważam, że fundamentem lewicowego myślenia jest empatia - nie jako paternalistyczne 'pochylanie się nad cierpiącym', ale horyzontalne współ-odczuwanie. Więc to zdanie to pierwszy dzwonek alarmowy. Dalej: "Hejt na Dwurnik jest (...) wyrazem gniewu klasowego." Jeśli tak jest w istocie, to coś jest nie tak z tą naszą młodą lewicą. Ten hejt przypomina raczej antyestabliszmentowy odruch środowisk prawicowo-katolickich. Tu rzeczywiście ważne jest, że jest ona młodą dziewczyną bez problemów finansowych (w dużą ilością wolnego czasu, co wypomina jej Posłajko), otwarcie mówiącą o swojej seksualności. Czy przypadkiem kogoś wam to nie przypomina? I czy przypadkiem Pola Dwurnik nie jest tu traktowana (przez 'młodą lewicę' - powtórzę jeszcze raz - tylko w tym kontekście warto moim zdaniem tą sprawą się zajmować, jako wewnętrzną walką na lewicowych kanapach) jako zastępczy obiekt ataku? Jeśli jednak prawdą byłoby, że chodzi o podziały klasowe, to znaczy, że lewica postanowiła popełnić ostateczne samobójstwo. Posłajko wierzy, że niechęć do 'udawanego prekariatu' [czyli wszelkiej maści artystów czy doktorantek (płeć jest tu ważna) utrzymywanych przez rodziców] pozwoli zbudować prekariat jako klasę dla siebie. Zakłada więc, że polityka lewicy powinna rozpoznać niechęć 'ludu' do łże-prekariatu i wykorzystywać ją w walce politycznej. Wydaje mi się, że sukces Roberta Biedronia i klęska Agaty Ikonowicz - Nosal pokazują, że jest to strategia nie tylko etycznie wątpliwa (o czym powyżej), ale też politycznie nieskuteczna.
Podstawowym błędem - moim zdaniem - jest swego rodzaju pop-marksizm, którym wydają się posługiwać lewicowi komentatorzy. Ten marksizm jest fundamentalnie skażony Schmittem i sprowadza się do budowanie strategii politycznych w oparciu o konflikt klasowy. Polecam posłuchać wypowiedzi i wywiadów nowego prezydenta Słupska, by zobaczyć, że nie ma w nich ani śladu myślenia konfliktem. Jest za to dużo troski, nadziei, nieco staromodnej wizji modernizacji. Na tę troskę i swego rodzaju 'czułość' zwraca uwagę (marksistka przecież!) Ewa Majewska, pisząc o reakcji swojej mamy na wybór Biedronia.
Strategia Biedronia była oczywiście podyktowana wymogami polityki demokratycznej - by wygrać, musiał przekonać do siebie większość. Polityka, którą proponuje towarzysz Posłajko (i jego koledzy) jest polityką wywodzącą się ze strategii wojennych i rewolucyjnych - nie potrzeba większości, wystarczy zdeterminowana i zorganizowana mniejszość. To jest - moim zdaniem - strategia błędna. Co zresztą widać również tym sporze - po raz kolejny dzieli on istniejące (albo potencjalne - ale realne) sojusze w imię wyimaginowanej wizji 'zjednoczonego prekariatu'. Powtórzę to po raz nie wiem już który - strategią lewicy powinna być inkluzywna empatia (o której pisałem sporo i której poświęcony jest ostatni numer Władzy Sądzenia). Proponuję mniej Marksa/Schmitta a więcej zwykłej ludzkiej solidarności i życzliwości.