Dlaczego więc Joanna Erbel przegrała, a Robert Biedroń wygrał?
RB jest o dwie kadencje od JE starszy. Bo oczywiście nie o wiek, a o doświadczenie tu chodzi. RB miał już za sobą kilka sukcesów - wygrane wybory do Sejmu, czteroletnią w nim pracę, w której wykazał się zaangażowaniem, pracowitością (to nie tylko dla ludzi ze Śląska jest ważne) oraz wiernością swoim przekonaniom (głosował wbrew swojej partii przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego). Bardzo ważna jest też jego długoletnia praca w Kampanii Przeciw Homofobii. RB pokazał się więc jako niezależny lider, zdolny budować wokół siebie zespół pracujących dla niego / z nim ludzi, oraz polityk budzący sympatię i szacunek przeciwników. Tego szerszego społecznego oparcia zabrakło JE.
Dotychczasowe sukcesy (jak Okulary Równości, Stołek 2013 czy tytuł 'Aktywistki Roku') były sukcesami indywidualnymi i pochodziły z 'namaszczenia elit'. Jej dotychczasowa działalność (może z wyjątkiem bycia rzeczniczką porozumienia Stop Podwyżkom Cen Biletów ZTM) - była też działalnością albo indywidualną albo ekspercką. Tu chciałbym zwrócić uwagę na 'sieciowość' jej aktywności - na przykład na zaangażowanie JE w warszawski budżet obywatelski. To nigdy nie była aktywność liderki, która 'wyrastała' z jakiejś społeczności lub tę społeczność budowała. RB ma zdecydowanie bardziej tradycyjny profil lidera - przez lata był prezesem KPH, był też przewodniczącym rady Fundacji Trans-Fuzja. To są struktury, które - chcąc nie chcąc - wymuszają tradycyjne relacje zwierzchności i podległości. W strukturze sieciowej istnieje się jako swego rodzaju 'węzeł aktywności', zakładający horyzontalną (równą) relację z innymi. To oczywiście bardzo szlachetne, ale moim zdaniem nieskuteczne. Czy sieciowy model liderki jest w ogóle możliwy? Mam wątpliwości - choć nie wykluczam tego. JE takiej wizji (w przekonujący sposób) jednak nie przedstawiła.
Sposób prowadzenia kampanii na pierwszy rzut oka w przypadku obu kandydatów nie był aż tak różny - małe środki finansowe i spotkania z mieszkańcami. W przypadku JE były to jednak spotkania na które trzeba było przyjść, w przypadku RB to on wychodził do ludzi (łącznie z pójściem na mecz). Oczywiście skala miasta ma tutaj znaczenie (jak pisałem powyżej - ostatecznie oboje dostali podobną bezwzględną ilość głosów), wydaje mi się jednak, że różnica jest fundamentalna - oczekiwanie na mieszkańców by wykazywali inicjatywę, mimo że czyste w intencjach (cały pomysł polegał na przepracowywaniu programu wyborczego z mieszkańcami), wynika moim zdaniem z przyzwyczajeń z pracy sieciowej, gdzie wiedza produkuje się niemal samoistnie i jest wytwarzana przez innych, a my możemy z niej po prostu zaczerpnąć (dostarczając na równych prawach swój wkład). Sieciowość nie zakłada potrzeby istnienia ani budowania wyraźnej, sprawnie działającej struktury (zapomina się przy tym, że fb jako platforma takiej pop-sieciowej aktywności, jest niezwykle mocno zdefiniowaną infrastrukturą).
Warto też porównać wyniki Zielonych (2.55%) i Joanny (2.48%) uzyskane w Warszawie. W wartościach bezwzględnych różnica wyniosła... 18 głosów. Biorąc pod uwagę celebrycki status JE, spodziewałem się bonusu przynajmniej w postaci kilku dziesiątych procenta. Tu można jednak zadać pytanie, czy to właśnie bycie kandydatką Zielonych JE nie zaszkodziło? To był zarzut niektórych przedstawicieli ruchów miejskich. Rzeczywiście, RB się od Twojego Ruchu odciął (nie jest członkiem partii) i grał na siebie - co dało mu większą swobodę w budowaniu zaplecza - 'jego' ludzie w wyborach do Rady Miasta nie odnieśli spektakularnego sukcesu. Czy jednak 'sieciowa liderka' JE była w stanie pójść samodzielnie? Może szkoda, że tego nie zrobiła - wtedy mielibyśmy szansę zobaczyć zupełnie nowy rodzaj uprawiania polityki i prowadzenia kampanii (zakładając - wrócę do tego co już napisałem - że 'sieciowa liderka' może w ogóle istnieć jako realny byt).
Warto zwrócić również uwagę na inne elementy kampanii - związane z osobistymi (częściowo właśnie 'celebryckimi') elementami opowieści. JE była przez część środowisk lewicowych krytykowana za swoje wywiady, w których deklarowała swoją poliamoryczność. RB bycie gejem w niczym nie zaszkodziło. Oczywiście, można uznać (i ja bym się do takiego poglądu skłaniał), że bycie gejem tak naprawdę jest o wiele bardziej konserwatywne niż bycie poliamorystką - łatwo sobie 'przetłumaczyć' ideę stabilnego, monogamicznego małżeństwa, na stabilny związek osób tej samej płci. Poliamoria (znów jako idea 'sieciowej' miłości) jest czymś intelektualnie może i ciekawym, chyba jednak znacznie trudniejszym do wyobrażenia w sposób budzący sympatię i zrozumienie. Rozumiem oczywiście (szlachetną) intencję JE przesuwania dyskursu tolerancji wobec inności dalej i dalej, obawiam się jednak, że - znów - nie zostało to zrobione w przekonujący sposób.
Istotne jest też to, że RB swój homoseksualizm trzymał w tle - jako tabloidowa sensacja został on już wyeksploatowany medialnie przy okazji jego bycia posłem. Poliamoria JE była czymś stosunkowo nowym, również nowym w sferze publicznej, jej wpływ na odbiór Joanny jako kandydatki na prezydentkę był więc chyba znacznie większy. Myślę jednak, że różnica pomiędzy RB a JE dotyczyła w dużym stopniu schowania tego, co prywatne, za tym, co publiczne. Artykuł, w którym JE została sportretowana jako osoba żyjąca z wrzucania na fb zdjęć jedzenia, był chyba jedną z największych PRowych porażek. Był - moim zdaniem - o wiele bardziej szkodliwy, niż słynny nieautoryzowany wywiad, który chyba koniec końców przyniósł JE więcej korzyści niż strat.
Reasumując - choć programy JE i RB są do siebie zbliżone, to kampania oraz kandydaci różnią się fundamentalnie w swoistej 'ontologii' swojego kandydowania. RB to tradycyjny socjaldemokrata, JE próbowała (trochę też została do tego zmuszona - jest w końcu tym, kim jest, i w swoim kandydowaniu była bardzo szczera) być kandydatką znacznie bardziej nowoczesną; kandydatką 'sieciową', o radykalnej tożsamości kulturowej oraz rozmytej tożsamości jako liderki. Ponad 5% głosów jakie uzyskała wśród ludzi młodych, świadczy o tym, że jednak jest coś na rzeczy i jej tożsamość rezonuje z tożsamością jej rówieśników. Koniec końców jednak, uważam, że owa 'sieciowość' przesądziła o jej słabym wyniku. Polityka wymaga struktur. By ją skutecznie uprawiać w dzisiejszej Polsce trzeba albo stosować sprawdzone modele (które - przykro mi - są, przynajmniej częściowo, hierarchiczne - jak mocny lider Robert Biedroń), albo wymyślić model zupełnie nowy. Tego nie zrobiła ani Joanna, ani jej polityczne zaplecze (nie dokonały tego również ruchy miejskie - ale to nie jest tematem tej notki). Myślę również, że od początku JE startowała z nastawieniem (które większość z nas podzielała), że to tylko taki test, a prawdziwa próba przyjdzie za cztery lata. RB startował by wygrać (może sam do końca w to nie wierzył, ale trochę nie miał wyjścia).
Za rok kolejna szansa dla wielu polityków, w tym dla wciąż nieistniejącej polskiej lewicy. Joanna ma tych lat (aż?) cztery. Wtedy już nie wolno próbować, trzeba uderzać.