contact me:
KRZYSZTOF NAWRATEK
  • Home
  • about
  • blog
  • TEXTS/RECORDINGS

783. wielki projekt w małym mieście (lub wiosce)

4/25/2015

0 Comments

 

W zasadzie to wciąż piszę tę samą notkę - trochę więc się dziwię, że ten blog wciąż znajduje czytelników. Ale to może właśnie dlatego? Wszyscyśmy trochę jak inżynier Mamoń. Dziś wystawię wasze przywiązanie na próbę - notka będzie długa i pisać ją będę żółcią.

Dzielę się z wami swoją frustracją - piszę i niewiele z tego wynika. Próbowałem wyjść poza słowa - wraz ze studentami pokazywaliśmy kierunki działania w kilku polskich i brytyjskich miastach - i też nic z tego (przy okazji anegdota - przygotowujemy dyskusję połączoną z promocją książki o radykalnym inkluzywizmie. Znana i duża pracownia architektoniczna zaoferowała nam swoje biuro w Londynie byśmy mogli u nich to zrobić. Po pewnym czasie jednak, jeden z dyrektorów - który w wywiadach opowiada o etycznych fundamentach architektury i o tym, że architektura ma społeczne obowiązki - zdecydował, że tej dyskusji u nich zrobić nie możemy, bo mogłoby to zaszkodzić ich interesom...). Oczywiście trochę to mnie / nas spotyka na własne życzenie - zazwyczaj pracowaliśmy na zaproszenie ludzi, którzy byli na pozycji przegranej albo po prostu pozbawionych realnej władzy, realnego wpływu. Być może w tym roku będzie trochę inaczej - władze UŚ w Katowicach wydają się być (przynajmniej część z nich) rzeczywiście zainteresowane innym, bardziej progresywnym spojrzeniem na rozwój terenów dzielnicy akademickiej. Ale może się tylko łudzę... Trudno też przewidzieć, co przyniesie przyszłość - w tej chwili wstępnie rozmawiałem z ludźmi z sześciu polskich miast, ale tylko w jednym przypadku są to ludzie z okolic władzy. Z drugiej strony oczywiście jestem rozczarowany, że ci, którzy zdobyli w ostatnich wyborach władzę i uważają się za 'postępowych' burmistrzów i prezydentów niespecjalnie są zainteresowani tym co mam do powiedzenia. I nie, nie jest to moja urażona duma, udział czy przebywanie w okolicy władzy nigdy mnie specjalnie nie pociągał, lecz frustracja, że szansa, jaka się otworzyła może zostać zmarnowana.

W poprzednim numerze magazynu Dissent ukazał się bardzo ciekawy tekst o nowym burmistrzu Nowego Jorku. Najciekawsze w tym tekście (zresztą cały numer pełen jest ciekawych tekstów - o jednym jeszcze wspomnę) jest jednak nie tu i teraz, lecz próba spojrzenia na historyczne próby prowadzenia progresywnej miejskiej polityki. Ciekawe jest na przykład to, że takie próby podejmowali w przeszłości zarówno Demokraci (co wydaje się oczywiste) jak i Republikanie. Dla nas jednak najważniejsza powinna być opowieść o tym, jak to zewnętrzne siły - czy to rząd czy też prywatny kapitał - decydowały w gruncie rzeczy o sukcesie (lub klęsce) lokalnych projektów. To dość depresyjna lektura. Lektura, której nie osładza za bardzo inny tekst z tego samego numeru, który opowiada historię wzrostu znaczenia lewicy w Los Angeles, który to wzrost jest wynikiem zawiązywania się szerokich progresywnych koalicji. Nie osładza, ale mimo to czegoś nas może nauczyć. Oba te artykuły pokazują bowiem ograniczenia klasycznie prowadzonej miejskiej polityki - miasto to nie państwo, władze miejskie mają bardzo ograniczone możliwości działania w niekorzystnym kontekście politycznym. Ograniczone - ale jednak jakieś możliwości mają. I tego się uchwyćmy.

Linkowałem wczoraj na fb tekst "Architecture is now a tool of capital..." Reiniera de Graaf, partnera w jednej z najważniejszych firm architektonicznych świata, OMA. Tekst nie jest jakoś specjalnie odkrywczy - o tym jaką rolę spełnia w systemie światowej cyrkulacji kapitału architektura pisano i mówiono od dawna (Kasia Nawratek używa świetnego moim zdaniem określenia 'hedge fund architecture"), pewną nowością (dość populistyczną, przyznajmy) jest próba opowiedzenia tej historii w kontekście książki Piketty'ego (która właśnie ukazuje się w PL). Lecz najważniejszy, moim zdaniem, fragment tekstu jest gdzie indziej. De Graaf pisze:
"If you study the history of architecture, and particularly that of the last century, a striking confluence emerges between what Piketty identifies as the period of the great social mobility and the emergence of the Modern Movement in architecture, with its utopian visions for the city. From Le Corbusier to Ludwig Hilberseimer, from the Smithsons to Jaap Bakema: after reading Piketty, it becomes difficult to view the ideologies of Modern architecture as anything other than (the dream of) social mobility captured in concrete." Architektura modernizmu jest więc marzeniem o emancypacji zastygłym w betonie (co usiłowałem jakiś czas temu wytłumaczyć zupełnie nie rozumiejącemu istoty modernizmu duetowi Architecture Snob).
Jeśli poważnie myślimy o jakichkolwiek progresywnych zmianiach w naszych miastach muszą być spełnione dwa warunki. Po pierwsze więc musimy marzyć, a nasze marzenia muszą być ufundowane na określonym systemie etycznym (De Graaf pisze wprost o przekonaniu że to ciężka praca jest wartością, a nie odziedziczone bogactwo), z drugiej strony musi istnieć infrastruktura, która będzie pozwalała tym marzeniom stawać się rzeczywistością. O obu tych warunkach już wielokrotnie pisałem, ale - jak się odgrażałem - znów powtórzę. Kapitalistyczna antropologia widzi ludzi, jako konkurujące jednostki. Indywidualne bogactwo i hierarchiczna podległość są więc oczywistymi, 'naturalnymi' efektami przyjęcia tej perspektywy. To jest zło.
Antropologia jakiej ja staram się być wierny, widzi ludzi jako kooperujące osoby. W tej perspektywie indywidualne bogactwo jest co najmniej podejrzane, jego usprawiedliwieniem może być jedynie używanie go dla wspólnego dobra. Również hierarchie, wywyższanie się jednych ludzi nad drugimi jest złe. Jeśli chodziliście na religie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych (lub wcześniej) oczywiście rozpoznajecie tropy - tego właśnie nauczał kiedyś w Polsce kościół. Dlatego właśnie działalność księdza Stryczka jest groźniejsza niż pajacowanie JKM czy głupoty opowiadane przez Balcerowicza. Nie dlatego, że religia jest tak ważna (jestem przekonany, że 9 na 10 biskupów i 8 na 10 księży wierzy nieporównywalnie słabiej niż moja śp. ciocia Genowefa, która przez lata, powłócząc coraz bardziej nogami, ze stwardnieniem rozsianym 'pielgrzymowała' do oddalonego około trzy kilometry kościoła), lecz dlatego, że wciąż religia wyznacza pewien horyzont etyczny naszego myślenia. Stryczek usiłuje ten horyzont przebudować - ku zadowoleniu swoich kolegów po fachu i wielu (większości?) świeckich katolików. Jeśli mu / im się uda, myśl o progresywnej zmianie w Polsce zostanie zepchnięta na (jeszcze większy) margines i zupełnie przestanie pojawiać się głównym nurcie debaty. To nie jest przypadek, że ŻADEN z jedenastu kandydatów na prezydenta nie chce podwyższenia podatków dla najbogatszych. A ja powtórzę - jednym z dwu podstawowych warunków jakiejkolwiek progresywnej zmiany jest uznanie, że indywidualne bogactwo jest złe, jest złe dla bogacza i oczywiście złe dla społeczeństwa. 

Drugim warunkiem jest budowa infrastruktury progresywnej zmiany. Bardzo dobrym przykładem miasta do kości zachowawczego są Katowice. Z jednej strony miasto wydało setki milionów złotych na tzw. 'strefę kultury' (i wciąż będzie do tej inwestycji dopłacać - utrzymanie tych obiektów kosztuje), z drugiej strony, wiele obiektów w mieście stoi pustych - a gdy anarchiści chcieli jeden z nich przywrócić mieszkańcom, zostali z niego brutalnie wyrzuceni. Strefa kultury jest przykładem tworzenia nowej, konserwatywnej, elitarnej infrastruktury, służącej zaspokojeniu aspiracji elit ('elit', które nie potrafią uszanować podstawowych zasad rządzących 'cywilizowaną' społeczną koegzystencją w mieście), zaspokojeniu ambicji władz miasta grających na próżności mieszkańców - "jesteśmy tacy nowocześni jak miasta 'na Zachodzie'"; podczas gdy istniejąca infrastruktura, zarówno budynki jak i przestrzenie miasta, jest wykorzystywana w ograniczonym zakresie - lub wcale. Infrastruktura progresywnej zmiany to wykorzystywanie tego co miasto posiada - zarówno materialnie, jak i przestrzennie i społecznie - by zaspokajać potrzeby i marzenia swoich mieszkańców. Tu tkwi oczywiście haczyk, który odsyła nas do pierwszego warunku. Jeśli mieszkańcy marzą o indywidualnych sukcesach - a tacy są najwyraźniej katowiczanie - o budowie progresywnej infrastruktury nie ma co marzyć. Gorzkie słowa, jakie wypowiadam o władzach Katowic są przez nie tylko częściowo zasłużone - ktoś wszak tych ludzi na radnych i na prezydenta miasta wybrał. Politycy w demokratycznym kraju nie pojawiają się magicznie na swoich stanowiskach - to lud ich wybiera. Więc niech potem lud ma pretensje do siebie. Pisałem powyżej o 'klasycznej' polityce miejskiej i jej ograniczeniach - warto przyglądać się zarówno eksperymentom społecznym, które prowadził w Wenezueli Chavez, jak i dziś próbuje w Hiszpanii wprowadzać Podemos, warto pamiętać, że 'urban farming' na największą skalę współcześnie zaistniał w Hawanie, warto przyglądać się instytucjom samopomocowym w Grecji. Ba, warto nawet spojrzeć trochę bardziej przychylnym okiem na dziedzictwo maoizmu. Wszystkie te przykłady pokazują politykę, która wymyka się klasycznym, tradycyjnym formom zinstytucjonalizowanych rytuałów. Wszystkie te przykłady dotyczą elementów oddolnej samoorganizacji i mobilizacji społecznej (czasem wspomaganej a czasem jedynie akceptowanej przez hierarchiczną władzę). Nie da się przeprowadzić postępowej zmiany w polskich miastach jedynie 'od góry', tak jak i nie uda się jej dokonać jedynie 'od dołu'. Doskonale rozumie to Joanna Erbel i to między innymi stanowiło siłę jej programu wyborczego. Trochę ponad dwa procent głosujących, którzy to zrozumiało, to jednak trochę za mało by mieć nadzieję, na przyszłą zmianę w Warszawie...

Wspomniany powyżej - niezaistniały - skłot w Katowicach byłby dobrym przykładem takiej progresywnej infrastruktury. Wykorzystanie dla dobra mieszkańców czegoś, co nie działa, jest cudem tworzenia - jest dawaniem z niczego. Współczesny turbo-kapitalizm jest systemem wysoce nieefektywnym - pozostawia po sobie mnóstwo budynków i przestrzeni, które są tylko nikomu niepotrzebnymi odpadami. Produkuje też ludzi, których nikt nie potrzebuje. Zafiksowany w błędnym kole finansowych spekulacji, współczesny kapitalizm coraz mnie wytwarza rzeczy, które byłyby powszechnie (społecznie) użyteczne. 

Miasta mogą jednak się temu szaleństwu przeciwstawiać - są właścicielami budynków i terenów, na ich terenach są szkoły i uczelnie, ośrodki kultury. Są centra religijne i ośrodki sportowe, są parki i pasy terenów wzdłuż dróg. Mają wreszcie armię bezrobotnych oraz rzeszę emerytek i emerytów, którzy chętnie coś pożytecznego dla świata by zrobili. Nie za wszystko trzeba płacić pieniędzmi - a jeśli już, to można tworzyć waluty lokalne, które pozwalają prowadzić (delikatnie) autonomiczną politykę gospodarczą. To oczywiście jest skomplikowane i nie stanie się z dnia na dzień, nie jest jednak bardzo trudne i nie wymaga wybitnego intelektu. Elementy takiego myślenia są na świecie obecne - nawet jeśli nie ma zbyt wielu przykładów 'całościowego' myślenia i działania w taki sposób. Wymaga jedynie przyjęcie innej, nie-indywidualistycznej perspektywy, perspektywy w której pojawiają się ludzie i potrzeby, a nie jednostki i pieniądze. Do przyjęcia takiej perspektywy potrzeba politycznej woli i mocnego etycznego kręgosłupa. Potrzeba wiary w to, że lepszy świat jest na wyciągnięcie ręki. Ta wiara nie może jednak być jedynie wiarą elit, tak jak i nie może być jedynie wiarą grupek lokalnych aktywistów. Potrzeba wielkiej projektu przebudowy polskiego społeczeństwa, polskich miast i Polski. Tego projektu nie ma ani partia ciepłej wody w kranie, ani partia zamachu smoleńskiego, ani związek zawodowy urzędników gminnych ani stowarzyszenie byłych komunistycznych aparatczyków. Nie ma go jednak również kanapowa lewica, skupiona na krytyce perwersji współczesnego kapitalizmu i obronie resztek państwa socjalnego. 

Bez takiego Wielkiego Projektu, bez Wielkiego Emancypacyjnego Marzenia jesteśmy zgubieni, albo jeszcze gorzej, będziemy skazani na reakcyjne fantazje prawicowców, które zaprowadzą nas albo w dyktaturę i zamordyzm, albo rozwalą to państwo do końca. Zacznijmy budować lepszą Polskę na tych skrawkach, na których mamy jakąkolwiek kontrolę - w dzielnicach, w szkołach, w domach kultury i fablabach. W miastach i gminach. Przestańmy jednak kalkulować i obliczać poparcie - uwierzmy i się swojej wiary trzymajmy. Szczera wiara, nadzieja i marzenia są zaraźliwe.

0 Comments

Your comment will be posted after it is approved.


Leave a Reply.

    Archives

    November 2022
    July 2021
    June 2021
    March 2021
    February 2021
    November 2018
    May 2018
    December 2017
    November 2017
    October 2017
    August 2017
    March 2017
    January 2017
    December 2016
    November 2016
    October 2016
    September 2016
    August 2016
    July 2016
    June 2016
    May 2016
    April 2016
    March 2016
    February 2016
    January 2016
    December 2015
    October 2015
    September 2015
    August 2015
    July 2015
    June 2015
    May 2015
    April 2015
    March 2015
    February 2015
    January 2015
    December 2014
    November 2014
    October 2014
    September 2014
    August 2014
    July 2014
    June 2014
    April 2014
    March 2014
    February 2014
    January 2014
    December 2013
    November 2013
    October 2013
    September 2013
    August 2013
    July 2013

    Categories

    All
    Marginalia
    Wyprodukować Rewolucję

    RSS Feed

Proudly powered by Weebly