Jeszcze dwa lata temu, pewnie napisałbym, że w Katowicach powstają warunki by narodził się 'ruch miejski'. Dziś jednak jesteśmy mądrzejsi i wiemy, że 'ruch miejski' nie jest formułą, która posiada wystarczającą podmiotowość i sprawczość. Coś się jednak w Katowicach zaczyna dziać i pojawia się szansa, by za trzy lata miasto zaczęło być w końcu rządzone przez ludzi o trochę szerszych horyzontach. Problemem władz Katowic jest bowiem ich porażający prowincjonalizm. Prowincjonalizm, który sprowadza się do zachwytu świecidełkami, które można zobaczyć na mitycznym 'Zachodzie'. Tak, wiem, dla młodszego pokolenia, które masowo jeździ do UK, Niemiec i Norwegii do pracy, które studiuje i bawi się w różnych częściach Europy to określenie jest dziwaczne. Ale dla mojego i starszych pokoleń (do których mentalnie najwyraźniej należą również obecne władze Katowic - ludzie, którzy chyba nigdy poza Katowicami/południową Polską nie pracowali, którzy nigdy nie sprawdzili swej wartości poza bezpieczną siecią rodziny i znajomych) wciąż istnieje ów mityczny 'Zachód' na którym wszystko jest lepsze i do którego wciąż musimy aspirować. Dla katowickich prowincjuszy obserwacja, że fragmenty Londynu wyglądają gorzej niż Szopienice, jest poza horyzontem myślenia. Taka obserwacja to jednak pierwszy krok, by przestać myśleć imitacyjnie i by zastanowić się co w Katowicach rzeczywiście nie działa i dlaczego. Kolejka linowa, którą prezydent Krupa proponował podczas kampanii jest dobrym przykładem myślenia imitacyjnego - chciał ją zrobić w Katoicach, bo na świecie tak robią. Zamiast tego, mogłaby być ona inspiracją do niekonwencjonalnego rozwiązywania poważnych problemów społecznych. Jednak wtedy, nikt nie mówił by o gadżecie jakim jest (absurdalny w formie proponowanej przez obecnego prezydenta) kolejka linowa, lecz o tychże problemach.
Katowice i katowiczanie są na początku drogi - pojawiają się lokalne protesty, istnieje (jak mi się wydaje) wyraźna opozycja w radzie miasta (PO dopiero co odkryło, że jest tą opozycją, po latach wspierania rządząceg układu, ale nie wymagajmy od tej partii zbyt wiele - zawsze interesowało ich zdobyanie władzy, rzadko wiedzieli, co z tą zdobytą władzą pożytecznego można zrobić), istnieją intelektualne elity (w stowarzyszeniach, instytucjach miejskich i na uczelniach wyższych) zdolne do refleksji i debaty nad rzeczywistymi problemami miast. Pytanie co dalej?
Ja zawsze byłem sceptyczny wobec magmowej formuły 'ruchu miejskiego', mimo pewnej fascynacji 'narracją konkretną' nie wierzę w jej rzeczywistą siłę budowania stabilnego ruchu zmiany. Pozostaje więc polityka. Jednak nie może być to 'stara' polityka partyjna - bo ja pokazują SLD, PSL, PiS czy PO - taka polityka zamienia się w pusty rytuał, skonsentrowany na zdobywaniu i utrzymywaniu władzy. Polityka o której mówię to musi być polityka sprawczości - skupiona na określonych celach. Nie da się takiej polityki uprawiać jedynie z pozycji miejskich instytucji władzy - ale nie da się jej również uprawiać jako 'miejskiej partyzantki'. Polityka sprawczości wymaga instytucji, administracji oraz oddolnego zaangażowania. Potrzeba więc w Katowicach masowego ruchu na rzecz miejskiej zmiany. Ruchu, który od początku wyznacza sobie krótko i długofalowe cele, który wie, na jakich wartościach chce nowe, lepsze Katowice budować. Oczywiście taktyka i narzędzia będą się zmieniać, również cele będą podlegały ciagłej rewizji, lecz zestaw wartości musi być stały. Dla kogo, dla jakiego społeczeństwa, taki ruch ma działać? Czy wciąż będą to zaczadzone neoliberalną ideologią konkurujące jednostki, czy będzie to konserwatywna wizja 'rodziny rodzin (i przyjaciół), przyjmująca w praktyce formy nepotyzmu i strukturalnje korupcji czy w końcu będzie to wizja solidarnej i gościnnej wspólnoty? Na te pytania warto sobie odpowiedzieć szczerze i poważnie, zanim zacznie się z obecną władzą walczyć. Po to, by za kilka lat, nie musieć się efektów tej walki wstydzić.