Kto to powiedział, że faszyzm jest dowodem na zmarnowany rewolucyjny potencjał? Wyniki Brauna, JKM czy Kowalskiego pokazują, że ten potencjał nie został jeszcze zmarnowany. Dwadzieścia procent Kukiza (przy okazji - Kukiz jest starszy nawet ode mnie, więc fakt, że głosowała na niego gremialnie młodzież mnie strasznie bawi. Szczęgólnie, że innym popularnym wśród tej grupy wiekowej kandydatem jest mocno leciwy JKM), to najlepsza wiadomość dla lewicy na jaką moglibyśmy liczyć (to oczywiście wciąż bardzo zła wiadomość, ale staram się ustawić ją w szerszym kontekście ;)).
Wszyscy kandydaci i kandydatka mówili prawicowym językiem - rynek, bóg, ojczyzna. Jak wiemy, nikt nie chciał podniesienia podatków dla najbogatszych, nikt w zasadzie nie wspominał o TTIP. Tu nie trzeba geniusza, by zdać sobie sprawę, że dla lewicowego projektu w Polsce jest miejsce - choćby dlatego, że jest to w Polskim kontekście kulturowym dziś projekt tak 'egzotyczny'. Szkoda, że Krystian Legierski roztrwonił swój potencjał, bo przystojny, wygadany czarnoskóry gej będący drobnym przedsiębiorcą miałby dziś wielką szansę (Grodzkiej moim zdaniem przeszkodziła przeszłość w PZPR i u Palikota). Lewica jest egzotyczna i świeża, ma język, którym jest w stanie wypowiedzieć to co Polaków boli (nieźle robi to Razem, w postaci łatwoprzyswajalnych memów).
Warto porównać sukces Torysów i UKiP w Angli oraz SNP w Szkocji. Z jednej strony strach i resentyment, z drugiej nadzieja i godność. To są dwie strony tej samej monety - tylko tak można dziś przemówić do ludzi, tylko tak można wygrać wybory, apelując do poczucia godności oraz bezpieczeńtwa. Były w Polsce badania postaw ludzi, którzy wzieli kredyt hipoteczny - w Cardiff konserwatysta wygrał w okręgu, w którym mieszkają przede wszyscy pracownicy sektora publicznego. Zdziwienie Partii Pracy, która uważała, że ma zwycięstwo w kieszeni. Przegrała, bo to jest okręg o najwyższym poziomie domów z hipoteką. Strach i niepewność to powszechne uczucia po zwycięstwie Torysów - i to również wśród (a może wręcz przede wszystkim) tych, którzy na nich głosowali. Myślę, że dokładnie ten sam mechanizm działa i w Polsce. Jeśli więc lewica chce w Polsce nie tylko zaistnieć - to już dziś nie wystarczy - ale wygrać, powinna znaleźć przekonującego, antysystemowego, 'egzotycznego' kandydata / kandydatkę (Biedroń powinien wejść do komitetu poparcia i udzielać rad, ale nie może zdradzić swej obietnicy złożonej mieszkańcom Słupska, straciłby wiarygodność), który da poczucie godności słabym i wykluczonym oraz wiarę w to, że może być lepiej i bezpieczniej. Wiarygodność jest tu słowem kluczowym. Musi to być ktoś, komu bedziemy mogli wierzyć.
Lewica ma prawie wszystko - ma program, ma idee, ma język. Nie ma pieniędzy i struktur (ale Kukiz też nie miał) i nie ma lidera. Wiem, że wychodzi ze mnie prawak, ale w świecie spektaklu wyrazisty lider/ka jest kluczem do sukcesu. Boleśnie przekonali się o tym Labourzyści, wystawiając sztywnego geeka z Oxfordu na premiera. Mamy jakieś cztery, może sześć tygodni. Nie potrzebujemy zgłaszania kandydatur, potrzebujemy kogoś, kto się w pozycji lidera sam (z pomocą struktur, mediów, pieniędzy etc.) ustawi. Potenjał rewolucyjny jeszcze nie został zmarnowany, ale za chwilę będzie. A mi zostanie już tylko ucieczka do Grecji (wybór ideowy), Malezji czy Chin (indywidualistyczna strategia przetrwania).