Nasz język, nasze myślenie przeżarte jest obsesją sprzeczności i przeciwieństw - zimne/ciepłe, woda/ogień, dobro/zło. Te przeciwieństwa w istocie rzeczy wcale nimi nie są - zimne/ciepłe dotyczy po prostu różnicy w temperaturze, woda/ogień nie ma z sobą w zasadzie nic wspólnego, dobro/zło... no sami wiecie. Heglowska dialektyka usiłuje się z owego absurdalnego dualizmu wywinąć (słynna 'heglowska triada' jest specyficzną - wulgarną - interpretacją myśli Hegla) i według Badiou niemal mu się to udaje. Marksistowska dialektyka jest cała na temat sprzeczności (znów - Mao trochę się tu różni, taoistowski duch gdzieś tam się jednak chyba czai - mimo tego, że się Mao oczywiście od niego odcina. Mimo wszystko trudno zrozumieć to co po jego śmierci zdarzyło, to czym Chiny są dziś, bez zrozumienia sporu o dialektykę z 1964 roku). Na poziomie ontologii nie jest mi więc z Razem (ani z żadną inną partią) po drodze. Na poziomie taktyki politycznej zdecydowanie bardziej.
Czytam Badiou który czyta Hegla z mojej post-chrześcijańsko-uniwersalistycznej samotni, odwracam więc "the truth is the whole" w "the whole is the truth"*, nie-prawda jest więc niepełnością, jest pełnią skażoną negacją. Wszystko jest więc 'kłamstwem' - ale w różnym stopniu. Tego stopnia nie można jednak ocenić z wewnątrz - z miejsca i czasu w którym jesteśmy, ocena przychodzi z zewnątrz, ponieważ zewnętrze (czasu i przestrzeni) dopełnia wnętrze i staje się całością. Totalność całości jest horyzontem, którego nigdy nie jesteśmy w stanie osiągnąć, owa totalność pozbawia jednak wszelkie cząstkowe narracje mocy - chroni więc przed totalitaryzmem. Postęp i ruch (zmiana w czasie i przestrzeni) pozwala kwestionować wszelkie hierarchie, akceptując ich istnienie - jako czasoprzestrzennych fenomenów. Tu wraca mesjanizm i historia.
Marzy mi się takie fundamentalne przemyślenie ludzkiej (albo i nie - mogą być kosmici, mogą być słonie czy delfiny) cywilizacji - od matematyki po sztukę, w której nie ma przeciwieństw, nie ma dualizmów, jest negacja która nadaje strukturę continuum. Może to ktoś kiedyś zrobi - śni mi się matematyka radykalnego inkluzywizmu...
___
* Polski przekład (w tłumaczeniu Światosława Floriana Nowickiego, Fundacja Aletheia 2012, s. 23) tego fragmentu Fenomenologii Ducha brzmi: "Prawda jest całością. Całością zaś jest tylko istota, która rozwija się i dzięki temu dochodzi do zakończonej postaci. O absolucie należy powiedzieć, że jest ze swej istoty rezultatem, że dopiero na końcu jest tym, czym jest naprawdę; i na tym polega jego natura, za sprawą której jest czymś rzeczywistym, podmiotem, czy też stawaniem się sobą." Mówiąc "Całość jest prawdą" usiłuję lekko zmienić znaczenie tego stwierdzenia, zamiast procesu stawania się, który jest tu linearny i skończony ('rezultat' istnieje 'na końcu') wskazuję na niezmiennie transcendentny, stały nieskończony w swej wielości 'horyzont całości', w którym zawierają się wszelkie warianty historii, wszelkie możliwe relacje pomiędzy bytami i procesami (wszelkie możliwe zakończenia). Z perspektywy owego horyzontu (absolutu) dopiero jakakolwiek ocena 'tu i teraz' staje się możliwa. Ponieważ jednak dla nas, skończonych czasowo i przestrzennie bytów, jest to perspektywa niemożliwa do osiągnięcia, pozostaje nam jedynie radykalne kontekstualizowanie (czyli konstruowanie skończonego semi-horyzontu czasoprzestrzennego) wszelkich działań i bytów. Kontekstualizowanie, które zawsze jest ułomne i fragmentaryczne (a więc nie może rościć sobie prawa do absolutnej i ostatecznej oceny) jest nieskończonym procesem pogoni za Absolutem. Tu nie ma nic 'na końcu', nie ma 'rezultatu', jest nieosiągalna całość oraz proces kolejnych do niej przybliżeń.