Od pewnego czasu trwa nierówna walka samotnej ABR (+ Dunin + Środy) przeciwko tyralierom Razemów, rzucających coraz to nowych bojowników, w szaleństwie apokaliptycznej żądzy zniesienia resztek IIIRP. Trudno nie czuć sympatii dla desperackiej, przypominającej Westerplatte zmiksowane z Termopilami, próby powstrzymania nadchodzącej zagłady. Próby skazanej na niepowodzenie, a przez to naznaczonej heroizmem. ABR nie wierzy z program Razem, nie wierzy w jakiekolwiek próby socjaldemokratycznej korekty zdziczałego kapitalizmu, wierzy jedynie w liberalne minimum.
Dlaczego jednak 1% władców świata miałby jakiegokolwiek liberalnego minimum przestrzegać? Skąd owe instytucje, których ABR broni, miałyby brać siłę, jeśli masy są konserwatywne i żądne liberalnej krwi? Zadziwiający wydaje się pomysł, by partyjka, która w ostatnich wyborach nie zdobyła nawet czterech procent miała siłę, by niezbędne do obrony liberalnego minimum masy zmobilizować... Z czysto pragmatycznego punktu widzenia, nawet jeśli ABR nie wierzy w program Razem, nawet jeśli nie wierzy, że Razem może 'PiSowski lud' przekonać do siebie, powinna chyba cieszyć się, że Razem chce w ten lud iść, by siłę PiSu i konserwatywnej prawicy trochę osłabić.
Problem w tym, że ABR nie ufa Razem, uważa, że prędzej sprzymierzy się z PiS, niż z 'socjalliberalnym centrum'.
Wydaje mi się jednak, że to nie Razem źle definiuje swą strategię i wrogów, co właśnie ABR i ludzie z liberalnego centrum popełniają - nie po raz pierwszy zresztą - strategiczny błąd. Przed zdziczałym kapitalizmem nie obroni Polski Petru, on ten kapitalizm w Polsce jeszcze wzmocni. I to tego zdziczałego kapitalizmu powinniśmy się naprawdę bać.
Tu będzie osobista dygresja.
Jako wykładowca na brytyjskim uniwersytecie zarabiam dość pieniędzy, by wieść w miarę spokojne, w miarę bezpieczne życie - bez ekscesów, ale też bez liczenia każdego funta. Nie uważam się za człowieka zamożnego, raczej widzę się gdzieś w górze dolnej połowy.
Prawda jest jednak taka, że średnia zarobków w UK wynosi 26.5 tysiąca funtów a moje zarobki lokują mnie w górnych 20%. Oznacza to, że w kraju globalnego centrum 'liberalne minimum' nie gwarantuje żadnej socjalnej korekty, wręcz przeciwnie, przepaść pomiędzy bogatymi a biednymi się powiększa a prawicowy rząd na każdym możliwym kroku w biednych i słabych uderza. Mnie to przeraża - bo widzę cierpienie moich bliźnich i widzę jak łatwo walec globalnego kapitalizmu nas wszystkich miażdży. Od śpiwora na ulicy dzieli mnie kilka wypłat.
A mówimy o kraju bogatego centrum - wobec którego Polska nie może się porównywać. Jeśli spojrzymy tylko odrobinkę dalej - w stronę nie ogarniętych przecież wojną Albanii, Czarnogóry czy Maroka bieda staje się coraz większa. Nie trzeba nawet spoglądać na Północną Afrykę czy Środkowy Wschód, by zdać sobie sprawę jak niewiarygodnie opresyjnym systemem jest współczesny kapitalizm, jak olbrzymie cierpienia powoduje, ilu ludzi zabija. Zamknięci w bańce ponadprzeciętnych zarobków (lub jedynie fantazji o nich) zwolennicy liberalnego centrum tego nie widzą i nie chcą zobaczyć. Jeśli kogoś będą winić, to 'dziki tłum' - czy to PiSowski czy muzułmański, ale nigdy nie kapitalizm, który jest dla nich siłą natury, przed którą nie ma ucieczki, z którą nie ma dyskusji. Z mojego punktu widzenia, fascynującym jest widzieć ABR w tym obozie, gdy z jej książek wyciągam wnioski zupełnie przeciwne - wyciągam wezwanie do przezwyciężenia tego co naturalne, odrzucenia 'pogaństwa'.
Tu dochodzę do najważniejszego punktu sporu, który jest moim zdaniem oparty na fundamentalnym nieporozumieniu - ów 'corbynism-sanderism' jest przede wszystkim odruchem etycznej niezgody na zło, na cierpienie, na śmierć, na pogardę. Program polityczny i ekonomiczny (który wcale nie jest próbą powrotu do socjaldemokracji lat 70tych, lecz raczej przemyśleniem przykładów przymykania gospodarek Azji oraz eksperymentów opartych na kooperacji, demokratyzacji i budowanie sieci współzależnych aktorów. To jest polityka i gospodarka XXI wieku, po neoliberalizmie, po Occupy, po przesunięciu się środka ciężkości globalnej gospodarki poza Europę) przychodzi potem. Podobny wymiar ma powstanie Razem - jako niezgody na zło.
Oczywiście, Razem to nie banda aniołów. Jest tam wielu ludzi skażonych ttdknowskim hejtem, bezwzględnym internetowym trollingiem. Jest to też - przynajmniej jak na razie - partia przede wszystkim pokoleniowa, która nie ma żadnej ochoty budować sobie eksperckiego zaplecza i która pewnie jeszcze długo nie będzie w stanie odpowiedzieć na pytanie: kto będzie ministrem obrony w waszym rządzie? Etyczny odruch niezgody na zło, na niesprawiedliwość i na prześladowanie mniejszości jest tam jednak elementem fundującym. Nawet więc jeśli Razem nie odniesie sukcesu jako ruch polityczny, ABR (i podobnie myślący przedstawiciele liberalnego centrum) powinna kibicować Razem w ich próbach zmiany języka, w próbach budowania 'innej polityki'. Nawet jeśli ich od śpiwora na ulicy dzieli kilkanaście czy kilkadziesiąt wypłat...
Pamiętajmy, że to Zandberg w słynnej telewizyjnej debacie najmocniej mówił o etycznym obowiązku pomocy uchodźcom i że to na manifestacji KODu wzywano do chowania tęczowych flag. Ja nie mam wątpliwości, gdzie znajduje się ostatnia reduta oporu przez barbarzyństwem.