Polityka tożsamości to bardzo szeroki termin. Polityka tożsamości ma swe korzenie również w marksizmie, w mocnej tożsamości klasowej (klasa dla siebie) i odegrała ważną rolę w walce o prawa różnych mniejszości - etnicznych czy seksualnych. Choć jej korzenie tkwią w postmodernistycznej polityce Nowej Lewicy, jak niemal całe jej dziedzictwo dziś z ochotą i łatwością staje się fundamentem nowej prawicy (współczesna prawica jest najbardziej postmodernistycznym nurtem politycznym - buduje z resztek, z częściowo przetrawionych fragmentów idei). Zarówno fundamentalizmy religijne (i muzułmańskie i chrześcijańskie - by zostać jedynie w basenie morza Śródziemnego) jak i nowe nacjonalizmy są oczywiście poprzedzone procesem mozolnego konstruowania określonych tożsamości. Polityka historyczna prowadzona przez cały polski solidarnościowy establishment polityczny od czasu upadku PRLu doprowadziła nas tu gdzie dziś tkwimy. Poczynając od 'homo sovieticus' a kończąc na 'żołnierzach wyklętych' polskie społeczeństwo wymyśliło się na nowo jako rzesza jednostek spojona jedynie katolicko-narodową ideologią. Konsekwencją polityki budowanej w oparciu o (wyprodukowaną) tożsamość jest niemal całkowite odrzucenie polityki budowanej w oparciu o instytucje. Heglowska idea biurokracji jako swego rodzaju emanacji ducha dziejów, neutralnej infrastruktury, która spaja społeczeństwo i państwo jest w polityce tożsamości zdecydowanie odrzucana. Katastrofa smoleńska jest więc prostym efektem polityki tożsamości - gdyby w Polsce istniały silne instytucje, mechanizmy kontroli procedur, do katastrofy by nie doszło. Dzisiejsza polityka PiSu, w której cała 'dobra zmiana' sprowadza się do zastąpienie 'ich na 'swoich' jest realizacją polityki tożsamości. Ba, na nowo obudzona w Polsce narracja pro-choice 'mój brzuch moja sprawa' jest oczywiście napędzana polityką tożsamości. I podobnie jak w przypadku analizy klasowej, to co dobrze działa na poziomie rozpoznania stanu istniejącego, okazuje się - moim zdaniem - kompletnie nieskuteczne i szkodliwe na poziomie projektu politycznego.
Alternatywą jest (niespodzianka!) radykalny inkluzywizm, skupiający się na mechanizmach włączania i interakcji. Polityka uprawiana przez interfejsy nie unieważnia tożsamości (czy to indywidualnych czy grupowych) aktorów społecznych - wręcz przeciwnie, musi je rozpoznać, by móc skuteczne interfejsy (granice|instytucje) budować, ale to właśnie instytucje (które łączą, mediują ale również zapewniają ochronę słabych tożsamości) mają tu fundamentalne znaczenie.
W radykalnie inkluzywnej Europie mieszkają więc obywatele plug-in, których tożsamości (zawsze przecież re-konstruowane) są rozpoznawane przez granice|instytucje, tak by umożliwiać im funkcjonowanie w (nowych - ciągle zmieniających się) lokalnych, regionalnych i globalnych sieciach społecznych. Nowe rzesze migrantów oczywiście zmieniają Europę, otwierając i łącząc ją ze światem, czynią Europę globalnym węzłem 'nowego uniwersalizmu'. Gdy skupiamy się na granicy|instytucji, na procesie rozpoznawania różnicy oraz mediowania / uzupełniania braków (a_androgyn), powstaje nowa jakość, nowe połączenia i synergie. Polityka tożsamości rozpoznaje i umacnia izolowane podmiotowości - polityka radykalnego inkluzywizmu tworzy podmiotowości hybrydowe, pozwala tworzyć się nowym tożsamościom a przede wszystkim nowym instytucjom. Radykalnie inkluzywna Europa to maszyna wymiany, synergii i innowacji. Tylko taka, otwarta, inkluzywna Europa może przetrwać, dając nam wszystkim jej mieszkańcom szansę na dobre i satysfakcjonujące życie. Alternatywą jest słaba Europa skonfliktowanych, opresyjnych lokalnych tożsamości - przedsmak, w postaci PiSowskiej Polski opartej na tożsamości Polaka-katolika, możemy z bliska obserwować.