Najbardziej oczywisty powód jest osobisty - miałem kilkunastu malezyjskich studentów, z którymi wciąż utrzymuję kontakt, więc przyjazd do KL łączy się ze spotkaniami ze znajomymi; innym jest oczywiście jedzenie - wybór potraw z rejonu południowo-wschodniej Azji jest imponujący i prawdę mówiąc nigdy nic co jadłem nie spadło poniżej poziomu 'dobre'. Lubię też fragmenty KL, kawałki chińskiej dzielnicy, park przy KLCC... to wszystko jednak za mało.
Prawdziwy powód mojego zachwytu KL jest inny - to miasto jest dla mnie laboratorium tego czym jest dzisiejszy świat i czym się staje.
W KL widać i czuć ślady (czasem całkiem świeże i wyraźne) kolonizacji, brytyjskiej okupacji. Widać tu wzrost potęgi Chin... tu przyda się kilka słów wyjaśnienia. Chińczycy stanowią w Malezji największą mniejszość etniczną - w momencie odzyskania niepodległości było Chińczyków niemal 50%, dziś jest ich poniżej 30% (Malajowie mają po prostu znacznie liczniejsze rodziny, rząd też mocno wspiera malajską większość). Chińczycy jednak są mniejszością bogatą, duża część gospodarki Malezji jest w ich rękach. To oczywiście rodzi napięcie z Malajami, którzy dominują demograficznie i politycznie (według konstytucji premierem tego kraju może być tylko Malaj i muzułmanin). Potęga ekonomiczna i polityczna Chin tylko dodaje lokalnym Chińczykom siły. Mimo więc tego, że zdarzają się (bardzo nieliczne) zamieszki na tle rasowym a politycy rządzącej partii od czasu do czasu pozwalają sobie na uwagi na krawędzi rasizmu, w ostatnim sporze o wyspy na Morzu Południowo-Chińskim pomiędzy Filipinami a Chinami, sporze, który Chiny przegrały, Malezja - choć sama ma tam interesy - nie stanęła po stronie Filipin, lecz wezwała do dialogu i rozmów, co jednoznacznie zostało odebrane, jako poparcie Chin.
Na ulicach widać co prawda segregację - Malajowie trzymają się z Malajami, Chińczycy z Chińczykami - jednak zarówno szkoły jak i praca działa bardzo integrująco, więc zarówno młodzież jak i klasa średnia śmiało przekracza bariery etniczności (nigdy do końca - małżeństwa pomiędzy Chińczykami a Malajami są w zasadzie niemożliwe, z przyczyn religijnych).
W KL widać też oczywiście Islam - widać napięcie pomiędzy turystami z Arabii Saudyjskiej (kobiety w burkach) a znacznie bardziej liberalnym islamem malezyjskim. Wspomniani wcześniej Chińczycy ledwo kryją swą niechęć do Saudyjczyków. Islam malezyjski - mimo rosnących wpływów finansowanych przez Saudyjczyków szkół koranicznych - jest zbudowany wokół idei 'umiarkowania'. Mimo więc gorliwej religijności, Malezyjczycy z niechęcią odnoszą się do jakichkolwiek przejawów fanatyzmu, a rząd z dużą determinacją tropi i zwalcza islamistów.
Za Islamem nie przepada druga mniejszość - Hindusi, których pozycja nie jest najmocniejsza (w czasach kolonialnych byli przede wszystkich urzędnikami) i którzy liczebnie stanowią niecałe dziesięć procent populacji.
Malezja pod względem rozwoju gospodarczego jest na poziomie zbliżonym do Polski, choć nierówności społeczne są tu większe. Jest też wielu imigrantów z krajów ościennych, których Europejczykowi nie znającego lokalnych języków jest trudno zauważyć. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że zarobki na uczelniach wynoszą około ośmiu tysięcy złoty i więcej.
Kapitalizm jest w Malezji mieszanką neoliberalizmu, post-kolonialnej korupcji, rodzinnych, klanowych i rodzinnych interesów, interwencji politycznych oraz indywidualnych prób przetrwania i adaptacji. Kuala Lumpur rozwija się w napięciu pomiędzy rządowymi projektami infrastrukturalnymi, a spekulacyjnym rynkiem nieruchomości. Planowania przestrzennego (w europejskim rozumieniu tego słowa) tu nie uświadczysz.
Te wszystkie ścierające się siły, tworzą niepowtarzalny, multikulturowy (tak tak - jak multikulti to tylko w Kuala Lumpur) charakter tego miasta. Będąc tu trudno nie poczuć, że centrum świata przesunęło się do Azji, że Malezyjczycy myślą i planują globalnie (studenci jeżdżą do Australii, USA, UK, Niemiec, Korei oraz Japonii - te dwa ostatnie kraje fundują studentom stypendia), że Europa jest tylko jednym z graczy na światowej szachownicy, graczem coraz słabszym, coraz bardziej marginalnym.
Znaczące są komentarze, które na temat referendum w Wielkiej Brytanii słyszałem zarówno od taksówkarzy, studentów, urzędników oraz profesorów - głupia decyzja podyktowana niezrozumieniem współczesnego świata oraz ksenofobią. Myślę, że uczynienie Borisa Johnsona ministrem spraw zagranicznych tylko utwierdziło Malezyjczyków w tym przekonaniu. Decyzja o wyjściu z EU jest przyjmowana z politowaniem również dlatego, że Unia Europejska jest punktem odniesienia (niekoniecznie wzorem - ale ważnym 'studium przypadku') dla krajów ASEANu - Malezyjczycy dobrze wiedzą, że w dzisiejszym świecie nikt nie gra sam, wszyscy starają się tworzyć polityczno-gospodarcze bloki. Polityka suwerenności (o której bredzą też polscy politycy) to model, który umarł w początkach XX wieku na polach bitew Pierwszej Wojny Światowej, w Malezji nikt nie traktuje tego poważnie.
Malezja utwierdza mnie również w moim upartym poszukiwaniu modelu inkluzywnej polityki, modelu w którym 'władza ludu' nie oznacza tyranii 51%, lecz wielowymiarową władzę i mechanizmy emancypacji dla wszystkich mieszkańców.
Kuala Lumpur jest więc - dla mnie - miastem przyszłości, miastem otrzeźwienia z eurocentrycznych fantazmatów. Dobrze tu przyjeżdżać (choć raczej nie chciałbym tu zamieszkać na stałe).