Poprzedni premier Wielkiej Brytanii, David Cameron, mówił o 'muscular liberalizm' ('napakowanym liberalizmie'?), stanowisko JM wydaje się podobne. W uproszczeniu sprowadza się do przekonania, że projekt liberalnej demokracji nie może cofać się przed naporem postmodernistycznego multikulturalizmu, że język 'tolerancjonizmu' jest wykorzystywany przez islamistów i faszystów by projekt liberalny zniszczyć. Z tego powodu burka powinna być w 'naszym' kręgu kulturowym zakazana, podobnie zresztą jak burkinii czy hijab. Są to bowiem elementy kultury opresjonującej kobiety, a my (biali europejscy mężczyźni) kobiety musimy bronić.
Moim zdaniem takie stanowisko jest błędne i groźne. W imię ideologicznej wojny, krzywdzone zostają owe kobiety, które (w jakże patriarchalny sposób) biali europejscy mężczyźni chcą bronić. Paradoksalnie, w jednym szeregu stają tu więc i islamiści, i faszyści / nacjonaliści i liberałowie. Tym co ich wszystkich łączy, jest instrumentalne traktowanie kobiecego ciała w prowadzonych wojnach kulturowych.
Nie mogę się z taką postawą zgodzić. Nawet jeśli przyjmiemy (cynicznie) europocentryczną, oświeceniową perspektywę, powinniśmy działać ze świadomością konsekwencji wypychania islamskich dziewczyn i kobiet ze sfery publicznej - to one przecież będą wychowywały kolejne pokolenia europejskich muzułmanów. Jeśli doznają opresji ze strony świeckiego państwa, jak myślicie, w jakim do tegoż państwa stosunku wychowają swoich synów? Z tego też powodu uważam, że polityka państwa francuskiego jest niezwykle krótkowzroczna, obliczona na podgrzewanie anty-islamskich obsesji - to się w najbliższych wyborach skończy wzmocnieniem skrajnej, ksenofobicznej prawicy - w dalszej perspektywie potencjalnie wojną domową lub (co najmniej) pogromami muzułmanów.
Ja nie mogę jednak patrzeć na to co dzieje się wokół ubioru muzułmanek jedynie jako na abstrakcyjny spór ideologiczny. Ta dyskusja dotyczy (potencjalnie) moich studentek, moich przyjaciół. I to z tej perspektywy chciałbym się w tym sporze określić - z perspektywy nauczyciela, wykładowcy, kolegi i przyjaciela. Punktem wyjścia jest więc perspektywa jednostkowa - każdej z moich studentek, która nosi (lub zdecydowała się go nie ubierać) hijab. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że studentki, które przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii są w uprzywilejowanej pozycji - ich rodziną zależy na ich edukacji i nie mają problemu, by posłać swoje córki do nie-islamskiego kraju. Tym bardziej jednak wiem, że ich decyzja by nosić (lub nie) chustę, wynika przede wszystkim z ich wyboru, a nie zewnętrznego nacisku - ów zewnętrzny nacisk skłaniałby je raczej do odrzucenia chusty, jej noszenie łączy się przecież często z niechętnymi komentarzami a czasem i fizyczną agresją.
Wydaje mi się, że - jak zwykle zresztą - liberalizm, który zaczyna prężyć muskuły popada w wewnętrzną sprzeczność i stacza się w opresyjny (tym razem sekularny) fanatyzm. Ostatecznie więc zawsze przegrywa. W Polsce to nie Schetyna a Kaczyński (i bardziej ksenofobiczni politycy, których nazwisk nie chcę mi się pamiętać) ma rząd dusz, we Francji to nie Holande czy Sarkozy, a Le Pen nadaje ton dyskusji. Liberalizm zawsze przegrywa. Jeśli bowiem respektuje indywidualne prawo do ubierania czego się chcę - nie ma argumentów by zakazywać hijabu czy burki, jeśli ich zakazuje, czyni to z pozycji przekraczających indywidualną wolność.
Postmodernistyczny multikulturalizm również nie daje satysfakcjonującej odpowiedzi na wyzwania opresyjnej religijności czy opresyjnych uwarunkowań kulturowych. Habermas miał rację lokując postmodernizm wśród konserwatywnych ruchów ideologicznych - nie ma w postmodernizmie przecież nic emancypacyjnego, to jest obojętna akceptacja różnorodności świata. To ta 'obojętnoistyczna' narracja zamyka oczy na małżeńskie gwałty, na przymusowe małżeństwa czy na obrzezanie kobiet.
Moja inkluzywistyczna, post-sekularna perspektywa prowadzi mnie w innym kierunku. Przyjmuję, że elementy emancypacyjne są fundującym motorem każdej religii (duży kwantyfikator jest zawsze ryzykowny - więc zostańmy w kręgu czterech największych religii świata - islamu, chrześcijaństwa, hinduizmu i buddyzmu), to wyjście poza naturę, poza ograniczenia tego świata, poszukiwanie zbawienia lub wyzwolenia jest esencją postawy religijnej (oczywiście - równocześnie każda religia zawiera elementy opresyjne i konserwatywne). Z tego też powodu, manifestowanie religii w przestrzeni publicznej nie jest bynajmniej groźne - wręcz przeciwnie - otwiera pole dialogu i sporu interpretacyjnego (co ciekawe - zgadzamy się przecież z JM, że w Polsce jedyne istniejące imaginarium jest chrześcijańskie, nie da się więc zmienić świata nie odwołując się do niego. Nie rozumiem więc jak wyobraża on sobie zmianę w krajach Islamu bez odwoływania się do muzułmańskiego imaginarium?)
Liberalizm, który usiłuje religię wyrugować (lub też - jak 'pierwszy', habermasowski postsekularyzm - wyznaczyć granicę pomiędzy językiem religijnym a świeckim) nie tylko ulega pokusie autorytarnej opresji, ale - co intelektualnie jest znacznie większym problemem - ulega pokusie redukcjonizmu. Przyjmuje jedną, opartą o indywidualistyczną wolność, narrację - która zresztą sama sobie zaprzecza, łamiąc indywidualną wolność dotyczącą ubioru w imię 'większej', społecznie definiowanej 'wolności'. Liberalizm nie ma w sobie elementu emancypacyjnego - który mają wymienione wcześniej religie. Liberalizm kulturowy jest więc łatwym, drobnomieszczańskim, indywidualistycznym konserwatyzmem, jest zaakceptowanie 'tu i teraz' ('tu' - znaczy w Europie, ''teraz - oznacza koniec XX i początek XXI wieku).
Inkluzywistyczna narracja 'drugiego postsekularyzmu', której jestem zwolennikiem, angażuje się w spory religijne, w religijne interpretacje świata, w religijnie inspirowaną emancypację. Lewica staje się słaba, gdy flirtuje z postmodernizmem, staje się arogancka gdy flirtuje z liberalizmem. Lewica ma sens tylko jako ruch mesjański, ruch wyzwalający nas wszystkich z opresji tego świata - opresji religii, opresji państwa, opresji kultury i patriarchatu.
Liberalizm prężący muskuły będzie tylko słabą kopią konserwatyzmu i zawsze będzie torował drogę ksenofobii i przemocy.