"Nowy racjonalizm" jest bowiem dyskursem zamkniętym - zakłada, że opisuje całość bytu. Nawet więc jeśli czegoś jeszcze nie wiemy, to w ramach przyjętego dyskursu prędzej czy później zostanie to zbadane i zrozumiane. Co to oznacza w sferze polityki? Dla "nowych racjonalistów" ostatecznym horyzontem jest liberalne (konserwatywno-socjaldemokratyczne) centrum . Ewolucja pozycji (byłych) radykalnych lewicowców nie pozostawia złudzeń - albo lądują w mainstreamie (jaki wyznacza w Polsce GW) albo stają się nieznaczącą grupą dziwaków i "idealistów".
Jaka jest alternatywa?
Alternatywą jest otwarcie dyskursu. Jest założenie (i tak - idę tu oczywiście tropem Badiou), że obecny dyskurs, obecna "reprezentacja" nie opisuje bytu w całości. Że zawsze pozostaje coś jeszcze. Problem w tym, że dopóki nie zostanie zaproponowana (znaleziona) nowa porządkująca ów naddatek narracja, kulturowo (i społecznie) oznacza to zanurkowanie w "otchłań" w której znajdują się wyznawcy homeopatii, zwolennicy Davida Icke czy "hipotezy helowej". Na zewnątrz "nowego racjonalizmu" jest w tej chwili prawicowe szaleństwo. Wewnątrz jednak, nie ma nic co dawałoby szansę na jakąkolwiek radykalną polityczną, społeczną i ekonomiczną zmianę. Pytanie więc brzmi - czy w otchłani jest jedynie to co z niej w tej chwili wyłazi, czy może jest coś jeszcze?
Rewolucji nie ma w mainstreamie, a więc...?"
Dziś mam gorzkie poczucie satysfakcji, że już wtedy widziałem polityczny potencjał 'otchłani', która dziś znalazła swą polityczną reprezentację (wciąż w umiarkowanym stopniu) w PiS, lecz przede wszystkim w nowej administracji prezydenta Trumpa. Globalny tryumf nowej prawicy jest zwycięstwem irracjonalizmu, a raczej tego w jaki elity tego świata nauczyły się tym irracjonalizmem sterować.
Atak na uniwersytety, jaki ma miejsce dziś w Argentynie, w znacznie (?) subtelniejszym stopniu ma miejsce wszędzie, gdzie rządzi prawica - czy to w Polsce, czy w UK czy w Japonii. Uniwersytet był miejscem w którym wspólnota akademicka (wykładowcy i studenci) poszukują prawdy. Dziś oczywiście już jest czymś zupełnie innym i brytyjskie uniwersytety są tu w zdecydowanej czołówce światowej. Współczesny uniwersytet jest z jednej strony mechanizmem wyzysku (czesne dla Brytyjczyków to £9000 na rok, dla studentów międzynarodowych ponad £18000), z drugiej mechanizmem neoliberalnej socjalizacji, gdzie 'student experience' jest w centrum tego, co uniwersytet oferuje. Do pewnego stopnia uniwersytety są dziś centrum postmodernistycznego kwestionowania prawdy, z drugiej jednak, są siedliskiem prostackiej pozytywistycznej wizji nauki, gdzie liczy się tylko to, co można zmierzyć i zważyć, a więc... pieniądze. Ostatecznym kryterium prawdy jest zysk. Nie muszę chyba dodawać, że taki uniwersytet nie jest w stanie przedstawić żadnej alternatywy wobec hegemonicznej neoliberalnej i nowo-prawicowej narracji? Oczywiście, są pojedynczy naukowcy, grupy badawcze, szkoły... walka trwa, ale nie ma co ukrywać - tę walkę przegrywamy na całym froncie. Ogniska oporu mogą przetrwać jeszcze jakiś czas ('naukowcy wyklęci', siedzący w lasach lub 'fałszywie' kolaborujący z nową władzą...), ale jeśli nie nastąpi radykalna zmiana, nasza walka jest przegrana.
Cytowana notka była też powodem mojego ostrego starcia ze środowiskiem lewicowych internetowych trolli, znanym jako ttdkn (można sobie poczytać komentarze, jeśli komuś się chce). Dziś to środowisko jest w Razem, ale (jak mi się wydaje), również tam, jest znacznie słabsze niż by chciało. Wyzwania bowiem są wciąż te same - jaką opowieść może przedstawić lewica, by z polityki strachu i nienawiści przejść w politykę nadziei i miłości? W Wielkiej Brytanii Corbyn (do pewnego stopnia), w Polsce Razem (wciąż bez większych sukcesów) próbują to robić. Prawdę mówiąc, nie rozumiem już Polski, tyle wiem, ile przeczytam w internecie lub opowiedzą mi znajomi, więc nie wiem, czy Razem ma jakąkolwiek szansę by wyjść poza 4%, czy też na zawsze pozostanie taką lewicową sektą (korwinowcami lewicy?). Na dziś jestem jednak pesymistą.
Na początku XX wieku, Rudolf Otto napisał książkę 'Świętość: elementy irracjonalne w pojęciu bóstwa i ich stosunek do elementów racjonalnych'. W książce tej w doskonały sposób - moim zdaniem - zdefiniował mechanizm, który uczynił nas ludźmi. Jest nim konfrontacja z 'absolutnym obcym', z Nieznanym, którego nigdy nie będziemy w stanie zrozumieć, choć wpływa ono na nasze losy. Nauka daje nam obietnicę, że owo nieznane pewnego dnia zniknie. To jest fałszywa obietnica. Ono nie zniknie (i nie jest to deklaracja przeciwko nauce - wręcz przeciwnie!), zawsze będzie istniało zewnętrze (które nie będzie 'jeszcze niepoznanym znanym', lecz będzie prawdziwie Innym) wobec naszego ludzkiego, poznanego świata. Zaakceptowanie i zmierzenie się (na poziomie emocjonalnym, ale również budowy instytucji) z faktem ciągłego wystawania na przeciw Nieznanego jako fundamentalnie ludzkiego doświadczenia, musi być podstawą nowej lewicowej polityki.
Nowa prawica to zrozumiała (jej flirt z okultyzmem ma znacznie dłuższą historię niż hippisowskie niewinne zabawy z lat sześćdziesiątych) już dawno i dała odpowiedź, która prowadzi do nowego faszyzmu, do nowych hierarchii, do 'nowej ciemnoty'. Lewica musi pozostać po stronie 'światła', ale nie może dawać się oślepiać i zapominać co czyni nas ludźmi - nasza słabość wobec Absolutnie Obcego.