Nacjonalizm jest jednak myślą XIXto wieczną i jego horyzontem myślenia politycznego pozostaje idea silnej wspólnoty. Wspólnoty, która zostaje zdefiniowana w najprostszy z możliwych sposobów, poprzez figurę Obcego. Rdzeniem idei narodowej jest więc ksenofobia, i nikogo nie powinny dziwić rasistowskie i totalitarne konsekwencje nacjonalizmu.
Dzisiejszy powrót nacjonalizmu jako idei i praktyki politycznej, w czasach gdy narody są konserwatywną pozostałością po świecie, który zanika; nie ma w sobie oczywiście nic z inkluzywnej ambicji, jest czystą ksenofobią. Figura Obcego, czy to Muzułmanina we Francji, USA czy (ha ha) Polsce; czy też Wschodnioeuropejczyka w Wielkiej Brytanii służy temu samemu, nie jest w stanie odtworzyć 'narodu', jest jednak w stanie wzbudzić emocjonalną więź zdolną zmobilizować część elektoratu. W Wielkiej Brytanii to ledwo ponad połowa głosujących, w USA nawet nie tyle [W Polsce być może znacznie więcej, ale Polska to przypadek klinicznej społecznej megalomanii].
Powrót nacjonalizmów, to również powrót emocji do polityki. Znów, nienawiść wydaje się tu raczej konsekwencją, niż impulsem, to raczej nawoływanie do dumy, do 'poczucia godności' jest tym co do nienawiści i agresji prowadzi.
List Donalda Tuska czy kampania wyborcza Emmanuela Macrona wpisują się w ową 'godnościową' narrację dzisiejszej polityki. To wciąż jest 'nacjonalizm', ale 'większy', przekraczający narody i ustanawiający nowy podmiot na poziomie Unii Europejskiej. Brexit i Trump tylko pomagają takiej narracji, która szczególnie we Francji - tradycyjnie antyamerykańskiej i przywiązanej do idei Europy jako mocarstwa (rządzonego przez Francuzów, z pomocą - no trudno - Niemców) moim zdaniem ma bardzo duże szansę by zmobilizować wyborców i doprowadzić Macrona do prezydentury.
Mamy więc przed sobą dwie ścieżki - na jednej, czeka nas dominacja Chin i Rosji, przy pogrążonej w chaosie, lecz wciąż potężnej i niebezpiecznej Ameryce i nieistniejącej Unii Europejskiej; na drugiej czeka na dominacja Chin, marginalizujących Rosję dla współpracy z mocną i 'imperialną' Unią Europejską. Z polskiej perspektywy pierwsza ścieżka (po której prowadzi Polskę PiS pod rękę z nacjonalistami z ONRu czy KUKIZa) jest oczywistą katastrofą, na drugą ścieżkę nie ma kto Polski wprowadzić. Ale Polska jest nieistotna. Decyzje o jej przyszłości zapadną, jak zwykle, gdzie indziej.
Problem z 'europejskim nacjonalizmem' jest taki sam, jak z nacjonalizmem XIXto wiecznym, skupia się na podmiotowości, a nie na inkluzji. W krótkiej perspektywie nacjonalizm europejski jest oczywiście lepszy od nacjonalizmów narodowych, ale jedynie odrzucenie polityki wspólnoty jest w stanie skupić się na mechanizmach inkluzji i zbudować lepszy świat (dla wszystkich). Unia Europejska wymaga reform, ale obawiam się, że nie takich jakie śnią się Emmanuelowi Macronowi czy Donaldowi Tuskowi. Unia, którą oni chcą budować, to politycznie i społecznie oświeceniowe mocarstwo, gospodarczo to zmutowany neoliberalizm. Niestety, lewica nie jest w stanie wyjść poza swój klasowy (nawet jeśli się do tego nie przyznaje) horyzont myślenia, poza myślenie konfliktem i fragmentem. Przyszłość jest więc albo zamordyzmem na poziomie państwa narodowego, państwa będącego maszyną wyzysku i opresji na usługach lokalnych oligarchów i globalnych korporacji; lub też na poziomie Europy - europejski zamordyzm będzie trochę łagodniejszy, po prostu dlatego, że EU jako heterodoksyjny podmiot, będzie silniejszy.
Na prawdziwą inkluzywną rewolucję i lepszy świat, przyjdzie nam jednak jeszcze z pokolenie czy dwa poczekać. Jeśli oczywiście Trump na spółkę ze zmianami klimatycznymi nas (oczywiście nie wszystkich, ale sporą część) nie pozabija.