W UK, ponad 80% popiera centro-lewicę (ponad 60% popiera Partię Pracy). Jedynie 12% chce głosować na Partię Konserwatywną.
To oczywiście sprowokowało rząd do ataku na 'lewackie uniwersytety', choć akurat poglądy polityczne akademików nie są znane. Istnieje przekonanie, że naukowcy popierają lewicę, ale (znów, nie znalazłem nowych danych) pamiętam, że gdy zaczynałem pracę w UK w 2008, najpopularniejszą partią wśród pracowników brytyjskich uniwersytetów byli Liberałowie, a za nimi byli Zieloni. Poparcie dla Partii Pracy i Konserwatystów było w tamtym czasie podobnie niskie.
I tu jest czas by sformułować moją hipotezę - dlaczego studenci (brytyjscy) popierają zdecydowanie lewicę. Częściowo oczywiście jest to szerszy trend w którym wykształcenie jest związane z odrzuceniem obskuranckich poglądów ale bardziej znaczące jest połączenie trzech czynników: wykształcenia, wieku oraz płci - na lewicę głosują młode, wykształcone kobiety. To jest o tyle ciekawe, że w Polsce wygląda to niemal identycznie. Ale znów - nie wiem czy poglądy polityczne polskich studentów, są takie jak studentów brytyjskich.
Moim zdaniem, powodem dla którego brytyjscy studenci popierają lewicę nie są poglądy ich wykładowców, lecz struktura współczesnego, neoliberalnego brytyjskiego uniwersytetu. Brytyjski uniwersytet jest nastawiony na zaspokojenie potrzeb i oczekiwań studentów. Brytyjscy studenci płacą ponad 9000 funtów rocznie czesnego (to jest pożyczka, nie muszą płacić z góry - w przeciwieństwie do studentów międzynarodowych, którzy zresztą płacą znacznie więcej, często ponad 20,000 funtów rocznie) i uniwersytety mogą funkcjonować tylko dlatego, że uczą studentów. Badania prowadzone przez uczelnie otrzymują oczywiście państwowe dofinansowanie, ale jest ono wysoce niewystarczające. Na moim uniwersytecie najbardziej deficytowymi kierunkami jest fizyka i chemia - mimo tego, że mamy trzech Noblistów z chemii, ostatniego z roku 2016 (no dobra, Fraser Stoddart skończył pracować w Sheffield w 1990, ale wciąż się nim chwalimy). To są po prostu kierunki, które nie są w stanie generować wiedzy bez bardzo drogich laboratoriów. Za te laboratoria płacą studenci zarządzania (ale też np. architektury). Jeśli więc uczelnie brytyjskie muszą robić wszystko, by studenci byli zadowoleni, to poziom opieki i troski jaką studenci otrzymują, jest nieporównywalny z niczym, czego ja doświadczałem jako student w Polsce. Oczywiście zdarza się i mizoginia i rasizm, zdarza się bullying, ale to są wyjątki - norma to ciągła troska by studenci czuli się dobrze, by nie byli zbyt zestresowani, by nie odczuwali zbyt dużo presji. Tak, traktowanie studentów jak 'snowflakes' jest prawdą. Tyle tylko, że to - moim zdaniem - dobrze, że ich się tak traktuje. Jeśli więc młodzi ludzie, doświadczają tyle troski i dawanej im uwagi, ich wejście w zawodowe życie jest szokiem. Nagle nikt się nimi nie przejmuje, nikt o nich nie dba. Mają pracować za słabe pieniądze i nie pyskować. Brytyjska uczelnia chroni studentów przed kapitalizmem, który te uczelnie kształtuje. Tak więc, to nie poglądy wykładowców, lecz materialność struktur troski, dbających o 'wellbeing' klientów powoduje, że przejście z roli konsumenta w rolę pracownika jest dla większości studentów nie do zaakceptowania. To przejście obnaża okrucieństwo systemu kapitalistycznego, okrucieństwo przed którym studenci są chronieni. Wojna z kulturą 'woke', którą próbuje prowadzić brytyjska prawica nie przyniesie więc jej żadnych zysków. Tak długo jak uczelnie w UK będą płatne, będą one produkowały antykapitalistycznych studentów.