Ta historia przypomniała mi się, gdy polski Sąd Najwyższy odmówił uznania narodowości śląskiej. Kraj, w którym tożsamość narodowa przenika politykę, kulturę i praktykę życia społecznego do samego rdzenia, odmówił innemu narodowi prawa do własnej tożsamości. Polska tożsamość narodowa jest uprawniona, śląska nie. Zachowując wszelkie proporcje, również w przypadku rejestracji w Polsce pastafarianizmu, uznano, że nie spełnia on warunków, by zostać uznany jako religia. Kościół katolicki oczywiście spełnia i na dodatek - co się będziemy czarować - gdy obserwuje się praktykę polityki w Polsce, można by uznać, że według władzy jest jedynym kościołem, który powinien w Polsce istnieć. Tak jak częściowo prawdą było stwierdzenie Miłosza, że 'Jest ONRu spadkobiercą Partia', tak dziś - w czasach kretyńskiego i skrajnie bezrefleksyjnego kultu II RP - można powiedzieć, że w zasadzie cała polska scena polityczna głównego nurtu jest 'spadkobiercą OZONu'.
Uznanie przez polski sąd, że Ślązaków nie ma, jest nie tylko głupie i złe, ale w dłuższym horyzoncie czasowym może mieć bardzo nieprzyjemne skutki. Wzburzony decyzją sądu, Szczepan Twardoch napisał (na fb) trzy słowa, które z kolei zdenerwowały polskich patriotów (nacjonalistów? mam coraz większy problem z rozróżnieniem jednych od drugich...). W artykule dla Dziennika Zachodniego Twardoch tłumaczy dlaczego napisał, co napisał. Pod tezami tego artykułu w zasadzie nie miałbym problemu się podpisać, szczególnie ważny - moim zdaniem - fragment brzmi tak:
"Tożsamość śląska dopiero buduje się w nowoczesnej formie. Im więcej wrogiego nastawienia Polski, tym silniejszym elementem tej tożsamości będzie antypolski resentyment. Jestem związany z polską kulturą, z polskim językiem i wolałbym, aby Polska była raczej opiekunką śląskości, niż jej wrogiem. Zamiast tego spotykamy się z połączeniem ignorancji i arogancji, w którym zwykle dominuje ignorancja. To całkowita nieznajomość Śląska, centralno-polskie niezrozumienie kwestii narodowościowych. Polakom wychowanym w świecie homogenicznym etnicznie wydaje się, że narodowość jest przyrodzona jak kolor oczu."
Twardoch pisze wprost, że narodowość NIE jest przyrodzona, jest kulturowym (?) wyborem (Twardoch pewnie nie napisałby 'wyborem', raczej 'konstruktem'). Niestety, wśród komentarzy widać, że jego przewidywania o narastającym antypolskim nastawieniu wśród Ślązaków już się ujawniają, co gorsza, tożsamość śląska zaczyna się budować jako odbicie polskiego nacjonalizmu - odwołania do 'prawdziwej, etnicznej śląskości' stają się coraz mocniejszą narracją, pojawiają się nawet homofobiczne komentarze, w zupełnie absurdalny sposób sugerujący, jakoby ta 'zepsuta moralnie Polska' miała za chwilę zalegalizować związki partnerskie, a nie chce zalegalizować narodu śląskiego... Nie jestem specjalnym wielbicielem polskiego nacjonalizmu/patriotyzmu, nie bardzo więc rozumiem, dlaczego miałbym polubić nacjonalizm śląski, jeśli będzie on różnił się od polskiego jedynie kolorem flagi?
Jak już jesteśmy przy coming outach, to ujawnię moje własne etniczne pochodzenie. Jestem pół-Ślązakiem (mama była Polką), z tego co wiem, część mojej śląskiej rodziny przybyła w XVIII z Czech, reszta mieszkała w okolicach Tarnowskich Gór w tym czasie. Znaczy - jestem kundel. Mój tata był Ślązakiem i za takiego się uważał - gdy na początku lat 80tych znajomi wyjeżdżali do RFNu, ojciec zdecydowanie odmówił, mówiąc "ani Niemcy, ani Polacy mnie z mojej ziemi nie wyrzucą". Jego śląskość była skrajnie apolityczna - nigdy nie należał do PZPRu, ale też nie zapisał się do Solidarności, była też inkluzywna (w końcu ożenił się z Polką). Mój ojciec myślał o Śląsku w kategorii ziemi, nigdy krwi. Ziemi, na której mieszkają wspólnie różni ludzie, których łączy praktyka życia na danym terytorium. Śląskość jaką przeżywał mój ojciec była oparta o terytorium i rodzinę - moją ulubioną opowieścią (pewnie trochę podkolorowaną), jest historia wujka Huberta, który zaczął wojnę w mundurze wermachtu (jak wszyscy mężczyźni ze śląskiej strony mojej rodziny), skończył w mundurze armii Andersa, ale po drodze przechodził kilka razy z jednej strony na drugą. Powód? Jak sam mówił - "miałem w domu młodą żonę, przyłączałem się do tych, którzy szli w tamtym kierunku".
Fakt, że wychowałem się na Śląsku ma dla mnie znaczenie, jest częścią tego kim jestem. Wychowałem się w polskim języku, a polsko-śląskiej kulturze, w mocnym śląskim systemie wartości. Nie mam ze swoją tożsamością problemu, gdybym uważał kwestię narodową za istotną, pewnie bym się jako Ślązak określał (zrobiłem to zresztą w ostatnim spisie powszechnym). Oczywistym jest jednak fakt, że na to kim jestem wpływa mnóstwo innych czynników (to że od ponad 11 lat nie mieszkam w PL też ma tu oczywiście znaczenie), nie da się więc zredukować mojej tożsamości do kwestii narodowej. Ale czy kwestia tożsamości jako taka, ma / powinna mieć fundamentalne znaczenie? Od dłuższego czasu, jestem mocno sceptyczny wobec wszelkiej polityki, opartej na narracjach tożsamościowych. Krążył w internecie kiedyś taki obrazek - przedstawiał ludzi o różnym kolorze skóry, którzy mówili, że są ze swego koloru dumni - autorzy obrazka pytali, co jest złego w stwierdzenia, że 'jestem dumny, że jestem biały', jeśli można powiedzieć 'jestem dumny, że jestem czarny'. To oczywiście jest problem na poziomie gimnazjum, bo już od liceum ludzie powinni być świadomi kontekstu, hierarchii władzy i opresji w jakim padają słowa o dumie z koloru skóry. Mimo wszystko, przykład ten dobrze pokazuje niebezpieczeństwa jakie tkwią w tożsamościowych narracjach. Jak pisałem już wielokrotnie, znacznie bardziej przekonuje mnie myślenie (i praktyka polityczna) oparta na swego rodzaju 'ramie funkcjonalnej'. W przypadku Śląska byłaby to praktyka wspólnego życia na Śląsku, w określonych uwarunkowaniach przestrzennych, społecznych, ekonomicznych oraz kulturowych (pisałem o tym TU i TU i TU, a TU też pisałem też o tym jak takie myślenie łączy się z kwestiami dotyczącymi homoseksualistów. Nie można mi więc chyba odmówić konsekwencji w głoszeniu nie-tożsamościowej, 'terytorialnej' wizji polityki).
Nie znaczy to oczywiście, że tożsamość i oparta na niej polityka jest zawsze błędna - wręcz przeciwnie, może być ważnym i efektywnym narzędziem budowania podmiotu politycznego, umiarkowanie (nigdy do końca) bezpiecznym, gdy dotyczy grup zmarginalizowanych i słabych. Pozwala 'pomyśleć' wspólnotę, pozwala wyjść poza jednostkowe doświadczenie i alienacje. Nawet jednak w takim przypadku, musi zakładać inkluzywizm i uniwersalistyczny horyzont, w przeciwnym razie łatwo degeneruje się w ekskluzywny klub 'Prawdziwków ('prawdziwych Polaków/Ślązaków/Katolików' etc).
Decyzja Sądu Najwyższego w sprawie narodowości śląskiej jest głupia i niebezpieczna z powodów o których pisał Szczepan Twardoch. Z mojego, umiarkowanie zainteresowanego tą akurat kwestią, punktu widzenia, jest kolejnym elementem układanki pod tytułem 'państwo polskie boi się i nie lubi własnych obywateli'. Ja wiem, że o groźbie faszyzmu mówi się zbyt wiele, że to ostrzeganie już w zasadzie nie działa. Mówienie więc, że Polska weszła na anty-demokratyczną, faszystowską ścieżkę nie ma tej siły, jaką powinno mieć i nie oddaje grozy sytuacji. Polska polityka jest jednak oparta o tożsamości i emocje (katolickie, narodowe, smoleńskie, anty-pisowskie etc.) i przez te filtry mówi i dotyka praktyki codziennego życia. Co staje się coraz bardziej nie do wytrzymania. Wezwanie do budowy lewicowego Frontu Ludowego jest więc również wezwaniem do odwrócenia tej perspektywy i oparciu polityki o doświadczenie i praktykę życia codziennego mieszkających w Polsce ludzi. Dla rządu Frontu Ludowego, uznanie istnienia narodu śląskiego nie powinno stanowić żadnego problemu. To prawica ma obsesję na punkcie tożsamości, dla mnie to fragment znacznie większej struktury. Nie ma potrzeby, by państwo się w te kwestie szczególnie angażowało.