"It is a multiplicity which is made up of many heterogeneous terms and which establishes liaisons, relations between them, across ages, sexes and reigns - different natures. Thus, the assemblage's only unity is that of a co-functioning; it is a symbiosis, a 'symphaty'. It is never filiations which are important, but aliances, alloys; these are not successions, lines of descent, but contagions, epidemics, the wind."
Trudno mieć dużo sympatii do epidemii... drażniące jest również mieszanie żywych aktorów (across ages, sexes) z fizyką (wiatr), ale skupmy się na jednym jedynym momencie w którym DeLanda mówi nam _w jaki sposób_ tworzą się asamblaże (nie interesuje mnie bowiem aż tak bardzo czym asamblaż jest, interesuje mnie co robi): "...the assemblage's only unity is that of a co-functioning...". Co to właściwie znaczy? Sartre w swoim (dość antyspołecznym przecież) spojrzeniu na ludzi działających razem, pod koniec życia starał się odpowiedzieć (w kontekście dyskusji o wolności jednostkowej w społeczności) na pytanie w jaki sposób tworzą się grupy ludzkie - jego interpretacja zburzenia Bastylii jest tu ciekawym przykładem nie(przed?)deleuzjanskiego asamblażu (?, oczywiście Sartre pisał o ludziach, podczas gdy DeLanda używa tego pojęcia znacznie szerzej). Tym co jest ciekawe u Sartra, jest zewnętrzna przyczyna, impuls (w przypadku Bastylli/Rewolucji - opresja 'ancient regime'), który dotyka wiele jednostek, które w konsekwencji uświadamiają sobie wspólnotę celu (przetrwanie / zniszczenie starego porządku). Bastylia staje się tu również symbolicznym punktem odniesienia, spoiwem pozwalającym ukierunkować wiele jednostkowych emocji.
W tym kontekście oczywista post-polityczna technika zarządzania społeczeństwem powinna polegać na dyspersji wściekłości i frustracji - nie można dopuścić, by skupiały się one na jednym obiekcie (ideałem jest, gdy są jednostkowe - wściekłość i frustracja są kierowane na samego siebie). W przededniu brytyjskiego referendum (i wyborów w USA) widzimy jak ta technika przegrywa (a może po prostu uzupełnia?) z proto-faszystowskim manipulowaniu nienawiścią wobec imigrantów / muzułmanów / innych. Zarówno ukierunkowana nienawiść jak i rozproszona frustracja są technikami używanymi przez kapitał i są ściśle związane z koniecznością rozładowywania napięć w kapitalizmie.
Przepraszam za dygresję.
Sartre pisał o przystanku autobusowym i o 'serii' jako mechanizmie formowania się grupy, zanim przeszedł do analizy szturmu na Bastylię, w każdym jednak przypadku mechanizm jest podobny - jednostkowa przyczyna / sprawczość zostaje wpięta w większy (zewnętrzny) mechanizm. Nie ma tu miejsca na relacje międzyludzkie - zawsze istnieje pośrednik, mediator, który jest wobec jednostki zewnętrzny (w tym ujęciu będziemy mieli poważnie utrudnione zrozumienie relacji seksualnych, ale ten wątek zostawiam na kolejny raz). Jeśli mówimy o zewnętrzu, przyjmujemy milcząco przestrzenność naszego świata. To jest bardzo ważne, by uświadomić sobie, że przestrzeń (a jeszcze bardziej czaso-przestrzeń) zakłada istnienie 'odstępu' / przerwy. Mam wrażenie, że wiele teorii politycznych w dziwny sposób ignoruje odstęp, ignoruje fakt, że różne rzeczy mogą dziać się obok siebie, (niemal?) zupełnie nie wchodząc ze sobą w interakcję. Pisałem o tym w tekście o Schmitt'cie i Taubesie (w tle mając de Chardina czytanego przez Solierego), zwracając uwagę na 'dwuwymiarowość' myśli Schmitta - gdy pojawia się lotnictwo jego wyobraźnia z okopów zaczyna szwankować. Solieri był architektem, zdawał więc sobie sprawę, że 'punkt omega' jest końcem świata ponieważ w punkcie znika przestrzeń. To napięcie pomiędzy 'punktowym absolutem' a przestrzenną realnością naszego świata wydaje mi się jednym z najciekawszych aspektów myślenia post-sekularnego, ale równocześnie jest (do pewnego stopnia) ślepą uliczką - absolut nie jest punktem, lecz nieskończonością, która zawiera wszystkie możliwości istnienia (wróciłbym tu do 'odwróconego' cytatu z Hegla). Jeśli absolut jest tak definiowaną nieskończonością, oznacza to, że jest on również przestrzennie nieskończony. Z tej perspektywy _wszystko_ jest możliwe, ponieważ na wszystko jest i miejsce (i czas). Nasza, ziemska, rzeczywistość w perspektywie Absolutu jest więc zawieszona pomiędzy nieskończoną przestrzenią, a punktem. Ta podwójna nieskończoność stawia nas w bardzo wygodnej pozycji - z jednej strony bowiem możemy dyskutować (znów - za Solierim) 'miniaturyzację', czyli radykalną przestrzenną efektywność - która zakłada synergię i wzajemne relację pomiędzy fragmentami, z drugiej zaś - nie popadając w ekskluzywizm - możemy dyskutować rozdzielenie jako równoległość/równoczesność czyli - paradoksalnie - jako inkluzję. Inkluzja w odrębności wydaje mi się niezwykle ważnym myśleniem o mieście.