To bardzo dobrze, że celebrytka zaczyna sobie zdawać sprawę z własnego uprzywilejowania - może jeszcze to do jej świadomości nie do końca dociera, może nigdy nie dotrze, ale szansa zawsze jest i życzmy Hannie Lis by kiedyś nie tylko zrozumiała swój przywilej, ale spróbowała coś z tą wiedzą zrobić. Kupienie butów za 60PLN (jak rozumiem w kontraście do cen butów jakie kupowała wcześniej) jest oczywiście dobrym powodem do strojenia sobie żartów z celebrytki, ale może gdyby jej pomóc zrozumieć szerszy kontekst produkcji i dystrybucji butów, to - wciąż płacąc 60PLN - mogłaby rzeczywiście wybrać takie buty, które zostały wyprodukowane w etyczny sposób? Może właśnie w Laosie, ale przez uczciwie opłacanych pracowników? Z etycznie pozyskanych surowców? Może wtedy warto byłoby zapłacić za buty znacznie więcej?
Mój miesiąc w Azji spędziłem w zupełnie inny sposób niż p. Hanna. Nie jako backpacker (tak jeżdżą moi studenci - i nie ma w tym wiele złego, duża część przemysłu turystycznego Tajlandii jest nastawiona na takich podróżników, z tanimi pokojami, pralniami i tanim piwem), lecz jako średnio-klasowy turysta z rozwiniętego kraju Zachodu. Pierwsze dwa tygodnie, spędzone w Malezji, były mniej turystyczne, a bardziej nastawione na mały projekt badawczy nad którym pracuję plus spotkania ze studentami (również potencjalnymi) oraz akademikami. Więc bardziej praca niż wypoczynek (pierwsze refleksje inspirowane pobytem w KL (Kuala Lumpur) w notkach no 826 i 827). O KL będę pisał jeszcze pewnie wielokrotnie - mam do tego miasta bardzo specjalny stosunek, myślę, że się w nim ostatecznie zakochałem. Jak to zwykle ze mną bywa, jest to jednak bardziej zakochanie intelektualne - w pewnym abstrakcyjnym konstrukcie bardziej, niż w rzeczywistych ulicach, domach, pyle i smrodzie; jednakże ważnym czynnikiem jest również to, że - wydaje mi się - po Warszawie jest to miasto w którym mam najwięcej znajomych...
KL jest fascynująca dla mnie przede wszystkim ze względu na współistniejące w nim ze sobą logiki - zarówno ekonomiczne, społeczne, religijne a nawet prawne (jak wcześniej pisałem, obowiązują w nim dwa systemy prawne - jeden dla muzułmanów a drugi dla pozostałych). Oczywiście, tak jest w każdym mieście - jednak KL jest w owej 'dywersyfikacji' przykładem dość ekstremalnym. Podejmowane próby (przez architektów i urbanistów wykształconych w UK, USA czy Australii) by przemyśleć KL w duchu 'miast Zachodu', by to miasto uporządkować wydają mi się nie tylko błędne ale również niebezpieczne. I nie chodzi mi o to by popadać w romantyczną manierę fascynacji biedą, lecz by mieć świadomość, że 'zachodnio-podobna' rewitalizacja będzie oznaczała gentryfikację (która i tak już zachodzi - bez pomocy urbanistów) i swego rodzaju sterylizację ekosystemu miasta. Na takiej sterylizacji stracą przede wszystkim biedni. Celem władz miasta nie powinno być usunięcie z miasta biedy (przez transfer jej gdzie indziej), lecz jej 'transformację', by jakość życia wszystkich mieszkańców (a przede wszystkim tych najsłabszych) ulegała ciągłej poprawie. KL jest miastem wysp i sieci, miastem pełnym dziur i nieudanych inwestycji - zrozumienie logiki tego miasta i dokonanie emancypacyjnej zmiany powinno polegać na 'prywatyzacji ryzyka i upublicznienia zysków'. Paradoksalnie - lata rozwoju opartego na spekulacji gruntami (w większości należącymi do chińskiej mniejszości), rozwoju dróg dla prywatnego transportu (korki w centrum KL to koszmar), rozwoju publicznego - również szynowego - transportu by połączyć z centrum dzielnice zamieszkiwane przez Malajów stworzyły miasto o - moim zdaniem - nieprawdopodobnym wręcz potencjale rozwojowym ('dzielnice' to nie do końca właściwe określenie - pisząc KL mam na myśli bowiem zlepek szeregu miast, o autonomicznych statusach ale funkcjonujących jako jedna metropolia. Co zresztą stanowi jeden z głównych problemów KL - brak skoordynowanej polityki przestrzennej na poziomie całego obszaru funkcjonalnego. Ale znów - niekoniecznie centralizacja byłaby najlepszym rozwiązaniem). Zostawmy jednak KL - będę pisał o tym mieście jeszcze wielokrotnie.
Jak napisałem powyżej, moje zwiedzanie Azji było średnio-klasowe. Mieszkałem w cztero- i pięcio- gwiazdowych hotelach (w cenach dwu-trzy gwiazdowych hoteli w Europie), przelatywałem z miasta do miasta samolotami (tanich azjatyckich linii - Air Asia oraz Bangkok Airlines), jeździłem po miastach taksówkami, wynajmowanymi samochodami (z kierowcą) a nawet - o zgrozo - Uberem (czy jego południowo-azjatycką wersją - Grab'em). O Tajlandii nie wiem więc w zasadzie nic, oprócz tego co przeczytałem oraz to, że zdjęcia z turystycznych reklamówek nie kłamią - piękno wysp i lagun Tajlandii jest nieprawdopodobne.
O Kambodży wiem ciutkę więcej - starałem się bowiem pytać i rozmawiać z ludźmi, z którymi się stykałem. W Kambodży mieszkałem w centrum Siem Reap (pojechaliśmy tam zwiedzać Angkor Wat), pojechaliśmy też do Kulen Mountain, więc udało się podglądnąć Kambodżę trochę bardziej. Ale jeśli kogoś ten kraj interesuje, to niech pyta Pawła, który tam od pewnego czasu mieszka i zna ten kraj dobrze.
Istnieje oczywista gradacja - Malezja jest zdecydowanie najbogatszym krajem z trzech które odwiedziłem, potem Tajlandia i w końcu Kambodża. Bieda w Kambodży jest rzeczywiście wpędzająca w depresję (choć w kontekście jej niedawnej historii to jak Kambodża wygląda dziś, budzi szacunek i podziw), ale bardziej chyba depresyjne jest to, że w Kambodży służba zdrowia jest płatna (dla dzieci do lat 16tu jest darmowa) - i jak nam mówiono, lepiej i taniej jest pojechać do Tajlandii; że edukacja podstawowa nie jest obowiązkowa (poziom analfabetyzmu wynosi ponad 20%) a szkół średnich jest wciąż za mało - więc bardzo wiele dziewczynek (patriarchalna kultura robi swoje) kończy edukację w wieku 9-12 lat (różnica pomiędzy poziomem analfabetyzmu wśród kobiet i mężczyzn wynosi 13%); że uniwersytety są bardzo słabe, skorumpowane i że trzeba za nie płacić. Problemem w Kambodży nie jest więc jedynie bieda, lecz to, że nie bardzo widać jak obecny rząd chciałby z tej biedy kraj wyprowadzić. W tym kontekście oglądanie pozostałości po Imperium Khmerów było ważną lekcją - zniszczyć imperium jest stosunkowo łatwo, lecz proces rozpadu i gnicia zatruwa społeczeństwa na stulecia, uniemożliwiając mu 'normalny' rozwój. To jest los (który się dzieje na naszych oczach) pozostałości po Związku Radzieckim, to jest los (który nadchodzi) Wielkiej Brytanii. To będzie los EU, jeśli pozwolimy jej upaść.
Myślę, że moje średnio-klasowe zwiedzanie Azji, podobnie jak Hannę Lis, czegoś mnie nauczyło. Starałem się wydawać moje brytyjskie pieniądze jak mogłem świadomie (każdy funt wydany w Kambodży jest funtem nie wydanym w UK), dokonując 'transferu bogactwa' z kraju centrum do mieszkańców peryferii. Nie sądzę, by moje wysiłki były wystarczające - jeśli miałbym jechać tam następnym razem, wcześniej chciałbym dokonać lepszego rozpoznania komu płacić a komu nie - w Kambodży jest całkiem dużo aktywnych NGOsów, które prowadzą i zakłady wytwarzające turystyczne pamiątki i restauracje. Chciałbym nocować w hotelach, których pracownicy są przyzwoicie opłacani, jadać w restauracjach nie nastawionych na zysk (to w Kambodży - jak pisałem powyżej - jest dość łatwe). Turystyka jest bardzo niebezpiecznym działem gospodarki - łatwo zatrzymuje rozwój na poziomie niskich płac i prostych usług, jest to jednak istotna część budżetów zarówno Kambodży jak i Tajlandii. Będąc w tych krajach (mniej w Malezji) starłem się być post-turystą. Nie do końca jestem z moich prób zadowolony, ale wiem, że to jest zdecydowanie kierunek w którym należy podążać. Nie sztuką jest wydawać mniej - sztuką jest wydawać tak, by czynić więcej dobra a mniej zła.
___
Ponieważ każdą wolną chwilę spędzałem chodząc po mieście (to że na zdjęciach nie ma ludzi to nie dlatego, że starałem się ich nie fotografować, tylko dlatego, że mało komu chce się spacerować w prawie 40to stopniowym upale przy wilgotności około 85%), jako bonus trochę zdjęć z KL