Dwa tygodnie temu napisalem 'powrotna' notke, moze nie musze czekac roku by napisac cos znowu. Jesli chce jeszcze pisac po polsku, to dobrze jest cwiczyc. Oczywiscie, nie musze tego publikowac, ale... kazdy lajeczek to jednak motywacja,. Bez czytelnikow nie bardzo chce mi sie pisac. To oczywiscie troche paradoks, bo kazda kolejna moja ksiazka byla pisana raczej by zniechecic do jej czytania, niz by przynajmniej probowac zbudowac sobie grupe wiernych czytelnikow. No dobrze, ale ta notka nie jest o mnie.
0 Comments
Bardzo dawno niczego po polsku nie napisalem. Nikt juz zreszta nie pisze blogow, nikt ich nie czyta. Autoportret przygotowuje antologie tekstow, wsrod ktorych znalazl sie moj krociutki 'Bronmy norm, normy nas obronia'. Cieszy mnie, ze cos mojego po polsku sie ukaze, troche szkoda ze nie jest to 'O nowa robotnicza rewolucje', ktory jest (moim zdaniem) najlepszym tekstem, ktory dla Autoportretu napisalem. Ale 'Bronmy norm...' tez nie jest zly, wiec nie ma co narzekac. Nie jestem pewien czy potrafie jeszcze cos po polsku napisac (dlatego tez tak notka - na probe), co oczywiscie nie znaczy, ze jakos wyraznie lepiej pisze po angielsku. Pisze bo musze (kto nie publikuje nie przetrwa w akademii), ale czy to jest dobre pisanie? Mam watpliwosci. Ostatnie trzy lata to przede wszystkim myslenie i pisanie o przestrzeniach i religii. To troche tlumaczy, dlaczego w Polsce nikt juz o mnie nie pamieta - mialem swoje piec minut po opublikowaniu 'Miasta jako idei politycznej' ale troche ten czas zmarnowalem. Glownie dlatego, ze powiedzialem chyba wszystko co mialem do powiedzenia na ten temat. Na blogu pisalem potem o koncu ruchow miejskich, co sie potwierdzilo. Mam wiec troche smutnej satysfakcji i wystarczy. Jako suplement do 'Miasta...' poszly 'Dziury w Calym' i to by bylo na tyle. Ksiazka o Jungerze sprawila mi duzo radosci, choc nie zostala bestselerem. Pare cytowan, jedna fajna recenzja, jedna rozmowa w 'prawicujacym' podcascie. Ksiazka o Kuala Lumpur byla eksperymentem pisania w trojke, dosc udanym eksperymentem, choc nie mam do samej ksiazki jakos wielkiego sentymentu. Jednakze doswiadczenie zespolowej pracy online sie bardzo przydalo - wszystkie moje teksty pisane od 2021 maja kilkoro autorow i wszystkie sprawily mi sporo satysfakcji. Z moimi brazylijskimi przyjaciolmi konczymy ksiazke o kosciolach Zielonoswiatkowcow i wyznawcach Candomble (przy okazji - jesli chcecie sie czegos o Candomble dowiedziec prosze NIE czytajcie polskiej wikipedii, niemal nic co tam napisano nie jest prawda). Praca nad ta ksiazka daje mi wiele radosci i satysfakcji, ale czy bedzie to dobra ksiazka trudno dzis jeszcze powiedziec (choc planujemy ja skoczyc w lutym przyszlego roku wiec _teoretycznie_ jestesmy juz na ostatniej prostej). Jednym z najciekawszych zabiegow jakie w pisaniu tej ksiazki chcemy zastosowac (do ostatniegoi rozdzialu - konkluzji) jest powrot do ludzi z ktorymi przez ostatnie trzy lata przeprowadzalismy wywiady z prosba o opinie na temat naszych glownych tez. Oczywiscie nie mozemy wymagac, by ludzie ktorzy poswiecili nam sporo swojego czasu beda chcieli go poswiecic duzo wiecej, wiec nie dajemy im calej ksiazki do czytania (szczegolnie ze wiekszosc z nich nie mowi po angielsku), ale przedstawiamy im rodzaj streszczenia, omowienia glownym idei. Mamy zamiar opublikowac ich wypowiedzi w 'surowej' formie. Oczywiscie rowniez te, ktore beda (a jestem pewien ze beda) bardzo krytyczne. Taki jest plan, ale czy sie uda go zrealizowac? Mamy nadzieje, ze tak. Pozostajac jeszcze chwile przy Brazylii - wszyscy sie oczywiscie cieszymy z porazki Bolsonaro, ale juz mniej ze zwyciestwa Luli. Ale moze to dobrze, ze oczekiwania sa mniejsze - ogrom problemow, przed ktorymi stoi jego administracja jest tak wielki, ze lepiej nie spodziewac sie cudow. Zawsze mozemy sie zaskoczyc, gdyby jednak udalo mu sie przeprowadzic przynajmniej kilka reform, ktore zapowiada. O sytuacji w Wielkiej Brytanii nie ma co za duzo pisac - regularnie na portalu Krytyki Politycznej ukazuja sie bardzo solidne teksty Jacka Olendra raportujacego ze Szkocji. Wiekszosciowy system wyborczy skazuje nas na frustrujaca alternatywe - a w zasadzie na brak takowej. Konserwatysci przez dwanascie lat rzadow udowodnili, ze klamstwem mozna wygrywac wybory, ale trudniej sie w klamstwie rzadzi. Kilku tygodniowy epizod rzadu Liz Truss pokazal czym konczy sie proba bardziej radykalnego zerwania kontaktu z rzeczywistoscia. Rishi Sunak jest typowym, niespecjalnie rozgarnietym, ale za to bardzo bogatym Torysem. Dwa lata jego rzadow, ktore nas czekaja przyniosa bolesne, powolne gnicie brytyjskiego panstwa. Czy jest to lepsze niz katastrofa rzadow Liz Truss? Jest szansa, ze umrze niepotrzebnie mniej ludzi niz umarloby za rzadow Liz... Alternatywa jest prowadzona do zwyciestwa przez bezbarwnego Keira Starmera Partia Pracy, ktora chyba wie jak wyglac wybory, ale bardzo watpie by wiedziala co z tym zwyciestwem zrobic. Oczywiscie Labour jest o wiele lepsze niz Torysi, ale owo 'o wiele lepsze' nie oznacza ze jest dobre. Na temat Rosji nie mam wiele do powiedzenia, oprocz oczywistego #russiaisaterroriststate Na temat Chin moge tylko napisac, ze prezydent Xi zlamal mi serduszko. Naiwnie liczylem, ze w obliczu rosyjskiej agresji sprobuje sie porozumiec z EU, wszak Rosja lezy pomiedzy nami, wiec moglibysmy sprobowac wspolnie sobie z rosyjskim problemem poradzic. No niestety - starzy mezczyzni otaczajacy sie innymi starszymi mezczyznami to nie jest dobra recepta na intelektualny ferment, obawiam sie. O Polsce Wy wiecie wiecej niz ja, wiec tez nie ma sensu bym wiecej pisal - mam szczera nadzieje, ze najblizsze wybory odsuna wreszcie PiS od zlobu, nie mam jednak wielkich zludzen na temat tych, ktorzy ich zastapia. Nawet Lewica (Razem) na ktora oczywiscie bede glosowal (chyba ze z Warszawy bedzie startowala Hania Gill-Piatek, wtedy moze na nia) nie budzi we mnie takiego entuzjazmu jaki bym chcial by budzila. Wciaz jednak jest jedyna partia ktorej jakos tam ufam... Na koniec chcialbym tylko Wam przypomniec ze w Iranie wciaz trwaja demonstracje, wiec sa bici i zamykani ludzie, wiec wladza bije i strzela do demonstrantow. Sytuacja Iranek jest tragiczna - znikad pomocy, nie ma tez gdzie sie cofac. Nie wiem, czy mozna miec nadzieje na zmiane, ale wiem, ze nie wolno tej nadziei porzucic. No i to tyle mam do powiedzenia po roku milczenia. Nastepna notka za rok? Jak pewnie wiecie, w młodości byłem ostrym prawakiem (ZChN, Klub Zachowawczo Monarchistyczny, Ryt Trydencki etc.). Jednakże od jakiś dwudziestu lat głosuję na partie lewicowe lub zielone. Ideologicznie określam się jako 'transhumanizujący post-chadek' i choć brzmi to jak żart, to jest to samookreślenie uczciwe.
W Wielkiej Brytanii gdzie mieszkam od 2008 (wyjechałem z PL w 2003) głosowałem zawsze pomiędzy Partią Pracy (za Corbyna) a Zielonymi, w PL starałem się nie głosować na SLD (mój antykomunizm lat 80tych mnie przed poparciem byłego PZPR powstrzymywał, Leszek Miler był dla mnie jedną z najbardziej antypatycznych postaci polskiej polityki. Ale to było oczywiście przez Ziobro, Czarnkiem i tym podobnymi indywiduami) ale na inne byty lewicowe. Czasem wybór był bardzo ograniczony. Z wielką radością przyjąłem powstanie Razem, nawet przez chwilę byłem w tej partii. Wciąż mam zamiar na nich głosować. Śmieszą mnie zarzuty o radykalizm Razem, jak w niedawnym wywiadzie opublikowanym w Kulturze Liberalnej. Nie ma w Razem nic radykalnego, to dość standardowa europejska partia socjaldemokratyczna zarówno w programie jak i w retoryce (no tu im się zdarzają czasem bardziej 'radykalne' głosy, szczególnie w polityce zagranicznej, ale też nic specjalnie szokującego). Dla 'ontologicznego konserwatysty' jakim jestem, Razem jest partią idealną - chce uratować to co jeszcze jest do uratowania ze społeczeństwa, z cywilizacji, z Ziemi. Do pewnego stopnia zgadzam się, że podziały na lewicę - prawicę tracą sens, ponieważ w obliczu katastrofy mamy raczej podział na cywilizację i barbarię. W PL barbarią są zarówno PiSowcy jak i kwestionujący katastrofę klimatyczną 'libki' z głównych mediów i z PO. O Konfie oczywiście nie zapominając - ale Konfa jest tylko zradykalizowanym POPiSem, idealną syntezą, naszą polską wersją 'prawicy na kwasie'. Oczywiście, barbaria rekrutuje się głownie z prawicy, głownie dlatego, że prawica reprezentuje po prostu interesy kapitału, który ma za nic ludzkie życie. Miliarderzy to stare dziady, które w większości katastrofy nie dożyją lub / i mają nadzieję ją przetrwać w swoich bunkrach w Nowej Zelandii. Ale oczywiście również na prawicy są obrońcy cywilizacji, albo przynajmniej ludzie mający takie odruchy (jak Angela Merkel czy Kay Ivey), lewica ma też oczywiście swoich foliarzy, ale jeśli na prawicy flirtowanie z antyvaxxami to ostatnio niemal norma, na lewicy to jest absolutny margines. W 2017 roku napisałem notkę (a najpierw tekst dla Nowych Peryferii) w której pisałem: "...w kontekście 'konwencjonalnego' rozumienia polityki partyjnej nie ma (moim zdaniem) miejsca dla lewicy w Polsce. Moja propozycja 'partii inkluzywistycznej' jest więc w istocie propozycją radykalnego skoku w przyszłość, propozycją budowania partii (?) która nie tylko odpowiada na pytania 'kim jesteśmy?' (tożsamość) oraz 'co z tego będziemy mieli?' (interes ekonomiczny / klasowy) lecz skupia się na szukaniu odpowiedzi 'jak być razem?'. Dziś, cztery lata później, szczególnie po doświadczeniach ostatnich osiemnastu miesięcy, jestem jeszcze bardziej przekonany, że pytanie o tym jak 'być razem' jest fundamentalnym pytaniem politycznym. Skrajnej indywidualizacji jako bardzo poważnego wyzwania politycznego dotknął w swoim tekście dziennikarz Guardiana, Aditya Chakraborrty co jest oczywiste w kontekście polityki prawicowego rządu UK, który od początku swoją kovidową strategię opierał na idei 'odporności zbiorowej', chętnie godząc się z tym, że ludzie będą umierać. Strategia ta jak na razie jest połowicznie skuteczna - 'odporności zbiorowej' brytyjskie społeczeństwo nie nabrało, ale Torysom udało się już doprowadzić do śmierci prawie 130 tysięcy mieszkańców tego pięknego kraju i możemy być pewni, że to nie koniec. Siły barbarii są zaczadzone wizją 'ciemnego oświecenia', pragną śmierci 'zombie' (czyli nas) po to by ocalała garstka 'prawdziwych ludzi' (czyli ich samych, oczywiście) mogła na zgliszczach zbudować nową, 'lepszą' cywilizację. Gdy obserwuję działania Jarosława Kaczyńskiego, nie mam wątpliwości, że jest on barbarzyńcą. Jak pisałem już kilka razy - uważam, że nienawidzi on Polski, i chce się na niej zemścić za śmierć swojego brata. To jest cały projekt polityczny PiS. Cała reszta to nieznaczące rozwiązania techniczne mające im pozwolić utrzymać się u władzy tak długo, by ten strategiczny cel mogli zrealizować. Dlaczego więc wspominam w tytule tej notki o Polsce 2050? Ruch 'fajnopolaków' może się wydawać nieistotną pianą (wydaje mi się, że określenia tego użył gdzieś Krzysztof Posłajko, ale może tylko mi się wydaje, wraca do mnie prawie zapomniana lektura Sloterdijka) tak jak pianą był przez chwilę ruch Biedronia. Hołownia robi to samo co Biedroń, tylko lepiej (bo ma więcej pieniędzy i jest prawdopodobnie lepiej zakorzeniony w niedostępnych dla Biedronia elitach finansowo - biznesowych). A jednak widzę w Polsce 2050 te elementy 'nowej polityczności' o której pisałem powyżej, przez swoją nieokreśloność i unikanie konfliktów Hołownia stara się, jak myślę, odpowiedzieć na pytanie jak możemy być razem, spychając pytania o to kim jesteśmy i co z tego będziemy mieli na dalszy plan. Czy jest to wystarczająca wizja by Polaków do siebie przekonać? Nie wiem i jeśli Lewica pójdzie do wyborów zjednoczona, mój głos dostanie Razem. Mam jednak dużo sympatii dla Hołowni i zdecydowanie jest to moja partia drugiego wyboru. Obejrzałem mini serial Netflixa o Naomi Osaka. W przeciwieństwie do mojego Taty, nigdy fanem tenisa nie byłem, nigdy nie grałem i moja znajomość graczy jest z czasów gdy on się tenisem pasjonował: Bjorg, Navratilova, Connors... Dlatego też oglądając serial o Osaka miałem dodatkowy dreszczyk emocji - bo nie wiedziałem co będzie dalej, gdy pokazywano fragmenty jej meczów nie miałem pojęcia czy ona ten mecz wygra czy przegra.
Naomi Osaka przypomina mi bardzo moich studentów i studentki - więc tą notką kontynuuję moje amatorskie i subiektywne refleksje nad Gen Z. Nie dziwię się, że Netflix zrobił o niej serial - jest (właśnie sprawdziłem) druga na świecie, jest pierwszą Japonką tak wysoko w rankingu. Jej ojciec jest z Haiti, mama z Japonii (piszę dla tych co interesują się tenisem tyle co ja). Jest w jej karierze wszystko co potrzeba dobrej historii - niezamożni rodzice, którzy wszystkie swoje nadzieje zainwestowali w dzieci. Treningi po osiem godzin dziennie, na publicznych kortach. W pewnym momencie Osaka mówi, że jej główną motywacją były pieniądze, by jej mama nie musiała pracować i że wybór był taki, że albo zostanie mistrzynią albo rodzina zbankrutuje. Jest w tej opowieści (powiedziana bardzo cichutko) japońska ksenofobia, która wypchnęła rodziców Osaki z Japonii, pojawia się BLM i kwestia reprezentacji. Ale to nie jest film o wielkich sprawach tego świata, jak przyznaje w pewnym momencie Osaka - tenis nie jest do niczego potrzebny, są na świecie ważniejsze sprawy. To jest opowieść o dziewczynie / młodej kobiecie z Gen Z. Serial jest opowiadany przez Osaka i choć dla starego dziada jak ja są tam lekko krindżowe momenty, jest w jej opowieści niezwykle wzruszająca szczerość i skromność. Kilka razy powtarza ona frazę 'I am a vessel' ('jestem naczyniem'). Naczyniem w które rodzice włożyli pieniądze, czas i nadzieję; naczyniem w które dziesiątki ludzi z jej zespołu wkłada prace, naczyniem by wykorzystać platformę która dała jej sława tenisistki by zrobić coś dobrego. Ta świadomość o byciu autonomicznym podmiotem i równocześnie 'sieciowym podmiotem' jest imponująca. Wzrusza otwartość Osaki gdy mówi o swoich emocjach, emocjach oczywiście zbudowanych częściowo z typowo amerykańskich opowieści o samotnych bohaterach, tej typowo amerykańskiej obsesji jednostkowości; a równocześnie ona tę narrację zmienia, sprawia że jednostka staje się punktem zaczepionym w szerszej sieci. W jej opowieści amerykańska narracja o wyjątkowej jednostce zostaje w subtelny lecz skuteczny sposób unieważniona. Jest w tej postawie skromność ale jest też świadomość własnej wartości. Nie jest jednak ta wartość budowana przeciwko innym, ale jako 'przyrodzone prawo'. Jak pisałem w poprzedniej notce - Gen Z uważają, że im się należy troska, uwaga, dobre życie. Równocześnie wiedzą, że rządzący tym światem im tego odmawiają, wiedzą że kapitalizm ich marzenia niszczy. Osaka nic o kapitalizmie nie mówi, ale myślę, że w swoich politycznych wyborach nie jest bardzo różna od swojego pokolenia, które w UK w 67% chciałoby żyć w socjalizmie. Osaka oczywiście może sobie pozwolić na odmowę pracy - co zrobiła kilka razy, na przykład przyłączając się do (jako jedyna tenisistka / tenisista) strajku sportowców w szczycie protestów BLM czy rezygnując z gry w turnieju w Paryżu. Może sobie pozwolić, co nie znaczy, że te wybory nie kosztują ją pieniądze i stres. Ale właśnie ta odmowa by bez szemrania przyjmować kapitalistyczne i patriarchalne dogmaty za własne, wydaje mi się największą siłą Gen Z. Oni po prostu nie wierzą w kapitalizm, wiedzą że to ściema która pozwala Bezosowi polecieć w kosmos, choć mógłby za te same pieniądze uratować życie setek tysięcy ludzi. Jeśli miliarderzy mogą wybrać swoją zabawę, Gez Z mówi im: f*** ***. To nie tylko kwestia generacyjna, to też kwestia płci - niektórzy mężczyźni godzą się na kapitalizm, jeśli tylko patriarchat pozwoli im poniżać i wykorzystywać kobiety. Przemoc wobec kobiet jest 'rekompensatą' jakiej mężczyźni domagają się za przemoc i poniżenie jakie serwuje im kapitalizm. Więc zmiana jest kobietą, jest osobą niebinarną, jest 'woke' chłopakiem. Patrzę na Naomi Osakę i widzę lepszy świat. Który jest bliżej niż mogłoby się wydawać i który jest lepszy również dla takich starych dziadów jak ja. Osaka jest też i moją bohaterką. To będzie notka oparta o anekdaty, więc jak ktoś może dorzucić linki / analizy które moją hipotezę obalą lub potwierdzą, będę wdzięczny. Jedyne dane jakie znalazłem, to polityczne inklinacje studentów w UK. Nie udało mi się znaleźć jak studenci w innych krajach (szczególnie Europy) chcą głosować.
W UK, ponad 80% popiera centro-lewicę (ponad 60% popiera Partię Pracy). Jedynie 12% chce głosować na Partię Konserwatywną. To oczywiście sprowokowało rząd do ataku na 'lewackie uniwersytety', choć akurat poglądy polityczne akademików nie są znane. Istnieje przekonanie, że naukowcy popierają lewicę, ale (znów, nie znalazłem nowych danych) pamiętam, że gdy zaczynałem pracę w UK w 2008, najpopularniejszą partią wśród pracowników brytyjskich uniwersytetów byli Liberałowie, a za nimi byli Zieloni. Poparcie dla Partii Pracy i Konserwatystów było w tamtym czasie podobnie niskie. I tu jest czas by sformułować moją hipotezę - dlaczego studenci (brytyjscy) popierają zdecydowanie lewicę. Częściowo oczywiście jest to szerszy trend w którym wykształcenie jest związane z odrzuceniem obskuranckich poglądów ale bardziej znaczące jest połączenie trzech czynników: wykształcenia, wieku oraz płci - na lewicę głosują młode, wykształcone kobiety. To jest o tyle ciekawe, że w Polsce wygląda to niemal identycznie. Ale znów - nie wiem czy poglądy polityczne polskich studentów, są takie jak studentów brytyjskich. Moim zdaniem, powodem dla którego brytyjscy studenci popierają lewicę nie są poglądy ich wykładowców, lecz struktura współczesnego, neoliberalnego brytyjskiego uniwersytetu. Brytyjski uniwersytet jest nastawiony na zaspokojenie potrzeb i oczekiwań studentów. Brytyjscy studenci płacą ponad 9000 funtów rocznie czesnego (to jest pożyczka, nie muszą płacić z góry - w przeciwieństwie do studentów międzynarodowych, którzy zresztą płacą znacznie więcej, często ponad 20,000 funtów rocznie) i uniwersytety mogą funkcjonować tylko dlatego, że uczą studentów. Badania prowadzone przez uczelnie otrzymują oczywiście państwowe dofinansowanie, ale jest ono wysoce niewystarczające. Na moim uniwersytecie najbardziej deficytowymi kierunkami jest fizyka i chemia - mimo tego, że mamy trzech Noblistów z chemii, ostatniego z roku 2016 (no dobra, Fraser Stoddart skończył pracować w Sheffield w 1990, ale wciąż się nim chwalimy). To są po prostu kierunki, które nie są w stanie generować wiedzy bez bardzo drogich laboratoriów. Za te laboratoria płacą studenci zarządzania (ale też np. architektury). Jeśli więc uczelnie brytyjskie muszą robić wszystko, by studenci byli zadowoleni, to poziom opieki i troski jaką studenci otrzymują, jest nieporównywalny z niczym, czego ja doświadczałem jako student w Polsce. Oczywiście zdarza się i mizoginia i rasizm, zdarza się bullying, ale to są wyjątki - norma to ciągła troska by studenci czuli się dobrze, by nie byli zbyt zestresowani, by nie odczuwali zbyt dużo presji. Tak, traktowanie studentów jak 'snowflakes' jest prawdą. Tyle tylko, że to - moim zdaniem - dobrze, że ich się tak traktuje. Jeśli więc młodzi ludzie, doświadczają tyle troski i dawanej im uwagi, ich wejście w zawodowe życie jest szokiem. Nagle nikt się nimi nie przejmuje, nikt o nich nie dba. Mają pracować za słabe pieniądze i nie pyskować. Brytyjska uczelnia chroni studentów przed kapitalizmem, który te uczelnie kształtuje. Tak więc, to nie poglądy wykładowców, lecz materialność struktur troski, dbających o 'wellbeing' klientów powoduje, że przejście z roli konsumenta w rolę pracownika jest dla większości studentów nie do zaakceptowania. To przejście obnaża okrucieństwo systemu kapitalistycznego, okrucieństwo przed którym studenci są chronieni. Wojna z kulturą 'woke', którą próbuje prowadzić brytyjska prawica nie przyniesie więc jej żadnych zysków. Tak długo jak uczelnie w UK będą płatne, będą one produkowały antykapitalistycznych studentów. Z pewnym zaskoczeniem uświadomiłem sobie, że niemal nie mam przyjaciół z mojego pokolenia (w korowodzie pokoleń jestem środkowym Gen X). Większość moich znajomych to ludzie o dziesięć lat młodsi, Xenialsi. Z Millenialsami łączy mnie mało, z Baby Boomers jeszcze mniej. Z Gen X, szczególnie polskim nie mam wiele wspólnego. Większość moich polskich znajomości istnieje dzięki fejsowi, tam też najlepiej zobaczyć zmiany - od jakiś dziesięciu lat najpierw powoli się 'odfrendowywaliśmy' (w ekstremalnych przypadkach blokowali - na mojej liście zablokowanych jest spora liczba moich kolegów ze studiów...), stare znajomości zastępowały nowe. Ci znajomi i znajomi, którzy mają podobną ilość lat co ja, są w większości nauczycielami akademickimi. Praca z Milenialsami a potem z Gen Z chyba nas wszystkich trochę zmienia. Bardzo lubię Gen Z, bo to moi studenci i studentki. Trudno żebym nie lubił ludzi z którymi spędzam większość swojego czasu.
Ostatnio pojawiło się trochę tekstów o młodych ludziach, częściowo przy okazji pandemii (nie ma wątpliwości że Gen Z ucierpiało strasznie) częściowo (ostatnie dni) w szerszych dyskusjach wokół decyzji Naomi Osaka o wycofaniu się z French Open. To nie tylko otwarta rozmowa o zdrowiu psychicznym, ale generalnie mocne zakorzenienie w sobie, radykalny selfcare. Nie jest to jednak egoizm, wręcz przeciwnie. Obserwuje moich studentów i studentki i widzę jak się nawzajem wspierają, jak budują sieci oporu i samopomocy. W brytyjskiej architekturze pojawił się FA Front walczący o prawa najmłodszego pokolenia. Splata się tu walka o godne zarobki z walką o prawa kobiet (#metoo) oraz BLM. Ciekawa jest też narracja Ewy Majewskiej (znów, Majewska to Xienial), wyrastająca z radykalnie feministycznych pozycji, o słabości i o (kobiecej) intymności. Różne emancypacyjne dyskursy się w działaniach Gen Z przenikają (Extinction Rebellion to przecież również to pokolenie - choć oczywiście nie tylko), ale wszystko wydaje się wyrastać z poczucia obowiązku troski. Troski o siebie i o innych - pojawia się pojęcie 'militant care' które moim zdaniem chyba najlepiej oddaje 'ideologiczne inklinacje' Gen Z. Hannah Black, do której prezentacji linkuję, to też Xenial - Gen Z jest jeden krok przed teoretyczną konceptualizacją swojej pozycji, na razie więc korzysta z teoretycznych konstrukcji wypracowanych przez lekko starszych kolegów i koleżanki. W polskim kontekście symboliczna i znacząca wydaje mi się postać Margot, z którą (nawet gdybym był w podobnym wieku) raczej bym się nie zaprzyjaźnił, ale którą bardzo podziwiam. To co ona mówi i robi wpisuje się również w ową 'militant care', warto obserwować co wyrasta z 'radykalnych' narracji ujawnionych w czasie czarnych marszów. Jednak obraz Gen Z jaki wyłania się z moich anegdotycznych obserwacji to nie jest nowe pokolenie anarchistycznych alterglobalistów. To nie są aktywiści, którzy za chwilę osuną się w NGOsy. To obraz który dobrze, moim zdaniem, uchwycił Paul Mason (i oczywiście, jak wszyscy, Mason trochę projektuje swoje nadzieje na swoje analizy) opisując wypowiedzi przedstawicieli i przedstawicielek Gen Z zebrane przez Guardiana. Powołując się na Andreasa Malm, pisze on o 'eco-leninizmie' (oczywiście, w Polsce samo wspomnienie Lenina wywołuje wśród wielu ludzi spazmy, czas by zacząć to ignorować), o świadomości tego że (scentralizowana) władza jest niezbędna by dokonać prawdziwej zmiany. Gen Z zobaczyło, że nagle Konserwatywny rząd w Wielkiej Brytanii może 'magicznie' znaleźć miliardy funtów by zapłacić ludziom 'zasiłek kowidowy'. Nagle centrysta Biden chce wydać miliardy na inwestycje w infrastrukturę. Gen Z na Zachodzie zobaczyło jak skutecznie z pandemią poradziły sobie Chiny - gdzie Chińczycy to nie jest jakiś egzotyczny naród na drugim końcu świata, ale ich koledzy i koleżanki za studiów. Przyjaciele i przyjaciółki, romantyczni partnerzy i partnerki. Pandemia z jednej strony zamknęła Gen Z w domach, ale z drugiej otworzyła globalne kanały komunikacji i wymiany myśli. Być może jestem zbyt optymistyczny, ale widzę nadchodzący świat, w którym robi się użytek z władzy by zmienić świat na lepsze. Świat w którym instytucje i infrastruktura to słowa - klucze, świat globalnej 'militant care' (nie potrafię znaleźć dobrego tłumaczenia, najbliżej byłaby może 'troskliwa samoobrona'?), gdzie Gen Z nie ucieka z niesmakiem od polityki i władzy, ale bierze władze i wykorzystują ją by zagwarantować światu przetrwanie i uczynić go miejscem, w którym wszyscy będziemy mieli szanse na dobre życie. Nie wiem, czy ja tego świata dożyje, ale dobrze jest mieć nadzieję, że to co moje (i starsze) pokolenie zniszczyło, młodzi naprawią. Wydaje mi się, że zaczynają mieć coraz wyraźniejszą wizję jak tego dokonać i chyba stracili cierpliwość by zbyt długo czekać. Ostatni rok był czasem pracy w domu i bardzo ograniczonego kontaktu z ludźmi. Dawno nie byłem taki szczęśliwy.
Pojawiają się powoli badania na temat tego co uczyniła nam pandemia, szczególnie w kontekście tego jak pracujemy i jak budujemy swoje relacje społeczne. Oczywiście wielu/e (pisanie po polsku gdy chce się być inkluzywnym nie jest tak łatwe jak po angielsku) z nas wciąż pracuje na budowach i w sklepach, o osobach pracujących w służbie zdrowia nie wspominając. Ale bardzo wiele osób pracowało z domu i sporo wskazuje na to, że powroty do biur będą powolne i raczej nigdy nie wrócimy do tego co było przed pandemią. Wiele firm zdało sobie sprawę, że w domu pracownicy mogą być tak samo (albo i bardziej) wydajni jak w biurze a możliwość nieposiadania biura (albo posiadania znacznie mniejszego) jest dla wielu firm po prostu finansowo opłacalne. Jeśli tak, to być może umiejętności pracy z domu będą znacznie wyżej cenione, niż nam się to rok temu wydawało. Wtedy zakładaliśmy, że nauczanie zdalne musi być z definicji gorsze niż twarzą w twarz. Wyniki jakie osiągają moi studenci/tki wskazują na coś zupełnie przeciwnego - projekty w tym roku są (znacznie?) lepsze niż w latach poprzednich. Oczywiście, nie dotyczy to wszystkich studentów/tek. Osoby studenckie (spróbujmy takiej formy), które potrafią się same motywować pracowały świetnie, inne odpadały. Mało jest w środku - albo jest bardzo dobrze, albo bardzo źle. Ciekawy mechanizm zaobserwowałem też podczas seminariów, które online dawały przestrzeń wszystkim po równo - co w ciekawy sposób pomagało dziewczynom z patriarchalnych kultur. Gdy w fizycznej przestrzeni pewni siebie i głośni chłopcy mieli w zwyczaju zawłaszczać czas na dyskusję dla siebie i trzeba było się napracować by wywalczyć przestrzeń dla innych studentów/tek, seminaria online są zaskakująco równościowe. Wracając do projektowania - problemem jest oczywiście płaski ekran komputera, szczególnie gdy usiłujemy przekonać osoby studenckie że architektura to przestrzeń a nie obrazki, ale temu udawało się zaradzić prowadząc zajęcia w terenie. Fizyczne doświadczanie przestrzeni, poprzez ciało w ruchu, okazywało się (czasami?) lepsze niż zapośredniczone tworzenie przestrzeni poprzez makiety i modele. Na to wszystko nakłada się możliwość prawdziwie globalnej współpracy. Moje studio współpracuje ze studiem w Brazylii, a na review projektów moich studentów w nadchodzącym tygodniu mogłem zaprosić gości od Brazylii, przez Kanadę po Indie. Jak napisałem powyżej, dla mnie osobiście możliwość zminimalizowania kontaktów z ludźmi była błogosławieństwem. Rozumiem oczywiście, że nie wszyscy podzielają mój entuzjazm. Zdaje sobie też sprawę, że dla ludzi nie będących w związkach nawiązanie nowych relacji w sytuacji pandemicznej jest niezwykle trudne i frustrujące. Dla ludzi, którzy niespecjalnie szczęśliwi czują się w swoich własnych domach i rodzinach pandemia jest tragedią - szczątkowe dane pokazują wzrost przemocy domowej. Jeśli więc miałbym pokusić się o prognozę przeszłości miast i architektury post-pandemicznej, powtórzyłbym chyba to co mówiłem na samym jej początku - znaczenia nabierze jakość zamieszkiwania oraz jakość infrastruktury - z tego też powodu nie sądzę by doszło do zapaści miast, choć jest spora szansa, że miasta dostaną nowy impuls by rozwijać się jako miejsca do życia, a nie miejsca do stawiania dziwacznych budynków. Dzielnice biznesowe mają szansę mocno podupaść (co mnie oczywiście bardzo cieszy). Do pewnego stopnia tegoroczny Pritzker jest nie tylko kontynuacją trendu odchodzenia od architektury wielkich gestów, ale też przykładem myślenia z szacunkiem o tym co istnieje i o tych którzy tą architekturę i przestrzeń użytkują. Dla mnie osobiście tegoroczna nagroda jest też potwierdzaniem że moja obsesja radykalnego inkluzywizmu (nawet jeśli ten termin nie jest przez Lacaton & Vassal używany) może być realizowana przez mejstrimowych architektów/tki. Świat potrzebował i wciąż pitrzebuje 'resetu'. Mówią o tym zarówno lewicowi myśliciele jak i przedstawiciele 'eksperymentalnej prawicy' (the californian ideology / sillicon valley ideology). Pandemia daje nam okazję na taki reset. Tegoroczny Pritzker (nie żeby architektura była jakoś specjalnie ważna, ale tego typu nagrody pokazują tendencje jakie panują wśród elit tego świata) daje nadzieję, że ten reset będzie uwzględniał nas wszystkich, a nie - co głosili i głoszą (na przykład w Polsce - dla PiS zniknięcie połowy Polaków, tych którzy nie podzielają PiSowskiej wizji świata pewnie nie byłoby żadną tragedią, wręcz przeciwnie) zwolennicy około-Trumpowej prawicy - tylko niektórzy z nas. Mimo więc tragedii i niezliczonych śmierci, pandemia daje też cień nadziei na lepszy świat. Nie będzie to świat radykalnie lepszy, ale być może powoli przestaniemy tworzyć świat dużo gorszy. Nie śledzę polskich sporów zbyt dokładnie, nawet moja (niemal czysto Razemowa) bańka też pozwala mi trzymać się od nich z daleka. Ostatnio jednak podpatrywałem imbę na temat "W Pustyni i w Puszczy'. Nie chce mi się sprawdzać, ale wydaje mi się, że to po prostu kolejna odsłona dyskusji, która zaczęła się dobre kilka lat temu.
Generalnie wszyscy na lewo od centrum dobrze znają smarkate polskie kolonialne fantazje, które w Sienkiewicza są aż nadto czytelne, ale pojawiały się potem wielokrotnie - czy w postaci projektów politycznych w IIRP czy w narracjach popkulturowych, na przykład o Tomku Wilmowskim (pierwsze wydanie 1957, cztery lata po śmierci Stalina). Do dziś (niestety) trzymają się w Polsce świetnie. Powieść Sienkiewicza ma mocny rasistowski posmak, ponieważ jednak Sienkiewicz jest tak ważnym dla polskiej mitologii pisarzem, zdecydowanie bardziej wolałbym by książka ta pozostała lekturą, ale by z klasy piątej przenieść ją do klasy ósmej i wtedy ją dekolonialnie krytycznie opracowywać. Myślę, że krytyczna lektura Sienkiewicza (nie tylko zresztą tej książki) by nam się wszystkim bardzo bardzo przydała. Na co oczywiście pod rządami ludzi o intelektualnym formacie Czarnka nie ma co liczyć. W rządzie Hołowni z Lewicą jest chyba szansa na taką ministrę edukacji, która byłaby w stanie do tego doprowadzić (nawet mam jedną taką na myśli). Mam nadzieję że krytyczne myślenie, jako umiejętność analizy każdej sytuacji w kontekście, jako umiejętność zdzierania maski 'zdrowego rozsądku' i neutralności, powróci do polskich szkół i do polskiej dyskusji publicznej. Wymaga to jednak czasu i sporo edukacyjnej pracy. Co ciekawe, krytyczne myślenie jest jednym z najbardziej pożądanych elementów edukacji jakiej szukają moi chińscy studenci, a przede wszystkim studentki. Mam własne prywatne wojny z liberalnymi, białymi feministkami, ale dla większości chińskich studentek zetknięcie z feminizmem w jakiekolwiek formie na zachodniej uczelni jest czymś bardzo ważnym. Gdy na dodatek obecna jest gdzieś obok dyskusja o dekolonializmie, w którym opresja Brytyjskiego imperium kolonizującego Chiny jest bardzo ważna, nawet liberalny biały feminizm nie robi za dużo krzywdy. Młode Chinki zdecydowanie nie są daleko od innych 'woke' dziewczyn (i niektórych chłopaków) ze swojego pokolenia z innych części świata. Jedyna różnica polega na niemal nieistniejącej krytyce swojego własnego rządu... ale... jeśli z jednej strony stawiamy Przewodniczącego Xi, a z drugiej Borisa Johnsona czy (jeszcze niedawno) Donalda Trumpa, dlaczego dziwimy się, że demokracja nie wydaje się dla moich chińskich studentek i studentów wartością najwyższą? To Biden bombardował ostatnio Syrię i to Zachodowi nie przeszkadzało sprzedawanie bomb którymi Saudyjczycy obrzucali Jemen. Jeśli wrażliwość na ludzką krzywdę i etyczny wymiar polityki jest dla tych młodych ludzi coraz ważniejszy, to argument o moralnej wyższości Zachodu jest trudny do obrony (tak, to prawda, że generalnie nie chcą rozmawiać o Ujgurach, nie do końca wierząc zachodniej narracji; kwestia Tybetu już w zasadzie w ogóle się nie pojawia, a zachodnia narracja o Hong Kongu jest w zasadzie całkowicie odrzucana - choć napięcia pomiędzy studentami z Hong Kongu i 'mainland China' oczywiście istnieją - czasem wybuchają gwałtownie). Krytyczne myślenie jest tym co oferują zachodnie uczelnie i tym czego nie-zachodni studenci i studentki szukają. Krytyczne myślenie nie jest zachodnią (czy lewicową) propagandą. Daje narzędzia pozwalające demistyfikować ukryte interesy i relacje władzy w publicznych dyskursach, co dziś rzeczywiście raczej wzmacnia lewicę (bo prawica woli kłamstwo ukryte pod pozorem neutralności i 'zdrowego rozsądku'), ale jak każde narzędzie może być używane przez różnych ludzi do różnych celów. Może być używane zarówno by (w duchu 'real politik' bronić postawy chińskiego rządu jak i by ją krytykować). Myślenie krytyczne pozwala zrozumieć, że nic nie jest czarno-białe i że czasem kłamstwo czyni mniej krzywdy niż prawda. Patrząc na moje studentki i studentów można mieć nadzieję, że Pokolenie Z będzie te narzędzia wykorzystywać mądrze, że ich generalna potrzeba nie krzywdzenia innych pomoże im zbudować trochę lepszy świat. Ale jeśli przy tym nie będą musieli za dużo sobie i innym kłamać - tym lepiej. Moja internetowa bańka to w większości ludzie lekko po 40ce. Trochę jest moich rówieśników i bardzo niewielu ludzi starszych ode mnie. Doświadczenia różnych pokoleń się różnią więc i narracje w różnych grupach wiekowych są różne. Nie ma tu prostego i całkowitego determinizmu, a obracanie się wśród młodzieży pomaga wymykać się presji pokolenia. Niemal nie ma już w mojej bańce 'dziadersów', choć Tomasz Lis jest ode mnie tylko cztery lata starszy. Nakłada się na to oczywiście wiele innych czynników - w mojej bańce jest więcej niż procentowo w społeczeństwie ludzi ze stopniami naukowymi od doktora wzwyż, nie ma raczej ludzi bardzo biednych ale nie ma też zdecydowanie ludzi bogatych. Referencje kulturowe mamy jakoś tam podobne, słuchamy podobnej muzyki i czytamy podobne książki. Powyższe uwagi dotyczą polsko-języcznej części mojej bańki, reszta to międzynarodowa zbieranina byłych studentów i ludzi, których znam głownie z przyczyn profesjonalnych. Politycznie prawie wszyscy (polsko-języczni i angielsko-języczni) znajdują się na lewo od centrum.
|
Archives
November 2022
Categories |